Kurier z Toledo. Wojciech DutkaЧитать онлайн книгу.
się kąpać nad rzekę i wówczas zobaczył miejscowego chłopca, może osiemnastoletniego, jak ten nagi obmywał się w wodzie. Mokrzycki przystanął i patrzył, ale nie tak, jak spogląda się na obce nam rzeczy. Po raz pierwszy doświadczył czegoś podobnego – ogarnęło go gwałtowne pożądanie na widok tego szczupłego, gibkiego ciała. Zszokowało go to, że zapałał taką żądzą na widok drugiego mężczyzny. Przestraszył się tego uczucia i przysiągł wówczas, że nigdy więcej sobie na coś takiego nie pozwoli. Szukał potem zapomnienia. Pił, szalał, jeździł na zabawy po okolicznych dworach, ale gdzieś głęboko w jego świadomości, tam, gdzie kłębią się uczucia, pierwotna myśl została nienaruszona. Była zdradziecka i niebezpieczna, choć Mokrzyckiemu wydawało się, że panuje nad swoimi odczuciami, a nie one nad nim. Ta bolesna, grzeszna i niebezpieczna skłonność teraz wróciła ze zdwojoną siłą, lecz skoncentrowana na osobie Goldy. Mokrzycki nie bronił się już przed nią jak wtedy nad Dniestrem, gdy uciekł na widok pięknego chłopca kąpiącego się w rzece. A to dlatego, że teraz ta myśl nie zmaterializowała się jako pożądanie, lecz jako tęsknota – za czymś prawdziwym i nieporównywalnym z żadną miłością fizyczną ani duchową, jakiej doświadczył.
Przy okazji zdał sobie sprawę, że nie kocha Moniki Skirmuntówny, że nie wyobraża sobie życia pod jej pantoflem i że taki los byłby okrucieństwem nie tylko wobec jego własnej natury i uczuć, ale przede wszystkim wobec tej biednej, tak zapatrzonej w siebie istoty. Monika nie pojęłaby jego duszy w sposób, jakiego pragnął. To zrozumienie okazała mu Golda Cwajnblum, obca dla jego polskiego, katolickiego świata. Zrozumiał, że ona nie tylko dawała mu swoje ciało, choć to także, w dodatku sama to lubiła (kobieta ma przecież swoje potrzeby), ale dała mu po stokroć więcej – wiedzę o sobie samym, nareszcie uświadomioną i nazwaną tęsknotę za uczuciem ostatecznym.
Czekając na posiłek, otworzył Sezon w piekle Rimbauda i przeczytał:
Moje życie, jeżeli mnie pamięć nie zwodzi, było niegdyś ucztą, na której otwierały się wszystkie serca, płynęły wszystkie wina.
Pewnego wieczoru wziąłem na kolana Piękno. – I przekonałem się, że jest gorzkie. – Znieważyłem je[2].
Pozazdrościł podmiotowi lirycznemu Rimbauda tej bolesnej samowiedzy, ponieważ on nigdy nie posiadł Piękna w całej jego istocie, a rozkoszował się jedynie wrażeniami miłosnymi, z których chyba najprawdziwszym była Golda Cwajnblum. Żałował, że nie może teraz pójść z nią na spacer po Dzielnicy Łacińskiej albo pojechać z nią metrem na plac Pigalle, upić się tanim winem i spędzić noc w wynajętym pokoju, gdzie świt zastaje kochanków zmęczonych kacem. Jednak szybko odrzucił to bezpieczne myślenie o sobie w miłości. Nigdy nie posiadł Piękna, ponieważ nie odważył się wejść za nieznanym chłopcem do rzeki. Pragnął wziąć na kolana Piękno i oddać się mu bez reszty, ale nie rozumiał jeszcze, co znaczy, że ono jest gorzkie, kapryśne, złudne i nieskłonne do przebaczenia. Owego dnia w Paryżu miał przeświadczenie graniczące z przeczuciem o jakimś fatalnym końcu, który czekał go u kresu hiszpańskiej podróży.
*
Kelner postawił przed nim posiłek. Był gorący i wyśmienity. Smakował dań, wkładając do ust powoli każdy kęs.
Z zamyślenia wyrwał go nieznajomy mężczyzna.
– Czy mogę się przysiąść? – zapytał go po francusku z silnym niemieckim akcentem.
– Tak, proszę się nie krępować – odparł Mokrzycki, zastanawiając się, czy gdzieś już nie widział tego człowieka.
– Nie przedstawiłem się. Nazywam się Maximilian Klarenbach. Wsiadłem w Berlinie do tego samego pociągu, którym pan podróżował. Dlatego też ośmielam się pana niepokoić. Wydaje mi się, że jedziemy w tym samym kierunku.
