Krwawa Róża. Nicholas EamesЧитать онлайн книгу.
wszystkie strony, ponieważ zostały ponadziewane na metalowe pręty.
– Niby jak? – zapytała.
– Ukrywają moją prawdziwą tożsamość. Moje rogi i kopyta. Wszystkie odmienności. – Wskazał kubkiem nogi. – Gdyby ludzie dowiedzieli się, kim naprawdę jestem, zaczęliby mną gardzić.
Gdzieś z tyłu dobiegł głośny śmiech. Pam odwróciła głowę i dostrzegła w oddali sznur wozów i wózków sunących tym samym traktem.
– Czy Banici wiedzą? – zapytała.
– Niektórzy. Penny na pewno. Niektórzy z nich są z nami w trasie od lat, stali się dla nas czymś w rodzaju rodziny. Ale jeśli jakiś łowca zobaczy mnie bez gaci… – Napił się raz jeszcze, po czym oblizał wargi. – Skończę wtedy w klatce albo nawet gorzej, walcząc o życie na jakiejś podrzędnej arenie.
– Róża nigdy by na to nie pozwoliła – stwierdziła Pam.
Głupio gadasz, napomniała się zaraz w myślach, znasz ją przecież dopiero od kilku dni i nic o niej nie wiesz.
Satyr zmierzył ją szybkim spojrzeniem, zapewne myśląc to samo.
– Masz rację, pewnie by nie pozwoliła. Ale to przysporzyłoby grupie nielichych problemów. Musieliby szukać sobie innego promotora, a ja… ja… Szczerze mówiąc, nie wiem, co bym zrobił. Baśń to wszystko, co mam. Oczywiście – wyszczerzył się do niej – prócz tego odjechanego kapelusza.
Gdy dotarli do Leśnego Brodu, nie powitały ich tłumy. Miejscowi uznali zapewne, że Baśń oleje występ w ich mieścinie i uda się wraz z pozostałymi najemnikami na zachód – dlatego gdy wtaczali się do miasta, na ulicach stało zaledwie kilka tuzinów przypadkowych przechodniów, wliczając w to jedno zszokowane dziewczę o krótko przyciętych, ufarbowanych na krwistoczerwono włosach. Wystarczyło jej jedno spojrzenie na Różę, by zaczęła drzeć się wniebogłosy, a potem padła na chodnik niczym kłoda.
Wieść o przybyciu Baśni przetoczyła się przez miasto niczym fala powodzi po wiosennych roztopach i już wkrótce na głównej alei Leśnego Brodu zaroiło się od ludzi pragnących ujrzeć na własne oczy przesławną Różę i jej towarzyszy.
Roderyk zszedł po stopniach z tyłu Reduty Buntowników, odziany w złote spodnie i zieloną jedwabną koszulę rozpiętą tak głęboko, że widać było sierść na jego satyrzej klatce piersiowej.
W towarzystwie kilku masywnych Banitów przepchnął się do miejsca, w którym stali Róża i Bezchmurny nagabywani przez grupkę właścicieli pobliskich karczm i gościńców, nie wspominając pełnego nadziei szefa burdelu noszącego wdzięczną nazwę Nałożnica Illithida. Wszyscy oni wyłazili ze skóry, oferując grupie gościnę.
– Baśń nigdy nie płaci za nocleg, gdziekolwiek się zatrzymuje – wyjaśniła Cora zaciekawionej tymi negocjacjami Pam. – Szczęściarz, który dostąpi zaszczytu goszczenia nas, nie tylko zbije fortunę na sprzedawaniu nam jadła i napitków, ale też korzysta przez wiele następnych lat ze sławy, jaką przyniosła jego przybytkowi obecność Krwawej Róży. Nie piorą pościeli, w której spała – dodała Tuszowiedźma, po czym uśmiechnęła się krzywo. – Lepiej by jednak zrobili, gdyby spalili moją.
Szczęściarzem, jeśli można tak powiedzieć, okazał się tego dnia właściciel gospody noszącej nazwę Pełna Chata – dość adekwatną, przynajmniej od chwili, gdy w jej progi wkroczyła Baśń i ciągnący za nią gapie. Lokal był wąski, ale za to długi, na jego ścianach porozwieszano przydymione zwierciadła, które sprawiały wrażenie, że na sali jest tłoczniej niż w rzeczywistości. Nie mieli tam porządnej sceny, lecz usadzony w najdalszym kącie bard dawał z siebie wszystko, by przekrzyczeć gwar.
