Kariera Nikodema Dyzmy. Tadeusz Dołęga-mostowiczЧитать онлайн книгу.
zmieszanie, rzekła cicho:
– Szkoda, że je zerwałaś. Życie kwiatów i tak jest bardzo krótkie…
W hallu rozstali się, wymieniając zdawkowe życzenia dobrej nocy. Dyzma jednak nie myślał o śnie. Postanowił za wszelką cenę starać się zapoznać z materiałami dotyczącymi spraw majątkowych Kunickiego. Były to rzeczy wysoce skomplikowane, najeżone cyframi i pełne wrogich, niezrozumiałych wyrazów, których albo wcale nie znał, albo pojąć nie mógł ich tajemniczego znaczenia. Remanent, eskonto, trakcja, półfabrykat, cło ochronne, reasekuracja, rekompensata, tendencja, hossa, ekwiwalent – na czoło Dyzmy wystąpił kroplisty pot.
Zaczął czytać półgłosem, lecz i to nie pomagało. Po prostu przestał rozumieć znaczenie wymawianych słów, sens których uciekał z jego świadomości, stawał się pusty i nieuchwytny.
Nikodem zrywał się od biurka i biegał po pokoju, wybuchając przekleństwami i tłukąc skronie zaciśniętymi pięściami.
– A jednak muszę, muszę – powtarzał uparcie – muszę to rozgryźć, bo inaczej przepadnę.
Znowu zaczął czytać i zrywał się znowu.
– Nie, to na nic, łeb mi pęknie, a nic nie zrozumiem.
Poszedł do łazienki i odkręciwszy kran z zimną wodą wsunął ciemię pod orzeźwiający strumień. Stał tak, pochylony, kilka minut i myślał:
„Pomoże czy nie pomoże…”
Nie pomogło. Całą noc spędził na wertowaniu papierów i jedynym rezultatem tej męki był silny ból głowy. Mgliste i urywkowe wyobrażenie o kompleksie gospodarki Koborowa żadną miarą nie mogło wystarczyć już nie tylko do administrowania, lecz nawet dla rozmawiania o tych interesach z Kunickim.
„Co robić?”
Myślał nad tym długo i postanowił w żadnym wypadku nie kapitulować bez walki.
„Przeciągnąć jak najdłużej, a może tymczasem przyjdzie skądś ratunek”.
Było już po ósmej, gdy Kunicki zastał Dyzmę przy biurku wśród porozkładanych ksiąg i papierów.
– Kochany panie Nikodemie – zawołał z udawanym oburzeniem – co pan wyprawia! Przecie pan wcale nie spał! Pracowitość pracowitością, a zdrowie zdrowiem.
– Nic mi nie będzie – odparł Dyzma – jak coś zacznę robić, nie lubię sobie przerywać.
– To z pana zawzięta sztuka. No i jakże?
– A no, nic.
– Ale przyzna pan, kochany panie Nikodemie, że cały materiał utrzymany pierwszorzędnie. Przejrzysty, systematyczny, ścisły…
Dyzma zdusił w gardle jakieś przekleństwo.
– Rzeczywiście – odparł – bardzo porządnie prowadzony.
– Co? Prawda? Sam to robię. I ponieważ znam każdy patyczek i każde kółko w tej maszynerii, jak własną kieszeń, mam najlepszą gwarancję, że mnie nikt z mego personelu nie okpi. No, ale niechże pan już teraz da pokój tej robocie. Zaraz podają śniadanie. Będzie pan miał jeszcze dość czasu, bo dziś nie będę panu zawracał głowy. Mam w papierni komisję budowlaną, a później jadę obejrzeć las w Kociłówce.
Gdy weszli do jadalni, panie siedziały przy stole.
– Blado pan wygląda – zauważyła pani Nina.
– Głowa mnie trochę boli.
