Testamenty. Маргарет ЭтвудЧитать онлайн книгу.
moją kartę kredytową, obie karty. Próbowałam kupić bilet na samolot, stąd wiem. Masz tu swój samochód?
– Co? – spytałam. – Nie mogą tak po prostu odciąć cię od pieniędzy.
– Najwyraźniej mogą – odrzekła Katie. – Jeżeli jesteś kobietą. Tak powiedzieli mi w liniach lotniczych. Rząd tymczasowy wprowadził prawo, że pieniądze kobiety należą do jej najbliższego krewnego płci męskiej.
– Jest gorzej, niż myślisz – włączyła się nieco starsza koleżanka, Anita. Ona też weszła do mojego pokoju. – Znacznie gorzej.
– Nie mam krewnego płci męskiej – wykrztusiłam w osłupieniu. – To całkowicie niezgodne z konstytucją!
– Wybij sobie z głowy konstytucję – odparła Anita. – Właśnie ją zniesiono. Słyszałam o tym w banku, kiedy próbowałam… – Zalała się łzami.
– Weź się w garść – rozkazałam. – Musimy pomyśleć.
– Na pewno masz jakiegoś męskiego krewniaka – powiedziała Katie. – Musieli to planować od lat. Poinformowali mnie, że moim męskim krewnym jest mój dwunastoletni siostrzeniec.
W tym momencie wyważono drzwi. Wkroczyło pięciu mężczyzn, czterej ustawieni po dwóch oraz jeden sam, z pistoletami półautomatycznymi gotowymi do strzału. Katie, Anita i ja wyszłyśmy z mojego gabinetu. Recepcjonistka Tessa wrzasnęła i dała nura pod biurko.
Dwóch mężczyzn było młodych – mieli pewnie po dwadzieścia kilka lat – ale trzej pozostali byli w średnim wieku. Młodsi w świetnej formie, starsi z brzuszkami. Wszyscy ubrani w odzież maskującą i gdyby nie broń, wybuchłabym śmiechem, nie wiedząc jeszcze, że wkrótce kobiecy śmiech będzie należał do rzadkości.
– O co chodzi? – spytałam. – Mogliście zapukać! Drzwi były otwarte.
Mężczyźni mnie zbyli. Jeden – pewnie dowódca – zwrócił się do kolegi:
– Masz listę?
Spróbowałam bardziej oburzonym tonem:
– Kto jest za to odpowiedzialny? – Zaczynałam odczuwać efekty szoku: zrobiło mi się zimno. Czy to była kradzież? Porwanie? – Czego chcecie? Nie trzymamy tu pieniędzy.
Anita szturchnęła mnie łokciem, żebym się zamknęła: już wtedy lepiej niż ja orientowała się w sytuacji.
Zastępca dowódcy podniósł kartkę.
– Która jest w ciąży?
Popatrzyłyśmy po sobie i Katie wystąpiła naprzód.
– Ja.
– Nie masz męża, prawda?
– Nie mam. Ja…
Katie osłaniała brzuch rękami. Jak wiele kobiet w tych czasach zdecydowała się na samotne macierzyństwo.
– Liceum – rzucił dowódca.
Dwaj młodsi zrobili krok naprzód.
– Proszę z nami – powiedział pierwszy.
– Dlaczego? – spytała Katie. – Nie możecie tak po prostu się włamać i…
– Pani pójdzie z nami – odezwał się drugi.
Chwycili Katie za ręce i powlekli. Wrzeszczała, ale wyciągnęli ją za drzwi.
– Przestańcie! – zawołałam.
Z korytarza dobiegał cichnący głos Katie.
– Ja tu wydaję rozkazy – oznajmił dowódca.
Mimo okularów i sumiastych wąsów nie przypominał dobrego wujaszka. W ciągu mojej, nazwijmy to, kariery w Gileadzie zauważyłam, że ludzie z nizin społecznych, którzy nieoczekiwanie zdobywali władzę, często dopuszczali się najgorszych jej nadużyć.
