Mistrz i Małgorzata. Михаил БулгаковЧитать онлайн книгу.
że Jezus naprawdę istniał.
– Widzi pan, profesorze – odezwał się Berlioz z wymuszonym uśmiechem – jesteśmy pełni szacunku dla pańskiej ogromnej wiedzy, lecz mamy inny punkt widzenia na tę kwestię.
– Ależ tu nie potrzeba żadnych punktów widzenia! – odparł dziwny profesor. – Po prostu istniał i już.
– Musi być jednak jakiś dowód… – zaczął Berlioz.
– Dowody też nie są potrzebne – odpowiedział profesor i ściszył głos, przy czym jego obcy akcent nie wiedzieć czemu zanikł. – Wszystko jest proste: wczesnym rankiem czternastego dnia wiosennego miesiąca nisan, rozkołysanym krokiem kawalerzysty, w zarzuconym na ramiona białym płaszczu z krwawym podbiciem…
Rozdział 2
Poncjusz Piłat
Wczesnym rankiem czternastego dnia wiosennego miesiąca nisan pod kolumnadę łączącą dwa skrzydła pałacu Heroda Wielkiego rozkołysanym krokiem kawalerzysty, w zarzuconym na ramiona białym płaszczu z krwawym podbiciem, wszedł prefekt Judei Poncjusz Piłat.
Bardziej niż czegokolwiek na świecie prefekt nie znosił zapachu olejku różanego. Zapowiadał się niedobry dzień, albowiem ta woń zaczęła go prześladować już o świcie. Miał wrażenie, że różany zapach wydzielają cyprysy i palmy, a nawet ta przeklęta różana smuga miesza się z wonią skórzanego rynsztunku i potu straży. Od oficyn na tyłach pałacu, w których rozlokowała się przybyła z nim do Jeruszalaim pierwsza kohorta dwunastego legionu, zwanego Piorunowym, ponad górnym tarasem ogrodów, pod kolumnadę zalatywało dymem – znak, że kucharze w centuriach zaczęli warzyć obiad. W gorzkawym dymie także dawał się wyczuć ciągle ten sam tłusty różany zapach.
„O, bogowie, za co mnie karzecie? Tak, bez wątpienia to ona, znowu ona, niemożliwa do zwalczenia, straszna hemikrania, przy której ból przenika połowę głowy. Nie ma środków na tę chorobę, nie ma na nią ratunku. Spróbuję nie poruszać głową”.
Na mozaikowej posadzce przy fontannie był już przygotowany fotel, więc nie patrząc na nikogo, prefekt usiadł i wysunął dłoń w bok.
Sekretarz z szacunkiem włożył w tę dłoń kawałek pergaminu. Nie mogąc powstrzymać grymasu bólu, prefekt pobieżnie spojrzał na pismo, zwrócił dokument sekretarzowi i odezwał się z wysiłkiem:
– Podsądny z Galilei? Sprawa została skierowana do tetrarchy?
– Tak, prefekcie – odpowiedział sekretarz.
– I cóż on?
– Odmówił podjęcia decyzji w sprawie i wydany przez Sanhedryn wyrok śmierci odesłał tobie, hegemonie, do zatwierdzenia – wyjaśnił sekretarz.
Bolesny spazm przebiegł po policzku prefekta, kiedy powiedział cicho:
– Przyprowadźcie oskarżonego.
Natychmiast z placyku w ogrodzie dwaj legioniści wprowadzili na taras pod kolumnadę i postawili przed prefektem człowieka lat dwudziestu siedmiu. Był on odziany w stary i podarty błękitny chiton, na głowie miał biały zawój, wokół czoła przewiązany rzemykiem, ręce skrępowano mu z tyłu. Pod lewym okiem więźnia widniał wielki siniak, a w kąciku ust – zaschnięta krew na zadrapaniu. Patrzył na namiestnika z trwożną ciekawością.
Ów zaś milczał chwilę, potem cicho spytał po aramejsku:
– Więc to ty podżegałeś lud, aby zburzył jeruszalaimską świątynię?
Prefekt siedział jak posąg, jedynie gdy wymawiał słowa, jego wargi cokolwiek się poruszały. Zdawało się, że jest z kamienia, bał się bowiem ruszyć głową, pulsującą piekielnym bólem.