– No, bo wyobraźcie sobie, moje drogie – powiedział Kunicki – że pan Nikodem ani oka nie zmrużył. Całą noc przesiedział nad książkami.
– Może weźmie pan proszek od bólu głowy? – zapytała pani Nina.
– Chyba nie warto…
– Niech pan weźmie, to dobrze panu zrobi.
Kazała służącemu przynieść pudełko z proszkami i Dyzma musiał połknąć lekarstwo.
– Wiesz, Nino – odezwała się Kasia – pan Dyzma będzie mnie uczył gry bilardowej.
– A pan dobrze gra?
– Średnio – odparł Nikodem – kiedyś grałem nieźle.
– Może zaczniemy zaraz po śniadaniu? – zaproponowała Kasia.
– Będę się przyglądała waszej lekcji – dorzuciła pani Nina.
– Ho, ho – zaśmiał się Kunicki – obawiam się, że zechcecie zagarnąć mi pana Nikodema całkowicie.
– Mąż mój jest zazdrosny o pana – uśmiechnęła się pani Nina, a Dyzma zauważył, że patrzy nań życzliwie.
„Ona musi być bardzo dobra” – pomyślał.
Zaraz po śniadaniu Kunicki pożegnał się z nimi i drobnym kroczkiem wybiegł do oczekującego samochodu.
Kasia kazała przygotować bilard i wszyscy troje przeszli do pokoju bilardowego.
Nauka zaczęła się od pokazania postawy ręki i sposobu trzymania kija. Później Dyzma tłumaczył, jak należy uderzyć bilę.
Kasia szybko orientowała się, że miała pewną rękę i dobre oko, Dyzma zawyrokował:
– Będzie pani dobrze grała, tylko trzeba dużo praktyki.
– Więc Kasia jest pojętną uczennicą? – zapytała pani Nina.
– Jak na pierwszy raz, bardzo pięknie.
– A co jest w bilardzie najtrudniejsze? – zapytała Kasia.
– Najtrudniejszy jest karambol.
– Niech pan pokaże, jak się to robi.
Dyzma rozstawił bile i powiedział:
– Niech pani uważa, teraz tak uderzę swoją bilę, że ta dotknie obu pozostałych.
– Ale przecie to niemożliwe, one stoją nie na jednej linii.
– Właśnie – uśmiechnął się, zadowolony z efektu – cała sztuka karambolu polega na tym, że moja bila, uderzając o bandę w różnych miejscach, będzie nabierała różnych kierunków. Karambol tak wygląda. – Lekko uderzył swoją bilę i karambol udał się wspaniale ku podziwowi pań.
– Ależ to geometria – zdziwiła się pani Nina.
– Ha – dorzuciła Kasia – ja do takiej wprawy nie dojdę.
– A może pani spróbuje? – zwrócił się Dyzma do Niny.
– O, ze mnie to nic nie będzie – powiedziała, biorąc jednak kij do ręki. Nie wiedziała, jak ustawia się lewą dłoń, by zrobić z niej podpórkę, i Dyzma musiał ułożyć jej palce. Zauważył przy tym, że pani Nina ma bardzo gładką skórę. Przyszło mu na myśl, że te ręce na pewno nic nigdy nie robiły. „Jakie to szczęście – pomyślał – być tak bogatym, człowiek nie potrzebuje palcem ruszyć, wszystko zrobią za niego…”
– No, proszę pana – odezwała się Nina – mnie pan uczyć widocznie nie chce?
– Przepraszam. Tak sobie zamyśliłem się.
– Ciekawam, nad czym?
– Ee, nic. Po prostu dotknąłem teraz pani ręki i pomyślałem, że tak delikatne ręce żadnej pracy pewno nie znają.
Pani Nina zarumieniła się.
– Ma pan rację. Wstydzę się tego od dawna, ale brak mi siły woli, by raz wreszcie zająć się jakąś robotą. Próżnuję może i dlatego, że okoliczności tak się składają.