Zatruty ogród. Alex MarwoodЧитать онлайн книгу.
następnej znajduje kartki zadrukowane na jednej stronie i przekreślone długopisem. Jej rodzice nie uznawali recyklingu. Uważali to za socjalistyczny wymysł. Ale byli oszczędni.
Ulotki. Te same, które rozdawała w każdą sobotę na High Street, od piątego roku życia, kiedy została ochrzczona, aż do czasu, gdy wyjechała na uniwersytet. CIĘŻAR GRZECHU… KIM BYŁA HESTER LACEY?… ŚWIĘTA WODA I JAK JEJ UŻYWAĆ… W ostatniej szufladzie natrafia na specjalne kartki powitania i potępienia.
Przynajmniej wszystko było dobrze oznaczone. Ojciec mógł nie chcieć, żeby członkowie wspólnoty wiedzieli, do czego zmierza, ale lubił mieć wszystko pod ręką. Kościelne konta. Historia kościoła. Korespondencja. To ostatnie okazuje się plikiem pożółkłych listów – odpowiedzi na reklamy Świętej Wody, i teczką zawierającą rachunki z gazet i działów sprzedaży. Zawartość szuflady opisanej jako Członkostwo jest niezwykle skąpa. Sarah przegląda kilka teczek. Kopie testamentów, adresy i numery telefonów. Niektóre teczki opatrzono pieczątką NIE ŻYJE. W pewnym momencie nie mógł sobie pozwolić na to, by wyrzucać kolejne osoby, bo liczba wiernych zbliżała się do zera. W dniu, kiedy upadł i umarł przy mównicy w kaplicy Domu Pana, przemawiał do trzynastu osób. I tylko dwie z nich nie osiągnęły jeszcze wieku emerytalnego.
Zniosę je na dół i zostawię w gabinecie, myśli Sarah. Oczywiście nadal ma klucz, nawet kilka. Ale nie była tam od pogrzebu ojca i nie ma pojęcia, czy ktoś nadal tam jest. Kiedy mija kaplicę w dni targowe, okiennice są pozamykane, całe miejsce wygląda na opuszczone. Może dotarło do nich, że to koniec. Sprzedali wszystko, wyczyścili sejf i wynieśli się, a Dom Pana będzie popadał w ruinę, aż do zmartwychwstania. Dla ich dobra, ma taką nadzieję.
Majątek. Cała szuflada. Zbiór teczek zawierających umowy najmu na wszystkie dawno sprzedane domy, które niegdyś należały do Kościoła. Wszystkie zaczynają się od słów: Dzierżawca zgadza się na wypowiedzenie umowy z miesięcznym wyprzedzeniem, po czym nieruchomość na powrót stanie się własnością Naszego Zbawiciela Jezusa Chrystusa. Może powinnam oprawić jedną z nich w ramki i powiesić w toalecie na dole, zastanawia się. To osobliwości, pamiątki po grupie ludzi, którzy naprawdę wierzyli, że przygotowują dom na powrót Pana. Nic więcej.
I wtedy na samym dole w kącie zauważa szufladę z napisem Osobiste.
Są. Jej rodzina, na papierze, schowana w dwunastu teczkach. Dom (w końcu odkłada na bok akta własności). Ubezpieczenia. Zdrowie (wygląda na to, że mieli prywatne ubezpieczenie zdrowotne, mimo opieki boskiej i publicznej służby zdrowia). Samochód – zapasowe kluczyki, dokumenty własności i książka serwisowa. Ich stare volvo nadal stoi w garażu, nieużywane, z nieopłaconym podatkiem i niekochane. Sarah wątpi, by zapaliło bez pomocy; ma swój samochód, więc tego nigdy nie musiała używać.
Na widok teczki z planami pogrzebów czerwieni się ze wstydu. Było zrozumiałe, że je zostawią, a ona nigdy nawet tu nie zajrzała. Są krótkie i rzeczowe. Ojciec zorganizował pogrzeb mamy, na którym mówił o śmierci i nieustającym ogniu piekielnym. Najwyraźniej zajrzał do jej teczki, bo Sarah dobrze pamięta moment, gdy członkowie wspólnoty zaczęli maszerować w miejscu, śpiewając Naprzód, żołnierze Chrystusa. Zagląda do teczki ojca. Chciał, żeby zaśpiewano mu Cudowną Bożą łaskę, chciał też, by kazanie wygłosił człowiek, który – jak Sarah wie – nie żyje od czterech lat. Cóż…
Na dnie szuflady znajduje teczki z imionami. Barbara. Bruce. Sarah. Alison.
