Sekretne dziecko. Kerry FisherЧитать онлайн книгу.
skarbie, nie czuję się najlepiej. Trochę mnie mdli. Chyba za długo byłam na słońcu. – Naprawdę chciało mi się wymiotować. Za każdym razem, gdy ktoś się do mnie odzywał, musiałam się zmuszać, żeby odpowiedzieć. Mój mózg był sparaliżowany, zmrożony strachem. W końcu Louise zrezygnowała i usiadła cicho, by zjeść babeczkę. Zepsułam jej dzień.
Danny był przesadnie wesoły, równoważąc w ten sposób zły nastrój swojej żony. „Chodź napić się wina!”, „Przyniosę ci krzesełko”. Potem rozlewał wino Black Tower, służył zapalniczką każdemu, kto wyciągnął papierosa, włączał się do narzekań na trudną sytuację finansową klubu Portsmouth FC i na spadek drużyny w tabeli.
Kobiety uważały, że się wywyższam. Rzadko kiedy przyjmowałam zaproszenia na spotkania przy kawie. Kiedyś owszem, kiedy jeszcze myślałam, że jeśli się postaram, uda mi się wrócić do dawnego życia. Ale co chwila któraś ogłaszała, że jest w ciąży („W tym roku przybędzie do nas specjalny prezent na Boże Narodzenie!”, „No Susie, dotknij, może zatęsknisz za dzidziusiem”), co sprawiało, że uciekałam od nich, korzystając z pierwszej lepszej wymówki. Zdecydowanie łatwiej było zostać w domu.
Danny raz po raz próbował wciągać mnie do rozmowy za pomocą wtrąceń typu: „prawda, Susie?” i „zawsze to Susie powtarzam”. Ja jednak nie kwapiłam się do pogaduszek. Przy pierwszej okazji wróciłam na swoje miejsce i udawałam, że oglądam chłopców bawiących się w berka za plecami Lizzy, a tak naprawdę próbowałam dojść do tego, czy jej syn mógł być tym dzieckiem, które urodziła u zakonnic. W końcu nie mogłam już tego znieść. Powiedziałam Danny’emu, że idę na chwilę do domu do toalety.
Skinął głową.
– Nie zapomnij, że o czwartej występujesz z Louise w Szansie na sukces.
Zerknęłam na Louise, która oblizywała cukrową posypkę z palców.
– Nie wolisz zrobić tego sama? Wyglądasz jak Marie Osmond, kochanie. Beze mnie pewnie wypadniesz jeszcze lepiej – powiedziałam, zastanawiając się, jak wydobędę głos z tak ściśniętego strachem gardła.
Louise jednak w ogóle nie czuła tremy.
– Mamo. To jest duet. Właśnie dlatego wybrałyśmy I’m Leaving It All Up To You. Inaczej wybrałabym Oh, Lori. – Jej twarz spochmurniała.
Danny zmarszczył czoło.
– Nie zawiedź jej, Susie. Uwielbiam patrzeć, jak śpiewasz. Tak rzadko to robisz. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio dla nas śpiewałaś.
Nie widziałam sposobu, żeby się od tego wymigać, nie psując im dnia bardziej, niż już to zrobiłam.
– Zaraz wracam – oznajmiłam i ruszyłam przez trawnik do domu.
Było mi słabo. Nagle poczułam, że muszę opaść na kanapę i posiedzieć kilka minut, z dala od wszystkiego.
Od tego, co teraz, i tego, co się stało w przeszłości.
ROZDZIAŁ 7
Czerwiec 1977
Sama nie wiedziałam, dlaczego zgodziłam się wystąpić. Owszem, był Srebrny Jubileusz, ale minęło już ponad dziewięć lat, odkąd ostatnio trzymałam w ręku mikrofon. Z tremy żołądek mi się skręcał. Kiedy czekałyśmy na koniec występu trzech małych dziewczynek, które niewyraźnie mruczały pod nosem Halfway Down the Stairs, Louise szepnęła mi do ucha:
– Powinnyśmy je pokonać.
Następna była kasjerka ze sklepu Budgens, która z rozmarzeniem wykonała piosenkę Sam Olivii Newton-John, a po niej nasz pan od mycia okien zastanawiał się, dlaczego Lucille zrejterowała.
