Ostatnia wdowa. Karin SlaughterЧитать онлайн книгу.
znała ich słabości.
Hank zacisnął szczęki.
– Na łożu śmierci będzie myślał, jakiego potwora pomógł sprowadzić na ten świat.
Clinton znowu się zaśmiał.
– A niech mnie, laluniu, pod wpływem twojego gadania zaczynam się zastanawiać, jak ciasna jest cipka twojej córki.
Zawsze przychodzi taka chwila, w której zła sytuacja staje się jeszcze gorsza.
Ułamek sekundy.
Mgnienie oka.
Will przeżył wystarczająco dużo złych sytuacji, by wiedzieć, kiedy ta chwila nadchodzi. W powietrzu zaszła zmiana. Czuł to, gdy wciągnął je w płuca. Zupełnie jakby dostały więcej tlenu albo jakby nagle przebudziła się nigdy nieużywana część mózgu i zaczęła działać, przygotowując go do tego, co za chwilę nastąpi.
Palec Hanka zsunął się z kabłąka spustu na spust.
Kiedy Hank się odwrócił, nie mierzył do Michelle Spivey. Nie mierzył też do Sary. Ramię Hanka zatoczyło łuk w stronę mężczyzny, który w specyficznym stylu zażartował o zgwałceniu jedenastoletniej dziewczynki. A potem…
Nic.
Tylko metaliczne klik, klik, klik.
Częsty problem z kieszonkową bronią: kłaczki.
Rewolwer się zablokował.
– Ty skurw… – krzyknął Clinton.
Wszystko zwolniło.
Clinton wyszarpnął glocka z kabury.
Will poczuł, jak smith and wesson odrywa się od jego żeber.
Merle wyciągnął rękę, żeby powstrzymać Clintona.
Will chwycił rewolwer. Poszło gładko. Zadziałał efekt zaskoczenia.
Smith and wesson się nie zaciął. Sześciostrzałowy rewolwer był jedną z najbardziej niezawodnych broni na rynku. Co do celności, to zależała od strzelca i odległości. Will był dobrym strzelcem. Z tej odległości nawet trzyletnie dziecko zdołałoby zabić człowieka.
I Will właśnie to zrobił.
Merle osunął się na ziemię, umożliwiając Willowi oddanie czystego strzału do Vince’a, który sięgał do kabury na kostce, gdy trafiła go kula Willa. Sukinsyn został ranny. Wypadł z auta.
Jeden nie żył. Drugi był ranny. Został Dwight, Hank, Clinton…
Kątem oka Will dostrzegł jakiś ruch, Clinton rzucił go na ziemię. Will stracił rewolwer. Głową uderzył w chodnik. Clinton nie dobrał się do jego twarzy. Nie zabija się człowieka, łamiąc mu czaszkę. Odbiera mu się życie, uszkadzając organy wewnętrzne.
Mięśnie Willa napięły się, by przyjąć grad ciosów, jaki spadł na jego tułów. Ból zapierający dech w piersiach omal go nie obezwładnił. Jednak nie było to pierwsze pobicie w życiu Willa. Dlatego nie użył rąk do odparcia ciosów. Sięgnął do kieszeni. Palcami namacał składany nóż. Zwolnił blokadę. Ostrze wyskoczyło z rękojeści.
Will zamachnął się na oślep. Rozciął Clintonowi czoło.
– Jezu! – Clinton cofnął się, zalany krwią. Uniósł ręce, przyjmując bojową postawę.
Chrzanić to. Nie ma takiej rzeczy jak uczciwa walka.
Will wbił dziesięciocentymetrowe ostrze prosto w pachwinę przeciwnika.
Clinton gwałtownie wciągnął powietrze. Zgiął się wpół. Przewrócił na chodnik. Zakasłał. Splunął. Zaczął rzęzić.
Will zamrugał, bo widział jak przez mgłę. Krew spływała mu do gardła.