Mokrzycki przypomniał sobie słowa Becka o tym, że Niemcy mogą sprawiać kłopoty w Hiszpanii. Czyżby rozmawiał ze szpiegiem? Te wątpliwości wyjaśnił sam monseigneur Klarenbach.
– Jestem pracownikiem niemieckiej ambasady w Madrycie. Wiem, że pan ma objąć podobne stanowisko w polskiej. Zapytałem konduktora, jakiego użył pan paszportu przy przekraczaniu granicy. Odparł, że dyplomatycznego...
– To prawdziwie niemieckie – przerwał mu Mokrzycki. – Ale na szczęście jestem dziś w dobrym humorze. Napije się pan ze mną? Zamówiłem całą butelkę Châteauneuf-du-Pape. Proszę się częstować.
Niemcowi spodobała się ta odpowiedź. Był blondynem o pociągłej twarzy, ze szramą ciągnącą się od lewego ucha po podbródek, zapewne z czasów Wielkiej Wojny. Mokrzycki pomyślał, jakie to szczęście, że historia, jako młodszemu, oszczędziła mu tego doświadczenia. Mógł rozmawiać z Niemcem, ale musiał być ostrożny. Czasem między szpiegiem a dyplomatą nie było specjalnych różnic. Słowa Becka o tym, że Niemcy będą chcieli coś ugrać dla siebie w Hiszpanii, stały się dla Mokrzyckiego paląco rzeczywiste. Nalał Niemcowi kieliszek Châteauneuf-du-Pape i zszedł na bezpieczne tematy.
– Jak smakuje panu wino? – zapytał Mokrzycki. – W Niemczech nie dostanie pan takiej głębi. To ulubione wino Napoleona.
– Oczywiście, ma pan rację, jeśli chodzi o wina czerwone – odparł Klarenbach. – Ale z pewnością doceniłby pan białe wina mozelskie, ich lekkość i słodycz, gdyby zechciał pan kiedyś odwiedzić Niemcy w wakacje. Co do Napoleona, cenimy go w moim kraju.
– Doprawdy? Wszak to on obalił mit o niezwyciężoności armii pruskiej – zaznaczył Mokrzycki.
– Ach, mówi pan o kampanii tysiąc osiemset szóstego roku – westchnął Niemiec. – Wtedy Francuzi byli górą. Cenimy Napoleona za to, że zapoczątkował proces zjednoczenia Niemiec, który potem pogłębił Bismarck, a do końca doprowadził nasz Führer.
Mokrzycki uśmiechnął się ironicznie na wzmiankę o Hitlerze, co nie uszło uwadze Niemca. Włożył kęs wybornej cielęciny do ust i przeżuwał go dokładnie. Po chwili Mokrzycki odpowiedział:
– Wyobraża pan sobie Polaka podróżującego po Niemczech w czasie, gdy narodowy socjalizm stał się tam wyznacznikiem poprawności? A gdybym tak poszedł do hotelu w Bawarii i powiedział, że jako Polak chcę najlepszy pokój z widokiem na góry? Czy nie usłyszałbym w odpowiedzi: „To tylko dla Niemców”?
Klarenbach zrozumiał doskonale sens słów Mokrzyckiego. Jednak musiał jakoś odeprzeć ten atak.
– Gdyby tak się stało, a nie przeczę, że jest to bardzo prawdopodobne, wówczas proszę poprosić właściciela o telefon i zadzwonić do mnie do Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rzeszy Niemieckiej. Jestem pewien, że właściciel natychmiast przeprosiłby pana za swoje zachowanie.
– Doceniam pana gest – odrzekł Mokrzycki. – Czy jedzie pan jutrzejszym pociągiem do Madrytu?
– Tak. Czeka nas dwa dni podróży. Kupiłem sobie na drogę oryginalne wydanie powieści Agathy Christie. Akcja rozgrywa się właśnie w pociągu.
Mokrzycki spojrzał na okładkę. Widniała na niej lokomotywa, a pod nią napis w języku angielskim: Morderstwo w Orient Expressie. Christie była znana w Polsce jedynie elitom mówiącym po angielsku i choć Mokrzycki radził sobie w tym języku doskonale, tej powieści nie czytał. Wydana w 1934 roku, do Polski jeszcze nie dotarła.
– Agatha Christie pisze świetne powieści detektywistyczne, ale ja nie gustuję w tego typu literaturze. – Zmienił temat. – Co pan sądzi o tym, co dzieje się w Hiszpanii?
Niemiec upił łyk wina.
– Sytuacja jest gorsza niż w lutym, kiedy Front Ludowy zyskał większość w wyborach. Prawica czuje się oszukana i z pewnością nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Jednak determinacja lewicy do przeprowadzenia reform jest naprawdę imponująca.
– I pan to mówi?