Mężczyzna ze związanymi rękoma przesunął się nieco do przodu i zaczął mówić:
– Dobry człowieku! Uwierz mi…
Jednak prefekt, wciąż nie poruszając się i ani trochę nie podnosząc głosu, natychmiast mu przerwał:
– Nazywasz mnie dobrym człowiekiem? Mylisz się. W Jeruszalaim wszyscy szepczą o mnie, że jestem wściekłym potworem i to absolutna prawda. – I takim samym monotonnym głosem rozkazał: – Centuriona Szczurojada do mnie.
Gdy dowódca specjalnej centurii Marek, nazywany Szczurojadem, stanął przed prefektem, wszystkim się wydało, że na balkonie zrobiło się ciemno.
Był o głowę wyższy od najwyższego z żołnierzy legionu i tak szeroki w barach, że zupełnie przesłonił niewysokie jeszcze słońce.
Prefekt zwrócił się do centuriona po łacinie:
– Przestępca nazywa mnie „dobrym człowiekiem”. Wyprowadźcie go na chwilę i wytłumaczcie, jak należy ze mną rozmawiać. Bez okaleczania.
Wszyscy oprócz siedzącego nieruchomo prefekta odprowadzili wzrokiem Marka Szczurojada, który skinął ręką na aresztanta, każąc mu iść za sobą.
Szczurojada, gdzie tylko się pojawił, zawsze odprowadzały spojrzenia z racji jego niebywałego wzrostu, a ci, którzy widzieli go po raz pierwszy, spoglądali również dlatego, że jego twarz była oszpecona: uderzenie germańskiej maczugi zmiażdżyło mu niegdyś nos.
Ciężkie buty Marka załomotały na mozaice, związany człowiek w milczeniu poszedł za nim i pod kolumnadą zapadła martwa cisza. Z placyku przed tarasem dolatywało gruchanie gołębi, a woda w fontannie śpiewała swoją miłą, acz niezrozumiałą pieśń.
Prefekt zapragnął wstać, podstawić głowę pod strumień i w takiej pozie pozostać. Wiedział jednak, że i to mu nie pomoże.
Wyprowadziwszy więźnia spod kolumnady do ogrodu, Szczurojad wziął bicz z rąk legionisty stojącego przy cokole statui z brązu i zamachnąwszy się, lekko ciął więźnia po ramionach. Ruch centuriona był jakby od niechcenia, ale skrępowany człowiek natychmiast runął na ziemię, jakby podcięto mu nogi, zachłysnął się powietrzem, krew odpłynęła mu z twarzy, a oczy znieruchomiały. Marek z łatwością podniósł lewą ręką leżącego niczym pusty worek, postawił go na nogi i kalecząc aramejskie słowa, powiedział przez nos:
– Namiestnika rzymskiego nazywać hegemon. Innych słów nie mówić. Stać pokornie. Zrozumiałeś czy mam uderzyć?
Więzień zachwiał się, ale odzyskał równowagę, złapał oddech i odparł ochryple:
– Zrozumiałem. Nie bij.
Po chwili znów stał przed prefektem.
Dobiegł go bezbarwny, zbolały głos:
– Imię?
– Moje? – szybko odezwał się pojmany, całym sobą wyrażając gotowość odpowiadania z sensem, ażeby już nie budzić gniewu.
Prefekt powiedział z cicha:
– Moje przecie znam. Nie udawaj głupszego, niż jesteś. Twoje.
– Jeszua – pospiesznie odrzekł mężczyzna.
– Masz przezwisko?
– Ha-Nocri, Nazarejczyk.
– Skąd pochodzisz?
– Z miasta Gamali – odpowiedział więzień, wykonując ruch głową mający oznaczać, że Gamala leży gdzieś daleko, na prawo od niego, na północy.
– Kim jesteś z urodzenia?
– Dokładnie nie wiem – z ożywieniem odparł aresztant. – Nie pamiętam rodziców. Mówiono mi, że mój ojciec był Syryjczykiem…
– Gdzie mieszkasz na stałe?
– Nie mam swojego domostwa – speszył się więzień. – Wędruję od miasta do miasta.
– Można