Najpierw sprawdza swoją. Pełno w niej staroci. Są wśród nich świadectwa, zdjęcie z bierzmowania i akt urodzenia. Oceny pracy ucznia… na litość boską! I fotografia z jej ślubu z Liamem, na której panna młoda wydaje się zakochana i przerażona, a Liam – Boże, czemu wtedy tego nie dostrzegała? – przebiegły. To wszystko. Po tym, jak wyszła za poganina, w życiu Sarah nie wydarzyło się nic więcej, co warto by było udokumentować. Przynajmniej zdaniem Maxwellów. Nie została wykluczona i zapomniana jak jej siostra, ale najwyraźniej rodzice uznali, że to już koniec ważnych wydarzeń. Nawet nie trzymali na widoku jej zdjęcia, jak robią normalni ludzie. Sarah bierze świadectwo urodzenia i odkłada na szafkę.
Otwiera teczkę Alison. Jest cienka. Tak cienka, że przez moment wydaje się jej, że jest pusta. Ale nie: w środku znajduje trzy rzeczy. Świadectwo urodzenia. Świadectwo ukończenia szkoły średniej. I pierwszy paszport wyrobiony na wycieczkę szkolną do Flandrii, kiedy miała piętnaście lat. Opowieści o ekscesach w akademiku, które dotarły do rodziców, były tak skandaliczne, że kiedy przyszła jej kolej, Sarah nigdy nie pojechała na żadną wycieczkę.
Wodzi kciukiem po twarzy Alison; pamięta fryzury „jak od garnka” i krzywe zęby, bo Maxwellowie nie uznawali aparatów ortodontycznych ani innych „zabaw w Boga”. Co jest gorsze, bycie starszą i przecieranie szlaków czy bycie młodszą i zbieranie cięgów za błędy twojej poprzedniczki? – zastanawia się Sarah.
Cóż, tylko jedna z nas nie żyje.
I nagle znowu dopada ją poczucie winy, bo nikt nie zasługuje na śmierć tylko dlatego, że jest niemądry.
A te dzieciaki nie zasługują na to, żebyś się na nie wypięła tylko dlatego, że przyszły na świat w takim, a nie innym miejscu.
Przestań, Sarah!
Pochyla się, żeby schować teczkę z powrotem do szuflady, kiedy coś przyciąga jej wzrok. To róg fotografii leżącej luźno na dnie. Małego zdjęcia, jakie można zrobić w fotobudkach w urzędach pocztowych. Zwykle są ich cztery, ale to zostało odcięte. Jest na nim Alison z dzieckiem. To Romy. Sarah poznaje pomarszczoną skórę, kępkę czarnych włosów i migdałowe oczy. Jest odrobinę większa niż wtedy, gdy widziała ją jeden jedyny raz, w dniu, kiedy Alison pojawiła się w domu z wizytą, która trwała pół minuty, i przyniosła córkę. Ale to bez wątpienia ona.
Zdjęcie jest straszne. Obie wyglądają na zaniedbane, niedomyte, zziębnięte i przemoczone.
Sarah odsuwa na bok teczki, żeby zobaczyć, czy znajdzie coś jeszcze. Są koperty. Tuzin, dwa tuziny, napisane ręką jej siostry. Są otwarte, z widocznymi w środku listami.
Sarah sięga po jedną z kopert, wyjmuje wydartą z kołonotatnika kartkę; list napisano piórem, które pozostawiło kleksy. Pismo pełne jest zawijasów, maleńkich kółek w miejscu kropek nad literami „i” i wykrzykników.
7 maja 1996
Droga Mamo
Piszę ten list, żeby życzyć Ci wszystkiego najlepszego w dniu urodzin!!! Wiem, że prawdopodobnie i tak go nie przeczytasz, mimo to go wysyłam. Naprawdę życzę Ci wszystkiego, wszystkiego najlepszego i przesyłam pozdrowienia dla Taty i Sarah. Przepraszam za okno. To było bardzo głupie! Obiecuję, że zwrócę pieniądze, i mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczycie.
Załączam zdjęcie moje i Romy, Waszej wnuczki. Urodziła się 11 listopada i ma już prawie pół roku. Zrobiłyśmy je w fotobudce w Reading, kiedy pojechałyśmy do urzędu zgłosić jej narodziny, więc jest nieaktualne. Szkoda, że nie możecie jej zobaczyć. Jest taka słodka! Sama przewraca się już na brzuszek, i dźwiga główkę i jest taka pogodna. Uśmiecha się do wszystkich. Je już papki i uwielbia marchewkę, ziemniaki, kurczaka, a zwłaszcza ryż! Przesyła pozdrowienia dla babci, dziadka i cioci Sarah i żałuje, że nie może Was zobaczyć!
Mieszkamy w przyczepie kempingowej na polu karawaningowym niedaleko London Road. Ale latem, kiedy zacznie się sezon, będziemy musiały się wyprowadzić, bo wtedy podnoszą czynsz. W opiece społecznej mówią, że szukają czegoś dla nas, choć pewnie wylądujemy w przytułku, bo lista oczekujących jest naprawdę długa. Moja sąsiadka, Magda, mówi, że latem na festynach mogę pracować na jej stoisku Chai Tea. To nie byłoby złe, bo mogłabym brać ze sobą Romy. Podobno wiele osób tak robi. Tak czy inaczej, będziemy tu do końca maja i bardzo chciałabym usłyszeć,