Roderyk oddalił się, by porozmawiać z miejscowymi łowcami. Bezchmurny nakłonił kilka osób do rozegrania partyjki tarcz i stali, po czym zniknął w przydzielonej izbie, oczywiście z Różą, która – jak zauważyła Pam – wchodząc po schodach, przyciskała do piersi dziwacznie połyskującą czarną kulę.
Corę zaczepiła jakaś babka o pełnych ustach, która twierdziła, że jest jej największą fanką i chce to udowodnić. Obie zwinęły się już po chwili, zostawiając Pam i Brune’a samych.
Na szczęście szaman nie miał nic przeciwko dotrzymaniu towarzystwa dziewczynie. Wypił cztery razy więcej niż ona, od czasu do czasu też podawał jej fajkę nabitą czymś, co paliło płuca żywym ogniem, lecz napełniało ciało przyjemnym drżeniem. Wszystko ma jednak swoje granice. Gdy facet o ziemistej cerze zaoferował Pam kozik, który – jak twierdził – miał ostrze pokryte jadem szałobaka, szaman warknął tak głośno i przeciągle, że zaczęła się obawiać, czy przypadkiem nie zaczął się przeistaczać w niedźwiedzia. Handlarz czmychnął natychmiast, a Brune położył jej dłoń na ramieniu.
– Obiecaj mi, że nigdy nie weźmiesz tego gówna – poprosił.
Przewróciła oczami.
– Gadasz jak mój tato.
Szaman zaśmiał się w głos, ale jego palce zacisnęły się jeszcze mocniej.
– Wezmę to za komplement, ponieważ twój tato to pieprzona chodząca legenda. A teraz poważnie, obiecaj.
Legenda? Tuck Hashford? Pam musiała wyciągnąć szyję, by spojrzeć Brune’owi prosto w oczy.
– Obiecuję.
– Świetnie. – Uśmiechnął się do niej. – Weźmy sobie coś do żarcia.
Znaleźli stragan, na którym kupili dwie miski przyprawianych ziemniaków. Jakiś czas potem Penny zasnęła na ławie obok szamana, a chwilę później Roderyk usiadł obok Pam. Narzekał właśnie na marną ofertę miejscowych łowców, gdy przed ich stołem zatrzymała się wystraszona kobieta.
– Wybaczcie… – zaczęła.
– Wybaczamy – odparł Roderyk. – A teraz spierdalaj.
– Rod! – Głos Brune’a zabrzmiał jak odległy grom.
– Wybacz, kochana – wymamrotał promotor, po czym zmusił się do bladego uśmiechu. – Czego ci trzeba? Autografu? Przyniosłaś może pióro? A pergamin? Jeśli szukasz zabawy, obawiam się, żeś nieco za chuda jak na gust Brune’a i za płaczliwa jak dla mnie. Chyba że marzy ci się ta oto dziewka. – Wskazał na Pam.
Kobieta odpięła od pasa sporą sakiewkę i rzuciła ją na blat. W środku coś głośno zabrzęczało.
Roderyk zastrzygł uszami na ten dźwięk.
– Idziemy do ciebie czy do mnie? – zapytał.
Kobieta zignorowała go, wbijając wzrok w szamana Baśni.
– Błagam, potrzebujemy waszej pomocy. Moja wioska leży na południe stąd. Zostaliśmy zaatakowani!
Brune odgarnął włosy z uszu.
– Zaatakowani? Przez kogo?
– Przez naszego psa. On kompletnie oszalał!
Szaman zmierzył ją sceptycznym spojrzeniem.
– Chcesz, żebyśmy zabili twojego psa?
– On już nie żyje! – wydarła się kobiecina. – Stado grilli dopadło go dwa dni temu i ogryzło biedaka do kości! Pochowaliśmy go na podwórzu, zmówiliśmy modlitwy do Pana Lata i czuwaliśmy przez całą noc przy grobie…
– Czuwaliście przy grobie psa? – wybełkotał Roderyk.
– Ale on wrócił – lamentowała dalej kobieta. – Rozwalił trumienkę w drzazgi i wykopał się z grobu!
– Trumienkę?