Motylek. Katarzyna PuzyńskaЧитать онлайн книгу.
prawda, jest sporo do zrobienia. Niedługo przywiozą z Warszawy mojego Lancelota. Nie przemyślałam tego – przyznała się Weronika. Czuła się głupio. Była pewna, że rumieniec powrócił na jej policzki. – Wydawało mi się, że jest mniej pracy. Oprócz boksu przydałby się też padok, żebym mogła go wypuszczać… nie wiem, czy zdążymy z tym wszystkim. Nie chcę panu zabierać za dużo czasu.
– Proszę się nie martwić. Damy radę. Na pewno. – Tomek Szulc rzucił jej kolejny czarujący uśmiech. – Mam teraz trochę pracy we dworze, ale postaram się wpadać do pani codziennie, żeby coś tam pogrzebać. Skoro na razie jest do przygotowania tylko jeden boks i padok, nie ma powodu do obaw. Szybko mi pójdzie.
– To by było wspaniale. Wszystko tu jest otwarte, tak że może pan przyjść nawet, jakby mnie nie było. Nie wiem, jak panu dziękować.
– Nie ma sprawy, naprawdę. W końcu to moja praca. – Puścił do niej oko. Weronika nie była pewna, czy to próba podrywu. Byli z Mariuszem małżeństwem przez pięć lat, więc dawno z nikim nie flirtowała. Jak to mawiała jej przyjaciółka Magda, Weronika wypadła z obiegu. – Myślę, że zacznę od razu. Najpierw zrobię boks. Trzeba pozbijać deski, bo te przegrody trochę się posypały. Nie chcemy przecież, żeby pani koń się zranił ani nic z tych rzeczy.
Zaczął przyglądać się z uwagą ściankom działowym boksów.
– Sama się pani będzie zajmować koniem?
– Tak. To nie problem przy jednym zwierzaku. Poza tym mam trochę doświadczenia.
– Nigdy nie pracowałem w stajni, ale jestem ze wsi. – Tomek zdjął kurtkę i podwinął rękawy, mimo że w stajni było zimno. Weronika zerknęła przelotnie na jego muskularne przedramiona. – Trochę się na tym znam.
– Jest pan z Lipowa? – zapytała, żeby nie myśleć o jego wyglądzie. Dopiero co się rozwiodłam, skarciła się w duchu. Sprawy damsko-męskie powinnam zostawić za sobą. Daleko za sobą.
– Nie – pokręcił głową. – Jestem z okolic Torunia, ale też z takiej małej wioski.
– Pewnie jadł pan dużo pierników w dzieciństwie – zażartowała Weronika sztywno.
Beznadziejny dowcip, westchnęła w duchu. Nigdy nie umiała prowadzić błyskotliwej rozmowy, zwłaszcza kiedy za bardzo się starała. Tomek zaśmiał się mimo to. Chyba chciał być miły.
– Sporo. To prawda.
– No cóż, nie będę przeszkadzać – stwierdziła Weronika zawstydzona i czym prędzej skierowała się do wyjścia.
– Proszę się nie martwić – powtórzył Tomek Szulc. – Myślę, że może już nawet dziś skończę naprawiać boks. Jeżeli na razie jest potrzebny tylko jeden. Potem zrobię padok.
Weronika podziękowała raz jeszcze i wyszła z powrotem na mróz.
Czterej policjanci i Maria zgromadzili się w pokoju konferencyjnym, który, trzeba przyznać, najczęściej pełnił funkcję jadalni. Teraz mieli jednak poważniejsze zadanie na głowie niż jedzenie. Rozpoczynał się drugi dzień śledztwa w sprawie potrąconej przez kogoś zakonnicy.
Młodszy aspirant Daniel Podgórski odchrząknął znacząco i rozmowy ucichły natychmiast. Byli w piątkę, ponieważ uznał, że Maria też powinna uczestniczyć w odprawie. Formalnie była jedynie pracownicą biurową, ale doskonale wiedział, że matka miewa świetne pomysły. Może i tym razem wymyśli coś błyskotliwego.
Spojrzał po twarzach kolegów. W oczach młodego Marka Zaręby malowało się wyczekiwanie, wąsaty Janusz Rosół był jak zwykle apatyczny, a Paweł Kamiński trzymał się za głowę, jakby miał ciężką migrenę. W bladym świetle dnia twarz Pawła wydawała się teraz chorobliwie blada. Generalnie ich mała grupa nie przedstawiała się zbyt imponująco. Ale pozory przecież mogą mylić, pocieszył się Daniel w duchu.