Louise zdawała się w ogóle nie mieć tremy. Ja zaś, jak tylko muzyka zaczęła grać, poczułam natychmiastowy przypływ szczęścia, niezmąconą niczym przyjemność, kiedy mój głos opadał i wznosił się, oplątując słowa z taką swobodą, jakbym używała mięśnia, który nie zaniknął, lecz przez cały czas czekał cierpliwie w uśpieniu, gotów do działania w razie potrzeby. Jednak największej radości dostarczyła mi reakcja publiczności, kiedy Louise zaczęła śpiewać partię Marie Osmond. Rozmowy na trawniku milkły, wszyscy nadstawiali uszu. Pootwierali szeroko oczy i usta. „Dobrze śpiewa” czytałam na ich twarzach. Kiedy skończyła, rozległy się owacje, ludzie uderzali w blaty stołów pięściami i łyżkami. Rozpierało mnie uczucie, którego nie umiałabym określić. Radość? Ulga wymieszana z dumą? Jakkolwiek to nazwać, ludzie wokół patrzyli z podziwem na moją córkę, moje dziecko, a ja mogłam się ogrzać w jej blasku.
Wiedziałam, że gdzieś w tym tłumie jest Lizzy, że kiwa się w rytm muzyki z małym chłopcem na ręku – padający na mnie cień przeszłości. Miałam jednak nadzieję, że podaruje mi ten moment, jedną z nielicznych chwil, w których byłam pewna, że nie zawiodłam.
Na pewno, gdy spojrzy na Louise, szybko zaintryguje ją fakt, że wygrała konkurs piękności w kategorii starszych dziewczynek. Przypomni sobie słowa konferansjera o j e d e n a s t o l e t n i e j Louise Duarte, sięgnie pamięcią dziewięć lat wstecz i uświadomi sobie, że coś tu nie pasuje.
Teraz konferansjer przejął mikrofon i powiedział:
– Chyba odkryliśmy nową Karen Carpenter. Byliście świadkami jej debiutu.
Po tych słowach uściskał Louise i przyłożył grube mokre wargi do jej policzka. Zauważyłam, jak się wzdrygnęła, lecz zaraz potem uśmiechnęła się grzecznie i podziękowała. Jak zawsze dobrze wychowana.
Po raz drugi tego dnia chwyciłam ją za rękę i odmaszerowałam.
Uważnie wpatrywałam się w miejsce, w którym stała Lizzy. Byłam gotowa wyprzeć się znajomości z nią, gdyby się do mnie odezwała. Czas mijał, a ona nie podchodziła, więc mój strach zaczął słabnąć. Danny spotkał jakiegoś dawnego kolegę z marynarki i musiał się z nim napić za stare dobre czasy. Potem nie wiadomo skąd pojawiła się butelka porto. Rzadko kiedy piłam – czasem lampkę wina, raz na jakiś czas Bacardi z colą – ale tego dnia ktoś podsunął mi Crème de Menthe Frappé i myśl o odcięciu się od tego wszystkiego, o pogrążeniu się w zapomnienie, stała się niezmiernie kusząca. Danny pilnował, by mój kieliszek stale był pełny.
– Miło widzieć, że wracasz do gry.
Podeszła mama z wiaderkiem lodu.
– Najwyższy czas na chwilę rozrywki – powiedziała, klaszcząc, kiedy przyłączyłam się do Danny’ego parodiującego Toma Jonesa. Przez krótką chwilę znowu byłam młoda i niezwyciężona.
Dopiero kiedy tłum zaczął się rozchodzić i bufor oddzielający mnie od Lizzy malał, obudziłam Louise, która tymczasem zasnęła zwinięta w kłębek na kocu.
– Chodź już, Danny, pora wracać. Musimy ją odstawić do domu.
W jubileuszowym krawacie i podkoszulku z wizerunkiem królowej, objął mnie jedną ręką – nie byłam pewna, czy chciał mnie podeprzeć, czy chronić, ale oparłam się o niego i poczułam taką bliskość, jakiej nie czułam między nami od dawna.
Gdy tego wieczoru położyliśmy się, jego dłonie przesuwały się po moim ciele, a ja coraz bardziej topniałam pod ich dotykiem. Sunął coraz wyżej i nagle powiedział:
– Ćwiczysz coś? Bo twoje piersi wydają się większe.
– Czy to znaczy, że tyję?
Przysunął mnie do siebie, pomrukując delikatnie.
– Tylko według ciebie to coś złego, ja kocham cię taką, jaka jesteś, wiesz