Dziedzictwo. Graham MastertonЧитать онлайн книгу.
łez.
– Widziałem ciebie, tato – wyszeptał.
– Co to znaczy, że widziałeś mnie? Nie mogłeś mnie widzieć. Byłem w domu, rozmawiałem przez telefon.
– Ale ja cię widziałem, tatusiu.
– Kiedy? Kiedy mnie widziałeś?
Sara objęła Jonathana jeszcze bardziej czule.
– Nie mów nic więcej, kochanie – rzekła do niego, a we mnie wbiła ognisty wzrok.
– Tata siedział na krześle – powiedział Jonathan. – Siedziałeś na krześle, ale wyglądałeś śmiesznie.
– Śmiesznie?
– Widziałem tylko twoją górną część. Nogi znikały w szczelinie z tyłu krzesła. Próbowałem powiedzieć ci, żebyś nie zsuwał się za oparcie, ale nie chciałeś mnie słuchać. Uśmiechałeś się do mnie. Byłem przerażony.
Wstałem. Potem znowu usiadłem. Nie przychodziło mi do głowy nic, co mógłbym odpowiedzieć. Jonathan przestał płakać i patrzył na mnie poważnie, z pobladłą buzią. Sara głaskała go po ręce.
– Słuchaj, Jonathanie – stwierdziłem w końcu – wiem na pewno, że byłem w domu i rozmawiałem przez telefon. A więc to, co zdawało ci się, że widzisz, to była tylko twoja wyobraźnia. To było tylko w twojej głowie.
– Jonathan ma rację, Ricky – wtrąciła się Sara.
– Rację? Co rozumiesz przez to, że ma rację? Nie powiesz mi, że też widziałaś, jak ześlizguję się z oparcia krzesła?
Potrząsnęła głową.
– Nie. Jeśli nawet coś widziałam, to nie pamiętam, co to było. Ale wiem, że miałam jakieś przerażające uczucie, kiedy zemdlałam.
Chwyciła się za policzek, jak gdyby przypominając sobie, że ktoś ją uderzył, i popatrzyła na mnie pełnymi łez oczyma. Były to łzy niepewności i strachu.
– Ricky, byłam przekonana, że umrzesz – powiedziała do mnie.
2. Obumieranie
Kiedy wróciliśmy do domu, meble nadal stały tam, gdzie je zostawiliśmy, na podjeździe, ale były odkryte, gdyż wiatr porwał czarny welwetowy koc na drugą stronę domu, gdzie tkwił teraz w krzakach jak połamany parasol albo złapany w sidła nietoperz.
Sara wysiadła z samochodu bez słowa i sięgnęła na tylne siedzenie, żeby obudzić Jonathana. Zasnął, kiedy tylko w drodze powrotnej przez Escondido minęliśmy Lake Hodges.
Był zmierzch i zaczęły już bzyczeć komary. Nad naszymi głowami gorący, duszny wiatr poruszał liśćmi drzew eukaliptusowych. Otworzyłem frontowe drzwi, wyłączyłem antywłamaniowy alarm pod schodami, a potem przeszedłem do pawilonu za domem, skąd dwie pary szerokich rozsuwanych drzwi wychodziły na patio z basenem. Włączyłem światła wokół basenu i rozsunąłem drzwi.
– Chcesz drinka? – spytałem Sarę.
Pomagała potarganemu Jonathanowi wejść po schodach do jego pokoju.
– Nie zamierzasz schować reszty tych mebli? – odpowiedziała pytaniem.
– Pogadam jutro z Miguelem, żeby przyszedł i zrobił to za mnie. Jestem wykończony.
– Sądziłam, że jesteś nocnym markiem.
– Jestem – odparłem. – Ale to nie znaczy, że muszę być pełen energii, prawda? Poza tym Miguel lubi dźwigać meble. Nie chciałbym pozbawiać go tej przyjemności.
– Wrócę za chwilę – powiedziała Sara.
