Kariera Nikodema Dyzmy. Tadeusz Dołęga-mostowiczЧитать онлайн книгу.
Kasia.
– To jednak jest zaletą rzadką – dodała Nina.
– Chociaż nie zawsze miłą dla otoczenia – zastrzegła się Kasia.
– Ale pożyteczną. Wolę szorstką prawdę od nieszczerych komplementów.
– O, te nie wydają się mi dziedziną pana Dyzmy. Niech pan powie – chciała go sprowokować Kasia – czy pan mówi paniom komplementy?
– Owszem. Jeżeli ktoś jest ładnym, mogę mu to powiedzieć.
– Tylko tyle? No, a na przykład mnie co by pan powiedział?
– Pani?… Hm… – Dotknął z namysłem swej wystającej szczęki.
Kasia wybuchnęła śmiechem.
– Widzisz, Nino, z jakim trudem panu to przychodzi! No, proszę pana, niechże pan coś powie. Jeżeli o całości nie może pan wyrazić się pochlebnie, może znajdzie się jakiś szczegół w mojej osobie, dla którego będzie pan łaskawszy.
Pod jedwabistym meszkiem jej brzoskwiniowej cery zaróżowił się lekki rumieniec. Pomyślał, że jest śliczna, lecz jakaś bardzo cudza, i że ma coś dziwnie drapieżnego w intensywnym spojrzeniu orzechowych oczu, wpatrzonych w Ninę.
– Owszem – odparł – ma pani ładne oczy.
– O!… – zdziwiła się – nie przypuszczałam, że to od pana usłyszę. Wie pan, że sam mistrz Bergano zaszczycił mnie ubiegłej zimy na Riwierze tym samym komplementem.
„A kto to jest Bergano? Wpadłem” – pomyślał Dyzma i dodał głośno:
– Nie znam się na malarstwie. Nigdy się tym nie interesowałem.
– Co jednak nie przeszkadza panu – uprzejmie powiedziała Nina – mieć gusty takie jak wielcy artyści.
Kasia odłożyła kij i orzekła, że na dziś ma dość bilardu.
– No, teraz idę się przebrać. Nie pojechałby pan ze mną konno?
– Bardzo dziękuję, ale mam jeszcze dużo roboty – odparł Nikodem.
– No, to jadę sama. Pa, Ninuś. – Objęła ją za szyję i pocałowała w usta.
Gdy zniknęła za drzwiami, Dyzma powiedział:
– Pani pasierbica kocha panią nie jak macochę…
Pani Nina nagle odwróciła się i podeszła do okna.
– Kochamy się jak siostry.
– Bo też – zauważył Nikodem – różnica wieku między paniami jest chyba bardzo mała. Ja sam początkowo wziąłem panie za siostry. Tylko w typie panie są zupełnie różne.
– O, tak – potwierdziła Nina – i usposobienia, i charaktery, i poglądy nasze są diametralnie przeciwne.
– A jednak panie się kochają.
Pani Nina nic nie odpowiedziała i Dyzma, nie wiedząc, co by tu jeszcze wymyślić dla podtrzymania konwersacji, zdecydował się pójść do siebie.
– Muszę już iść. Moje uszanowanie pani.
Skinęła mu głowa i zapytała:
– Może pan czegoś potrzebuje?
– O, dziękuję pani.
– Pan będzie łaskaw nie krępować się i wydawać polecenia służbie…
– Dziękuję…
Ukłonił się i wyszedł. Nina widziała jeszcze kilka chwil jego szorstką w ruchach, robiącą wrażenie kwadratowej, figurę i szeroki, czerwony, gruby kark, gdy twardym krokiem szedł w długiej amfiladzie pokojów.
„Więc tak wygląda silny człowiek? – pomyślała. – Dziwne. A jednak… Ach, ty wieczna marzycielko!” – roześmiała się i splótłszy dłonie, przeciągnęła się całym ciałem.
Dyzma znowu zabrał się do studiowania materiałów Kunickiego, lecz szło mu bodaj gorzej niż w nocy. Żadną miarą nie mógł zorientować się w tym lesie cyfr.
– Psiakrew! – klął. – Widać, jestem głupi jak but.
Przypomniało mu się gimnazjum. Tam przynajmniej, gdy czegoś nie rozumiał, mógł wykuć na pamięć. Orka, bo orka, ale było zawsze to wyjście. Zresztą gdy nie wykuł, mógł zawsze udać chorego i nie iść na lekcje… A tu nie ma żadnej rady, żadnej… Bo przecie tego wykuć nie można, a zachorować…
Nagle zastanowił się:
„A żeby tak zachorować?”
Ale co z tego?
„Zawsze można odwlec wylanie na parę dni… może nawet na parę tygodni…”
To jest myśl! Dobra myśl! Tymczasem może coś się zdarzy, coś się zmieni…
„Tak – zdecydował – nie ma gadania. Od jutra rana zachoruję i koniec”.
Długo namyślał się nad wyborem odpowiedniej choroby. Żadna zaraźliwa nie nadawała się, bo wysłaliby go może do szpitala. Żołądek też musi być zdrowy, bo mu jeść nie dadzą…
„A żeby tak reumatyzm?”
Ucieszył się.
„To będzie najlepsze, bo choćby i doktora wezwali, to i ten nie pozna się”.
Gdy przyszedł lokaj prosić go na obiad, Dyzma miał już gotowy plan ciężkiego ataku reumatycznego w prawej ręce i w prawej nodze. Dziś przy kolacji zacznie się skarżyć na ból, a jutro wcale nie wstanie z łóżka.
Był tak kontent z pomysłu, że wpadł w doskonały humor.
Przy stole panował nastrój wesoły. Widocznie nieobecność pana domu wpływała dodatnio na usposobienie pań. Rozmawiano o projektowanym wyjeździe Kasi do Szwajcarii, gdzie miała studiować medycynę.
– I zamierza pani po ukończeniu uniwersytetu praktykować? – pytał Dyzma.
– Oczywiście.
– Będziemy twoimi pacjentami – zaśmiała się pani Nina.
– Ty tak – odparła Kasia – ale pan Dyzma nie.
– Pani jest nielitościwa. A gdybym zachorował, a nie byłoby w pobliżu lekarza?
– Ależ pan mnie źle zrozumiał. Ja będę lekarzem chorób kobiecych.
– Ach tak? To szkoda. Ja cierpię na reumatyzm, a to chyba choroba męska.
– To zależy – zauważyła pani Nina – czy została nabyta po męsku.
– Na wojnie – odparł Nikodem.
– Pan był oficerem?
– Nie, zwykłym szeregowcem.
– To pięknie – powiedziała Nina. – Wielu wybitnych ludzi służyło wówczas w szarych mundurach żołnierskich.
– Mundury były zielone – sprostował Dyzma.
– Oczywiście, kolor nadziei, bardzo to pan subtelnie zaznaczył. Czy może był pan ranny?
– Nie. Tylko reumatyzm zostawiła mi wojna na pamiątkę.
– No i na pewno ordery? – zapytała.
Nikodem nie miał żadnych odznaczeń, ale skłamał:
– Virtuti Militari. A poza tym miałem i awans, omal nie zostałem generałem.
– Jak to?
– Mianowano mnie starszym szeregowcem i na pewno doszedłbym