Krwawa Róża. Nicholas EamesЧитать онлайн книгу.
była zadziwiająco szybka. Szczęki pierwszego warga zatrzasnęły się na strzępku czarnej szaty, gdy Yomina wykonał unik z taką zwinnością, jakby przeniósł się z miejsca na miejsce w okamgnieniu.
Następnie zatopił miecze w obu wargach, lecz te nie zaprzestały ataku. Tuszonka wyciągała więc kolejne klingi z własnego ciała i wrażała je w szczerzących kły napastników. Na koniec, gdy oba wilki były już poważnie okaleczone, a ogień w ich ślepiach zaczął gasnąć niczym gwiazdy o świtaniu, sięgnęła po ostatni z mieczy, tkwiący pośrodku jej piersi, i poodcinała im łby.
Po tym jak Yomina zniknął, Róża pochyliła się, by pomóc Tuszowiedźmie wstać. Ujęła jej twarz w obie dłonie i szepnęła coś, co było przeznaczone wyłącznie dla uszu Cory. Ta najpierw energicznie skinęła głową, a dalsze słowa skwitowała chichotem. Uściskały się serdecznie i tłum jął topnieć w chłodzie zapadającego szybko zmroku.
Baśń wróciła do gospody, by przeczekać nadchodzącą zamieć. Gdy śnieg przestał padać, wóz ruszył w dalszą trasę.
Pewnego razu, gdy Pam wybrała się z wujkiem na ryby, pośrodku bystrzycy, w której roiło się od łososi, ujrzała czarnego niedźwiedzia. Gnane instynktem ryby mijały go, zmierzając w górę strumienia do miejsca tarła będącego ich kolebką. Dziewczyna przypomniała sobie tamtą scenę, kiedy Reduta Buntowników sunęła na wschód, pod prąd ludzkiej rzeki zmierzającej w przeciwnym kierunku. Po tym jak zła pogoda zmroziła trakty na wiele dni i w końcu odpuściła, ludzie wylegli na nie tłumnie, kierując się ku Przełęczy Zimnego Ognia.
Słońce wyglądało coraz częściej zza gęstej zasłony chmur, tak więc Pam i pozostali członkowie grupy spędzali więcej czasu na dachu wozu. Dziewczyna przygrywała na sercowatej lutni, wypatrując w morzu maszerujących poniżej znanych – z twarzy bądź reputacji – najemników.
Duran i Duran – wielcy jak dęby agriańscy bliźniacy, odziani od stóp do głów w kolcze zbroje – szli eskortowani przez bandę zbirów zatrudnionych w miejsce prawdziwych najemników. Wypatrzyła też Budzego i Trupią Czaszkę, Ortodoksyjną Anję i Świetliki, grupę, która nurzała broń w smole, by zapalać ją przed każdą walką. Pam zaczynała podejrzewać, że fakt, iż cała piątka mężczyzn występujących pod tą niewinną nazwą jest łysa jak kolano i pozbawiona zarostu, nie może być dziełem przypadku.
Pozdrowiła okrzykiem przejeżdżające na opancerzonych białych rumakach Siostry Stali, pomachała ręką Courtney i jej Iskierkom, gdy ozdobione łańcuchami i uzbrojone we włócznie kobiety przetruchtały dołem. Courtney odpowiedziała jej, posyłając całusa, co zmusiło Pam do zastanowienia, czy wojowniczka rozpoznała w niej dziewkę, która minionego lata w Ardburgu podawała jej wino w Narożniku.
Raczej nie, uznała w końcu.
Ryczącego Lionela omijano szerokim łukiem, gdy przebijał się swoim rydwanem przez gęsty tłum. Moment później z przeciwka nadjechał wóz na wzmacnianych stalą kołach, ale kryjący się w jego wnętrzu członkowie grupy Dzikie Dziecko nie wychylili nosa ze swojej kryjówki.
– Spójrz no tam! – Szaman wskazał jej sunący po niebie statek powietrzny.
Po jego żaglach przemykały wyładowania elektryczne, a z silników przypływowych tryskały w dół strumienie pary, którą dziewczyna poczuła na własnej skórze, gdy uniosła dłonie.
