Demony zemsty. Beria. Adam PrzechrztaЧитать онлайн книгу.
się, ile czasu zajmie ci powrót do sił.
– I jak uważasz?
– W takim tempie jakieś dziesięć, może piętnaście lat. O ile doczekasz, bo w twojej branży trzeba być twardym.
Zmierzyłem go niechętnym spojrzeniem, nie lubiłem, kiedy ktoś mówił mi, jakie mam szanse na przeżycie. Sam wiedziałem, że nie za wielkie.
– Ale można to zmienić – kontynuował.
– Niby jak?! – parsknąłem ze złością. – Wykonuję wszystkie ćwiczenia, jakie mi zaleciłeś!
– I dobrze, jednak jest też droga na skróty...
Zacisnąłem zęby, teraz już wiadomo, dlaczego Sun chciał się ze mną spotkać.
– Po pierwsze, nie bardzo wierzę w te hokus-pokus. Po drugie, musiałbym wiedzieć, czego chcesz w zamian? Są rzeczy, których nie zrobię za żadną cenę.
Chińczyk uśmiechnął się pobłażliwie, nie wyglądało, żeby moje zastrzeżenia zrobiły na nim wrażenie.
– Nie oferuję ci kota w worku – zapewnił. – Istnieją medykamenty oczyszczające kanały energetyczne w ludzkim ciele. To rzadka i niemal zupełnie zapomniana wiedza, a sporządzenie takiego lekarstwa jest skrajnie trudne i trwa minimum pięćdziesiąt lat. Ci nieliczni, którzy potrafią coś takiego zrobić, trudzą się nad tym całe życie i przekazują dwie, trzy pigułki swojemu następcy.
– Jeśli to działa jak ten środek, który mi wtedy podałeś, to raczej nie skorzystam.
– Nie, one nie powodują bólu, co najwyżej biegunkę i wymioty, bo ciało intensywnie się oczyszcza.
– Rozumiem, że masz coś takiego?
– Owszem. Mam dwie pigułki Skrzydlatego Tygrysa.
– Słucham?!
– Przepraszam – roześmiał się Sun. – To dosłowne tłumaczenie. W Chinach uważa się, że mistrz sztuk walki podobny jest do tygrysa, a kiedy przejdzie na jeszcze wyższy poziom, jest jak tygrys, któremu wyrosły skrzydła: potężny i niepokonany. Jeśli się dogadamy, dam ci jedną pigułkę, jej skutki odczujesz w ciągu kilku dni. Myślę, że staniesz się równie silny, a może i silniejszy niż przed otruciem. Drugą otrzymasz po akcji, oszczędzisz sobie w ten sposób kilkudziesięciu lat ćwiczeń.
– A gdzie haczyk? Co będę musiał zrobić?
– Zniszczyć jedno z tajnych laboratoriów Berii. Dawniej należało do Abakumowa, towarzysz Beria przejął je, kiedy tamten został aresztowany.
– Zwariowałeś! Wiesz, jak ochrania się tego typu obiekty?! Nie dałbym rady nawet z kompanią czołgów!
– Bez przesady, naliczyłem wszystkiego dziesięciu wartowników, mam wrażenie, że to bardziej prywatne niż resortowe przedsięwzięcie.
– Niech zgadnę: to właśnie tam wytwarzają tę dziwną chińską truciznę?
– Tak. I nie tylko. Także rozmaite mieszanki narkotyków.
Zamarłem. Czyżby Sun wiedział, że na rozkaz Abakumowa zaatakował mnie nafaszerowany narkotykami urka? Tylko skąd? Cała sprawa nie wyszła poza ścisłe kierownictwo MUR-u. No, a przynajmniej tak mi się zdawało...
– Abakumow, a teraz Beria wykorzystują to laboratorium do produkcji rzadkich preparatów na własny, nie resortowy użytek. Jak kiedyś Jagoda.
Skinąłem głową: jeden z poprzedników Berii na stanowisku szefa bezpieki, Gienrich Jagoda, był z zawodu farmaceutą, a z zamiłowania trucicielem. Niewykluczone, że Abakumow, a może i Beria stosowali egzotyczne trucizny przeciwko ludziom, których nie mogli zabić otwarcie. Tylko co to obchodzi Suna?