– Zdaje się, że mamy już pewien przełom – zaczął Podgórski. – Wczoraj wieczorem odwiedziłem księdza Józefa. Okazało się, że jest u niego w gościnie inny ksiądz.
– Stary Józek napierdalał o tej wizycie chyba od kwietnia. Nie rozumiem, co nam to daje?
W głosie Pawła słychać było wyraźną niechęć. Zapowiadał się kolejny dzień złego humoru. Daniel zastanawiał się, czy właściwie ma ochotę dłużej to znosić. Bohaterski ojciec czy nie, Paweł działał mu na nerwy. Chwilami chciał, żeby Kamiński został przeniesiony gdzieś daleko od Lipowa, a może nawet, dla pewności, gdzieś za granicę.
– Jeżeli pozwolisz mi dokończyć, to powiem, co nam to daje. – Daniel nie mógł pohamować irytacji w głosie. Odchrząknął i kontynuował: – Ten młody ksiądz ma na imię Piotr i przyjechał na jakieś leczenie. Czy może po prostu odpoczywać. Nie mówili o szczegółach, a ja na razie nie pytałem. Rzeczywiście wygląda nie najlepiej. W każdym razie, co najważniejsze, kiedy pokazałem im zdjęcie, od razu rozpoznał zakonnicę.
– Tak – wtrącił Marek Zaręba. – Podobno była z jego parafii.
Daniel Podgórski spojrzał na młodszego kolegę zdziwiony. Zaręba wyglądał na zadowolonego z efektu zaskoczenia, który wywołał.
– Wpadłem na niego dziś w lesie – dodał Marek tonem wyjaśnienia. – Dlatego wiem.
Daniel kiwnął głową.
– Ksiądz zidentyfikował zmarłą jako siostrę Monikę z parafii w Warszawie. Wypadek miał miejsce wczoraj, a my znamy już tożsamość ofiary. Mimo że nie miała przy sobie żadnych dokumentów. Uważam, że to jest spory postęp. Teraz trzeba już tylko znaleźć sprawcę.
– Chyba nie musimy zbyt daleko szukać – przerwał znowu Paweł Kamiński lekko zachrypniętym głosem. – Najprostsze rozwiązanie jest zawsze najlepsze. Tak mówił mój ojciec, a sami wiecie, że on znał się na tych sprawach. Gadałeś już ze swoim synem, Janusz? Co? Gadałeś?
– Co sugerujesz? – Janusz Rosół spojrzał na Pawła gniewnie i pochylił się ku niemu przez stół.
Daniel znowu poczuł od Rosoła alkohol. Zaczynał się bać, że kolega ma z tym problem. W ich wsi zdarzało się to niestety dość często.
– To nie byłby pierwszy raz, kiedy twój popieprzony synalek coś przeskrobał. Tylko tyle. Nic więcej nie mówię. Sami wyciągnijcie wnioski – zaśmiał się Paweł, bujając się na krześle. – Do tego należy do bandy Ziętarskiego. Jeśli o mnie chodzi, to podejrzewam, że rozprowadza prochy w szkołach w Brodnicy. Zapamiętajcie, kurwa, moje słowa.
– Skup się lepiej na sobie! – krzyknął Janusz Rosół, zrywając się gniewnie z krzesła. Od dawna nie był tak ożywiony. – Bartek nie ma z tym wszystkim nic wspólnego. I na pewno nie sprzedaje żadnych narkotyków! Nie pozwolę obrażać mojej rodziny!
Daniel Podgórski westchnął. Przepychanki słowne do niczego dobrego ich nie doprowadzą.
– Panowie – powiedział uspokajająco, zanim Kamiński miał szansę coś dodać. – Musimy się skupić na bieżącej sprawie. Przeanalizujmy po kolei fakty, zamiast się niepotrzebnie emocjonować.
Rosół usiadł skrzywiony, nie patrząc na Kamińskiego. Paweł zaśmiał się tylko szyderczo w odpowiedzi.
– Podsumowując – kontynuował rozważania Daniel. – Mamy zakonnicę, siostrę Monikę. Kobieta została przejechana niedaleko przystanku autobusowego. Zastanówmy się, czy możemy coś z tego wywnioskować. Potem będziemy posuwać się naprzód krok za krokiem.
Podgórski