Statki powietrzne były ogromną rzadkością, ponieważ tajemnica ich działania została bezpowrotnie utracona, kiedy upadło Dominium. Pam nie miała bladego pojęcia, jakim cudem latają, choć widziała je parę razy w życiu. Wiele lat temu, podczas wyprawy w głąb Wyldu, Awangarda – grupa Tiamaxa i Edwicka – znalazła niemal nietknięty wrak takiej jednostki. Otrzymał nazwę Dawna Chwała, a po słynnej bitwie o Castię został sprzedany za nędzne grosze nie komu innemu, jak Złotemu Gabrielowi, ojcu Krwawej Róży.
W końcu trakt był już tak zatłoczony, że Roderyk musiał zatrzymać zaprzęg, by nie tratować zmierzających tłumnie na zachód najemników. Pam przyglądała im się z góry, prącym przed siebie w ponurym milczeniu, uzbrojonym jak na wojnę, i czuła dziwny ucisk w trzewiach, silniejszy z każdą chwilą. Zupełnie jakby dopadł ją wstyd. Wszyscy ci ludzie maszerowali, by ocalić świat, by bronić Grandualu przed Gromem i jego dziką hordą…
A my? Czym jesteśmy? Głazem tkwiącym pośrodku rzeki bohaterów.
– Hej, Różo! – zawołał właśnie ktoś z dołu. – Zmierzasz nie w tym kierunku co trzeba!
Najemniczka stanęła u boku Pam, która rozpoznała w krzykaczu Sama Rotha zwanego Zabójcą. Na plecach dźwigał gigantyczny miecz noszący miano Kieł, a jego gruby pancerz wydawał się tak opięty, że przypominał w nim pękającego narmeeryjskiego ananasa. Wierzchowiec Rotha uginał się pod ciężarem swojego pana, co nie uszło uwagi dziewczyny.
Zabójca wskazał ręką na zachód.
– Horda jest tam!
– Wszyscy mi to mówią! – odkrzyknęła najemniczka. – Obawiam się jednak, że ciążą na mnie wcześniej podjęte zobowiązania. Poza tym kto będzie bronić dworów, gdy wy, samolubni poszukiwacze chwały, poleziecie wszyscy na kraj świata, by ratować nas przed hordą? Mamy do czynienia ze zbuntowanym nekromantą, gdybyś jeszcze nie słyszał.
Zabójca odciągnął krawędź napierśnika, widać było, że doskwiera mu popołudniowe ciepło.
– Coś mi się obiło o uszy, nie przeczę. Ale słyszałem też, że masz jakiś kontrakt w Marchii Zguby.
Najemnicy byli bandą zazdrośników, o czym Pam doskonale wiedziała. Jeśli ktoś gdzieś oferował sowitą zapłatę, Sam Roth powinien o tym wiedzieć. Nic więc dziwnego, że zaczynał się zastanawiać, dlaczego lukratywna oferta nie dotarła do jego uszu.
– To prawda – odkrzyknęła Róża.
– Cóż może być ważniejszego od olbrzyma prowadzącego przeciw nam tysiące potworów? Nie mów mi, że wolisz zarobić garść marek, niż stanąć przeciwko hordzie z Brumalu! Gdzie w tym chwała?
– Tu nie chodzi o pieniądze, Sam.
– Ha! Wiedziałem! Na czym więc polega ten kontrakt? To musi być coś naprawdę wyjątkowego. I jeszcze bardziej krwawego, nieprawdaż?
– Nie uwierzyłbyś, gdybym ci powiedziała – zapewniła go Róża.
Roth zmrużył powieki.
– Na bogów Grandualu – szepnął. – Tu chodzi o smoka.
Najemniczka nie odpowiedziała, ale jej uśmiech poszerzył się nieco.
– Nie mów, że nie. Masz pieprzonego smoka na celowniku!
W jego głosie dało się wychwycić nutę zazdrości – jakby walka z ziejącą ogniem, skrzydlatą jaszczurką wielkości chałupy była czymś, czego można komuś pozazdrościć.
Błagam, niech to nie będzie smok, modliła się w myślach Pam. Pragnęła przygód, lecz te miały dziwną tendencję do kończenia się tragicznie, gdy na drodze awanturników stawał smok.
– Który to? – dopytywał się Roth. – Konsear? Akatung? Czekaj… czy twój ojciec nie zabił Akatunga?
– To Simurg.
Zabójcy zrzedła mina.
– Że co?
– Simurg – powtórzyła Róża. – Smokożerca.
Pam nie była pewna, czy tylko odniosła takie wrażenie, czy otaczający ją najemnicy: Brune, Cora, a nawet siedzący na koźle Roderyk, zastygli w bezruchu i nagle ucichli. Nie, musiało mi się zdawać, uznała