Podszedłem do naszej osiemnastowiecznej inkrustowanej narożnej szafki, gdzie trzymałem butelki z alkoholem, i przygotowałem dwa duże drinki z rumu Collins. Potem udałem się na patio z czerwonej cegły i stałem tam przez chwilę, słuchając odgłosów wieczoru i obserwując, jak ostatni szkarłatny błysk dnia opada powoli w ciemność drzew.
Sara przyszła parę minut później w błękitnym, jedwabnym szlafroczku.
– Jonathan śpi? – spytałem.
Wzięła swojego drinka.
– Mówi, że w przyszłym tygodniu chce jeszcze raz pójść do rezerwatu, żeby zobaczyć znowu to wszystko. Zwłaszcza lwy.
– Miał szczęście, że zobaczył lwy. Zwykle kochają się za skałami.
Sara wydała z siebie krótki, wymuszony śmiech.
– A co do tego popołudnia… – zaczęła.
– Zapomnij o tym – rzuciłem. – Wszystko to było niesamowite i nieprzyjemne i w tej chwili nie uda nam się dojść do żadnego sensownego wytłumaczenia. Ale to nie oznacza, że musimy się tym tak przejmować, prawda?
Oparła się na moim ramieniu.
– Myślę, że tak. Ale wrażenie było tak potężne. Dlatego właśnie nie chciałam ci o tym mówić.
– Saro, kochanie – stwierdziłem z najszczerszym przekonaniem – nie mam zamiaru umierać. W każdym razie nie w najbliższej przyszłości. Może kiedy będę miał sto jedenaście lat, ale nie teraz.
Przeszła na drugą stronę patia. Stałem w miejscu, popijając drinka. Słyszałem, jak przestawia przybory do pieczenia na szczycie ceglanego barbecue.
– Może powinniśmy zaprosić Wertheimów w przyszłym tygodniu – powiedziała. – Wytrawne martini i pieczone steki z rożna.
– Nigdy nie piekę steków – odparowałem.
– Czyżby? A co robiłeś, kiedy byli u nas Salingerowie?
Wzruszyłem ramionami.
– To był eksperyment.
– Eksperyment?
– Oczywiście. Próbowałem stwierdzić, czy istota ludzka może mieć jakiś pożytek z ognia.
– Zimno dzisiaj, nie sądzisz? – zmieniła temat Sara.
– Jest lato. Jak może być ci zimno?
– Po prostu odczuwam chłód – nalegała. – Nie czujesz wiatru?
– Może więc wejdziemy do środka? – zaproponowałem. – Rozpalę ogień, jeśli chcesz.
– Hm. Chyba raczej popływam, może w wodzie będzie mi cieplej.
Oboje lubiliśmy, żeby woda w basenie miała stałą temperaturę około 40◦C, i kiedy wieczorne powietrze się ochładzało, powierzchnia parowała jak moczary Florydy. Sara zanurzyła palce nogi, a potem zdjęła powiewny szlafroczek i przewiesiła go przez oparcie jednego z krzeseł. Ujrzałem ją nagą, była ciągle tak samo smukła i opalona jak kiedyś, wciąż miała małe piersi ze sterczącymi brodawkami i wąskie biodra. Opuściła się powoli do wody, a jej ruch wyzwolił fale. Usiadłem po turecku na krawędzi basenu i obserwowałem, jak przepływa na drugą stronę.
– Powinieneś tu wskoczyć! – zawołała. Włosy unosiły się wokół niej. – To bardzo odpręża.
– Pomyślę o tym – powiedziałem, podnosząc w jej stronę szklankę. – Ale osobiście wolę siedzieć i patrzeć na ciebie, kociaku.
Przepłynęła kilka razy w poprzek basenu, a potem ruszyła ku przeciwległemu końcowi. Obraz jej ciała był zniekształcony przez fale i przez chwilę miałem dziwne uczucie, że obserwuję jakąś postać ze snu.
– Wiesz co?! – zawołałem. – Sądzę, że nam obojgu przydałyby się wakacje.
– Ja mogę się wybrać na wakacje w każdej chwili, jeśli tylko zdecydujemy, dokąd mamy jechać! – odkrzyknęła.
– No