– Pewnie zastanawiasz się, co mi do tego? – kontynuował.
– A jakże! Powiedziałeś, że nie masz żadnych związków z chińskim wywiadem, a teraz chcesz się mieszać w naszą politykę!
– Nie mówiłem niczego o związkach – sprostował łagodnie. – Oświadczyłem jedynie, że nie wykonuję ich rozkazów. Bo nie wykonuję. A zniszczenie tego laboratorium nie ma nic wspólnego z polityką, chcę ich po prostu pozbawić dostępu do trucizny Dziesięciu Tysięcy Demonów. Tylko tyle. Są sekrety, które nie powinny wychodzić na jaw.
– I za tę niemal samobójczą misję oferujesz mi pigułki, które mają oczyścić moje czakry? – rzuciłem z przekąsem.
– Kanały energetyczne – poprawił spokojnie. – Dokładnie tak. Jeśli będę z ciebie zadowolony, dorzucę jeszcze naukę qinggong.
Odchrząknąłem niepewnie, manuskrypt Doskonałych wspominał jedynie o „sztuce lekkości”, nie szczędząc zachwytów tajemnym technikom qinggong. Jej adepci mogli podobno „spocząć na cienkiej gałęzi drzewa lekko jak motyl”, wyskoczyć w górę na wysokość kilku metrów lub nawet „wzlecieć jak jaskółka”, wreszcie chodzić po trawie i śniegu, nie pozostawiając śladów.
– Po czorta mi to? – spytałem, wzruszając ramionami.
– Razumowski, Razumowski... – westchnął Sun.
– A można bardziej szczegółowo?
– To umiejętność czynienia ciała lekkim – odpowiedział. – Wyobraź sobie, że twoja ręka, noga czy całe ciało ważą o połowę mniej niż w rzeczywistości. Jak myślisz, jakie będą tego skutki? Dodam, że siła mięśni pozostanie bez zmian.
– Zwiększona szybkość?
– Tak. Będziesz szybszy niż większość ludzi. Co więcej, twoje ciosy będą potężniejsze, pamiętasz jeszcze podstawy fizyki? Siła zależy od masy i prędkości. A ty będziesz bardzo szybki. Żaden piesek Berii nie będzie w stanie rzucić ci wyzwania.
– Dlaczego sam nie zniszczysz tego laboratorium?
– Nie mogę. To część umowy, która cię nie dotyczy. Wreszcie nie znam odpowiednich procedur i zabezpieczeń, no i trudno by mi było podawać się za inspektora czy innego urzędasa uprawnionego do wizyty w laboratorium. Jeśli wartownicy zobaczą Chińczyka, od razu otworzą ogień.
– Czyżby ktoś ich poinstruował, że mają szczególnie uważać na Chińczyków?
– Być może – przyznał. – Lecz to nie twój problem, tobie pozwolą podejść, przedstawić dokumenty.
– Jakie, kurwa, dokumenty?! Choćbym stanął na głowie, w pięć minut stwierdzą, że to lipa!
– Więcej ci nie trzeba, nie masz infiltrować tego laboratorium, tylko rozwalić je w diabły. No i koniecznie zabić cały personel.
– Może jeszcze namalować na ścianie: „Śmierć komunistom!”?
– To nie taki głupi pomysł, dobrze by było podsunąć bezpiece jakiś mylny trop, bo przecież będą szukali sprawców, już Beria się o to zatroszczy – odparł niefrasobliwie Sun.
Spojrzałem na niego ze złością, ale Chińczyk odpowiedział łagodnym, lekko kpiącym uśmiechem.
– Możesz odmówić, a ja i tak zniszczę laboratorium, nawet bez ciebie, tyle że ominie cię nagroda – powiedział.
– To nie herbatka u cioci! – warknąłem. – Żeby to zrobić, trzeba by zdobyć lewe dokumenty, plan budynku, broń, być może znaleźć godnych zaufania pomocników – wyliczałem.
– I żadna z tych rzeczy nie przekracza twoich możliwości. Dlatego ci to zaproponowałem.
Wyciągnąłem srebrną papierośnicę po ojcu, zapaliłem, nie częstując rozmówcy, zaciągnąłem się głęboko. Nie miałem specjalnej ochoty