Rebel Fleet. Tom 4. Flota Ziemi. B.V. LarsonЧитать онлайн книгу.
Próbował mnie zbyć machnięciem ręki.
– Nie, nie mogę ci pomóc, Blake, przykro mi.
Zmarszczyłem brwi i mimo wszystko podszedłem. Mózgowcy ucichli i zrobili mi miejsce. Tylko Abrams nadal unikał mojego wzroku.
– Przykro mi – powtórzył, wciąż odwrócony plecami. – Nie mogę sprawić, żeby „Diabeł Morski” przyspieszył. To nie byłoby bezpieczne, a poza tym silniki i tak nie dałyby rady.
– Więc wydaje ci się, że wiesz, czego od ciebie oczekuję? O to chodzi?
Abrams zaśmiał się gorzko.
– Kiedy przychodzisz nękać pracowników laboratorium, żądasz zawsze tego samego: niemożliwego.
– Hmm – mruknąłem, podchodząc bliżej i okrążając Abramsa.
– Mogę pomóc w czymś jeszcze? – zapytał lodowatym tonem.
– Pewnie. Możesz mi znów powiedzieć, czy jesteś Godwinem.
– Co?! Jestem urażony, kapitanie!
– I słuszne. Nie musisz koniecznie współpracować. Istnieją na to testy. Niestety, właśnie ty stworzyłeś standardy biometryczne dla tych testów. Czy to tylko podejrzany zbieg okoliczności, a może coś więcej?
Wreszcie skupiłem na sobie uwagę Abramsa. Przyglądał mi się zszokowany, a tymczasem jego podwładni przezornie uciekli. Słyszałem trzaśnięcia drzwi, kiedy ewakuowali się do bezpieczniejszych części okrętu.
– Masz czelność oskarżać mnie o bycie Nomadą?
– Raz już nim byłeś.
– Nieprawda! – ryknął, machając mi tuż przed nosem swoim kościstym palcem. – Byłem wtedy jeńcem. Godwin zajął moje laboratorium, naśladując…
– Tak, tak. – Musiałem mu przyznać rację. – Byłeś niewinną ofiarą. Prawdę mówiąc, po prostu użyłem detektora od Ursów. Według odczytów jesteś człowiekiem.
Abrams nieufnie łypnął na urządzenie obcych w mojej dłoni. Ursahn i jej załoga zostawili je, kiedy szukali imperialnych na „Diable Morskim”. O ile mi wiadomo, potrafiło wykryć tylko imperialnych Kherów, a nie Nomadów, ale Abrams tego nie wiedział. Patrzył na czarną, wciągającą powietrze końcówkę urządzenia jak na głowę jadowitego węża.
– Zdaje się, że ty to ty – obwieściłem. – Dobrze wiedzieć, Abrams. Nie chciałbym cię wyrzucić w kosmos.
Poklepałem go po ramieniu, ale on odtrącił moją dłoń.
– Czemu mi grozisz w tak prymitywny sposób? Nie jestem zdrajcą.
– Ale od samego progu odmówiłeś pomocy swojemu kapitanowi. I nawet nie miałeś odwagi spojrzeć mi w oczy i wyjaśnić, czemu nie pomożesz.
– Och… o to chodzi. Moje działania nie są dostatecznie zrozumiałe? Sądziłem, że nawet osoba o twoim poziomie intelektualnym… no, nieważne. Może jesteś jeszcze mniej spostrzegawczy, niż podejrzewałem. Ale to nieistotne! Wytłumaczę ci sytuację.
Zaczął omawiać stan naszych silników do poruszania się po układzie. Ledwo działały i potrzebowaliśmy co najmniej tygodnia na ich kalibrację i regulację. Słuchałem uprzejmie, choć znacznie bardziej interesował mnie stan silnika do podróży nadświetlnych. A o tym Abrams wspomniał tylko przelotnie.
Kiedy skończył, kiwnąłem głową i ponownie poklepałem go po ramieniu. Spojrzał na moją dłoń tak, jak patrzy się na natrętnego owada.
– Dzięki za wykład, doktorze – powiedziałem. – Potwierdziły się moje podejrzenia, więc decyzja stała się jeszcze prostsza. Musimy podjąć to ryzyko.
