Białe kości. Graham MastertonЧитать онлайн книгу.
farmie przed Tower, przy drodze do Blarney.
– Hm… Nie, w tej sytuacji chyba nie muszę z nim rozmawiać. Wyświadcz mi jednak przysługę, Jimmy, i uważnie go obserwuj, dobrze?
– Och, tak. Uprzedziłem o nim facetów z posterunku w Blarney, żeby wiedzieli, gdzie szukać narzędzi drogowych, które dostaną nóg, znikających walców do asfaltu i innych rzeczy, którym nagle przyjdzie ochota pospacerować.
* * *
Ranek był tak słoneczny, że profesor O’Brien zasugerował spacer przez Lee Fields, wzdłuż rzeki. Po zachodniej stronie miasta Lee była o wiele czystsza, płynęła tam szeroko, tocząc szkliste wody. Na przeciwnym brzegu, na wysokim wzgórzu wyrastały szare wiktoriańskie iglice Szpitala Matki Boskiej, był to budynek o najdłuższym w Europie frontonie, który stanowiłby wspaniały wybieg dla lunatyka.
W ogrodach biegały i krzyczały dzieci, a lekki wiaterek poruszał gałęziami lśniących w słońcu wierzb.
– Krótki spacer dobrze mi zrobi – powiedział profesor. – Ostatnio całe dnie spędzam przed ekranem komputera.
Był dość młody, miał jakieś trzydzieści cztery, trzydzieści pięć lat. Łysiał na czubku głowy i starannie zaczesywał włosy w taki sposób, by to ukryć. Był niski, a z rękawów jego zielonej marynarki wystawały różowe dłonie, niczym świńskie nóżki.
Po chwili milczenia Katie się odezwała:
– Gerardzie, chciałabym, żebyś potraktował to bardziej jako śledztwo policyjne niż typowo akademickie rozważania. Nawet jeśli od śmierci tych kobiet minęło osiemdziesiąt lat, to przecież one naprawdę żyły i zostały zamordowane z jakiegoś konkretnego powodu.
– Uważasz, że miało to coś wspólnego z brytyjską armią, z jej zemstą?
– To jedna z możliwości. W końcu Brytyjczycy spalili z zemsty prawie całe centrum Cork. Nie podobają mi się jednak te laleczki, odbierają sens całej sprawie.
– Cóż, nie mogę powiedzieć, że kiedyś się z czymś takim zetknąłem. Jakoś nie potrafię ich skojarzyć z żadną konkretną kulturą lub okresem historycznym. Zanim nawrócono nas na chrześcijaństwo, mieliśmy dziesiątki różnych bogów i najdziwniejsze obrządki ku ich czci. Jednak nigdy nie spotkałem się ze wzmiankami na temat ofiar z ludzi, ćwiartowania ich, a przede wszystkim nie słyszałem o jakichś dziwacznych laleczkach.
Podniósł do oczu plastikową torebkę i jeszcze raz uważnie przyjrzał się szmacianej lalce. Koncentrując się, śmiesznie marszczył nos.
– Można tu chyba zauważyć pewne podobieństwo do małych postaci z bawełnianych skrawków, które ludzie wieszali nad drzwiami wejściowymi, kiedy w domu chorowały dzieci. Robili tak, żeby Królowa Śmierci Badb zabrała ze sobą właśnie tę figurkę, a nie chorego. Te kukiełki szyto jednak z resztek ubrań chorego dziecka i wypychano je obciętymi paznokciami i końcówkami jego włosów. Królowa Badb, znęcona w ciemności zapachem chorego, przez pomyłkę zabierała taką figurkę.
– Nie było w nich haczyków, pinezek ani śrubek?
Profesor O’Brien pokręcił głową.
– To wygląda bardziej na rytuał voodoo – powiedział. – W siedemnastowiecznej Danii były czarownice, które wbijały magiczne gwoździe w podobizny głów swoich ofiar, wywołując u nich ostre bóle. Istnieją dowody na to, że duńscy żeglarze mogli przenieść tę praktykę do Cork.
Katie zatrzymała się i popatrzyła na rzekę. Na wodzie unosiły się trzy płynące pod prąd łabędzie, niemal niewidoczne w oślepiającym blasku słońca odbijającego się od tafli wody. Trzy białe litery „S”.
– Będę wdzięczna, jeśli na bieżąco zechcesz informować mnie o swoich ewentualnych odkryciach – odezwała się. – Jeśli potrzebujesz jakiejkolwiek pomocy… na przykład samochodu, by wybrać się na rekonesans na farmę Meagherów, czegokolwiek, po prostu mi powiedz.
– Oczywiście. To jedna z najbardziej interesujących spraw, z jakimi ostatnio się zetknąłem. Nawet ekscytująca.
– A zatem… – Katie wyciągnęła rękę do pożegnalnego uścisku.
Wiatr rozwiał długi kosmyk włosów starannie ułożony na czubku głowy profesora O’Briena.
– Jeszcze jedno…
– Tak? – zdziwiła się Katie.
– Kiedy przebrnę przez tę teczkę i sprawdzę kilka rzeczy… Czy moglibyśmy omówić to przy kolacji?
– Przy kolacji?
Posłał jej nieśmiały chłopięcy uśmiech.
– To chyba miło łączyć interesy z przyjemnościami, prawda? Byłaś kiedyś w tej hiszpańskiej restauracji przy Oliver Plunkett Street?
Uścisnęła jego małą rączkę.
– Zobaczymy, jak się sprawy potoczą, dobrze?
– Oczywiście.
Poszła w kierunku parkingu, a doktor został nad rzeką i patrzył za nią. Odwróciła się tylko raz i pomachała mu usztywnioną ręką, niczym semaforem. Kiedy otwierała samochód, czuła, że brakuje jej tchu, choć zupełnie nie wiedziała dlaczego.
– O rany – powiedziała do swojego odbicia w lusterku wstecznym. – Chyba mu się podobasz, co?
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.