– Nie martw się, nic jej się nie stanie – powiedział zastępca. – Zabiorą ją tam, gdzie będzie bezpieczna.
Następnie odczytał z listy nasze nazwiska. Nie było sensu się wypierać: doskonale wiedzieli, kim jesteśmy.
– Gdzie recepcjonistka? – zapytał dowódca. – Tessa?
Biedna Tessa, drżąc na całym ciele, wyczołgała się spod biurka.
– Jak myślicie? – spytał mężczyzna z listą. – Sklep, liceum czy stadion?
– Ile masz lat? – zwrócił się do Tessy dowódca. – Nieważne, tu napisali. Dwadzieścia siedem.
– Dajmy jej szansę. Sklep. Może ktoś się z nią ożeni.
– Stań tutaj – polecił Tessie dowódca.
– Chryste, ona się zsikała – zauważył trzeci starszy.
– Nie używaj imienia Pana nadaremno – upomniał go dowódca. – Dobrze. Bojaźliwa. Może będzie posłuszna.
– Marne szanse, żeby któraś z nich była posłuszna – rzucił trzeci. – To kobiety. – Ta uwaga miała chyba być żartem.
Dwaj mężczyźni, którzy wyprowadzili Katie, wrócili.
– Jest w furgonetce – zameldował jeden z nich.
– Gdzie są dwie pozostałe tak zwane sędziny? – spytał dowódca. – Loretta? I Davida?
– Poszły na lunch – odparła Anita.
– Zabierzemy te dwie. Poczekajcie tu z nią, aż wrócą – rozkazał dowódca, wskazując Tessę. – Potem zamknijcie ją w furgonetce sklepowej. Następnie przyprowadźcie te z lunchu.
– Sklep czy stadion? Dla tych dwóch tutaj?
– Stadion – orzekł dowódca. – Jedna z nich jest stara, obie mają dyplomy z prawa, to sędziny. Słyszałeś rozkazy.
– Mimo to w niektórych przypadkach szkoda – uznał drugi i skinął głową na Anitę.
– Opatrzność zdecyduje – stwierdził dowódca.
Anitę i mnie sprowadzono po schodach z piątego piętra. Czy winda działała? Nie wiem. Ręce skuto nam kajdankami z przodu, po czym zamknięto nas w czarnej furgonetce, z solidną ścianką dzielącą nas od kierowcy, siatką i przyciemnionymi szybami.
Obie milczałyśmy, bo też co można było powiedzieć? Nikt by nie zareagował na nasze wołanie o pomoc. Krzyki i rzucanie się na ściany furgonetki mijały się z celem, to byłaby czysta strata energii. No więc czekałyśmy.
Przynajmniej była tu klimatyzacja. I miałyśmy miejsca siedzące.
– Co oni zrobią? – szepnęła Anita.
Nic nie widziałyśmy za oknami. My same jawiłyśmy się sobie tylko jako ciemne sylwetki.
– Nie wiem – odparłam.
Furgonetka się zatrzymała – pewnie na punkcie kontrolnym – ruszyła dalej i stanęła.
– Koniec jazdy – odezwał się jakiś głos. – Wysiadka.
Otwarto tylne drzwi furgonetki. Najpierw wysiadła Anita.
– Ruchy – ponaglił inny głos.
Ze skutymi rękami trudno było mi wysiąść; ktoś chwycił mnie za ramię i pociągnął, aż upadłam na ziemię.
Furgonetka odjechała, a ja stanęłam niepewnie i rozejrzałam się dokoła. Na otwartej przestrzeni stały liczne grupy ludzi – powinnam sprecyzować: kobiet – oraz sporo uzbrojonych mężczyzn.
Znajdowałam się na stadionie, tyle że to już nie był stadion. Teraz było to więzienie.
VI
Szóstka dla zmarłych
.
Zapis