– O czym ty bredzisz, Blake? Przecież właśnie ci tłumaczyłem, że te silniki…
– Tłumaczyłeś, dlatego nie zamierzam ich użyć. Chcę wykonać skok: otworzyć wyrwę, wyjść z tunelu tuż przy wrogich holownikach i zniszczyć je, zanim zdążą uciec. To jedyny sposób.
– Co to za nonsens?
– Czym się irytujesz? Można powiedzieć, że sam podjąłeś decyzję. Skoro nie możemy ich dorwać przy użyciu silników konwencjonalnych, trzeba otworzyć wyrwę i darować sobie pościgi. Teraz cię zostawię, a ty dokonaj obliczeń nawigacyjnych. Masz godzinę.
Abrams zaczął się jąkać, kręcąc głową. Czułem, że zaraz straci cierpliwość.
– Niemożliwe! Absurdalne! Niedorzeczne!
– Sam mówiłeś, że napęd nadprzestrzenny działa normalnie – przypomniałem.
– Tak, tak, oczywiście.
– Więc czemu nie możemy wykonać skoku w obrębie układu?
Spiorunował mnie wzrokiem.
– Kapitanie Blake. Nie dysponujemy jeszcze taką precyzją. Bez wątpienia zboczymy z kursu.
– Na tak krótkim dystansie?
– Owszem. Usprawniliśmy napęd, ale to nie jest czarodziejska różdżka. Nadal mamy… problemy z celnością.
Teraz to ja się rozgniewałem.
– Słuchaj, doktorku, rozumiem twoje obawy, ale nie mamy wyboru. Albo zaskoczymy te holowniki, albo Fex przejmie układ. Terrapinianie będą musieli się poddać.
Abrams zrobił dwa szybkie kroki i stanął tuż przy mnie.
– Czy w ostatecznym rozrachunku to byłaby wielka strata?
– Tak, byłaby – odparłem z irytacją – bo jedną szybką akcją możemy ich ocalić i dodać do listy naszych sojuszników. A Ziemi potrzeba sprzymierzeńców.
– Ależ, kapitanie…
– Wyznacz kurs, Abrams. Masz godzinę.
– A co, jeśli zboczymy z kursu?
– To tylko parę jednostek astronomicznych, człowieku!
– To bez znaczenia. Dysponujemy bardzo ograniczoną wiedzą o dużych, nieruchomych studniach grawitacyjnych w tej części Galaktyki. Komputer musi rozpoznać naszą pozycję, śledzić ją i sprowadzić nas z powrotem w praktycznie tym samym miejscu w skali kosmicznej. Skok na bliski dystans jest trudniejszy, a nie łatwiejszy!
Przynajmniej raz zrozumiałem jego techniczne wyjaśnienia.
Jako że nasza metoda podróży nadświetlnej opierała się na wlatywaniu do tunelu czasoprzestrzennego i wykorzystywaniu studni grawitacyjnych do nawigacji, wyobrażałem sobie, że dłuższy skok faktycznie może być łatwiejszy od krótkiego.
– Więc mówisz, że nasze przyrządy potrzebują czasu na pomiar przebytego dystansu?
– Ach! – wykrzyknął Abrams, a jego twarz rozjaśniła się. – Niebiosa się otworzyły! Ptaki się rozśpiewały! Ten uśpiony organ w twojej czaszce wreszcie zaczął pracować!
Zignorowałem tę obelgę. Z Abramsem nie da się współpracować, nie mając grubej skóry. Na szczęście potrafiłem skupić się na innych rzeczach niż jego wstrętna osobowość.
Przez chwilę głowiłem się nad rozwiązaniem tej zagadki.
– A co powiesz na to? – zapytałem. – Gdybyśmy szybko wyskoczyli do innego układu, a potem zaraz wrócili? W ten sposób przebędziemy wystarczająco duży dystans, a komputer powinien bez problemu rozróżnić koordynaty.
Abrams pokręcił głową tak szybko, że omal nie opluł mnie kropelkami śliny.
– Nie, nie, nie! Dwa skoki? Na nieprzetestowanym sprzęcie?