Usłyszał trzask drzwi auta. Echo rozbrzmiało jak uderzenia w kotły. Czy to Sara zawołała go po imieniu?
Przewrócił się na bok. Próbował wstać. Poczuł w ustach zawartość żołądka. Każda cząstka jego wnętrzności płonęła jak przypalana rozgrzanym żelazem. Zdołał tylko dźwignąć się na kolana. I padł jak kłoda. Dyszał ciężko, czując przeszywający ból w całym ciele. Znowu spróbował się podnieść.
Wtedy zobaczył przed sobą robocze buty. Stalowe noski były poplamione krwią. Patrzył, jak jeden z butów odchyla się do tyłu. Wyczekał na odpowiedni moment i unieruchomił nogę w niedźwiedzim uścisku.
Padnij i przeturlaj się.
Obaj runęli na ziemię.
To nie był Clinton.
To był Hank.
Will go przygniótł. Pięściami zaczął okładać po twarzy. Chciał wcisnąć mu gałki oczne w głąb czaszki. Zabić go za to, że przystawił Sarze broń do głowy. Chciał zamordować wszystkich tych drani.
– Will! – krzyknął ktoś.
Głos Sary, a jednak nie jej.
– Przestań!
Will podniósł wzrok.
To nie była Sara.
To była jej matka.
Cathy Linton trzymała w obu dłoniach dubeltówkę. Will czuł ciepło emanujące z wylotu lufy. Cathy pociągnęła za pierwszy spust. Drugi był odbezpieczony.
Wpatrywała się w drogę.
Bmw wchodziło w zakręt z piskiem opon. Will opadł na ziemię. Wirowało mu w głowie. Ciągle paliło go w gardle. Próbował policzyć głowy w samochodzie.
Cztery?
Pięć?
Spojrzał za siebie, spodziewając się zobaczyć ciało Sary.
– Gdzie…
– Odjechała. – Z piersi Cathy wydobyło się łkanie. – Zabrali ją, Will.
ROZDZIAŁ TRZECI
Faith Mitchell zerknęła na zegarek, udając zainteresowanie schematem Russell Federal Building na gigantycznym ekranie z przodu sali. Nudny dupek z biura szeryfa omawiał plan transportu, który godzinę temu omawiał już inny dupek z biura szeryfa.
Rozejrzała się po sali. Nie ona jedna miała kłopoty z koncentracją. Trzydzieścioro ludzi, przedstawicieli różnych gałęzi organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości, opadało z sił przy stolikach. Miasto w swojej nieskończonej mądrości wyłączało na weekendy klimatyzację we wszystkich budynkach rządowych. W sierpniu. Przy oknach, których nie da się otworzyć, by nikt z nich nie wyskoczył gnany pragnieniem, by poczuć na twarzy powiew wiatru w trakcie swobodnego spadania.
Faith przeniosła wzrok na materiały szkoleniowe. Kropla potu spadła jej z czubka nosa i rozmazała kilka słów. Faith zdążyła przeczytać już całość, i to dwukrotnie. Szeryf dupek był piątym prelegentem w ciągu trzech ostatnich godzin. Chciała się skupić. Naprawdę chciała się skupić. Ale czuła, że jeśli kolejny mówca nazwie Martina Eliasa Novaka „więźniem specjalnego znaczenia”, to zacznie krzyczeć. Spojrzała na zegar wiszący na ścianie nad ekranem.
Godzina 13:34.
Była gotowa przysiąc, że wskazówka sekundowa przesuwa się do tyłu.
– Wóz pościgowy podjedzie tutaj. – Szeryf wskazał trójkąt na końcu przerywanej linii oznaczony jako „wóz pościgowy”. – Przypominam wszystkim, że Martin Novak jest więźniem specjalnego znaczenia.
Faith ledwie powstrzymała się przed prychnięciem. Nawet Amanda traciła cierpliwość. Nadal siedziała na krześle wyprostowana jak struna, pozornie czujna i uważna, ale Faith doskonale wiedziała, że Amanda