Demony zemsty. Beria. Adam PrzechrztaЧитать онлайн книгу.
piesków Berii i nastawić przeciwko sobie grupę Chruszczowa i chuj wie kogo jeszcze? I po co? Bo przecież wiem, że Ławrentij Pawłowicz pośle mnie do piachu, kiedy tylko będzie mógł.
Maksimow skrzywił się niechętnie, ale nie zaprzeczył.
– Polityka! – parsknął z pogardą. – Ciekawe, czy dożyję czasów, kiedy będziemy mogli zajmować się po prostu swoją robotą?
– Zapomnij! – roześmiałem się, odzyskując dobry humor. – Politycy to kurwy, państwo to burdel, a my pilnujemy w nim porządku, co stawia nas na pozycji alfonsów.
Generał pokręcił głową z dezaprobatą, jednak w jego oczach nie zobaczyłem prawdziwego gniewu.
– Matołek! I proszę pamiętać, don Alfonso, że ma pan zaległości w papierach – dodał cierpko. – Jeszcze dziś chcę mieć raport na swoim biurku!
Poczekałem, aż wyjdzie, po czym wystawiłem ostrożnie głowę na korytarz.
– Dima! – syknąłem.
Poeta Bugrowski pojawił się niczym dżinn z butelki.
– Masz?! – rzuciłem nerwowo.
Chłopak bez słowa podał mi kilka kartek. Wszyscy wiedzieli, że raporty pisze mi Bugrowski – ja nie miałem do tego ani cierpliwości, ani talentu – lecz z ostatnim zalegałem ponad dwa tygodnie, bo poeta podłapał grypę i leżał w łóżku z czterdziestostopniową gorączką.
– To wszystko? – zapytał. – Bo chciałbym dziś odwiedzić Tatianę.
Machnąłem przyzwalająco ręką, jednocześnie przeglądając raport. Nie żebym wątpił w zdolności Bugrowskiego, ale było o czym pisać: dwa rozbite samochody, zniszczony kiosk z gazetami, kilkoro rannych przechodniów i postrzelana jak sito reklama „Moskowskoj Prawdy”. Nasz ostatni klient zaszalał na całego.
– Naprawdę mogę? – spytał niedowierzająco Dima.
– Naprawdę – potwierdziłem. – Ale za trzy godziny masz być z powrotem, na wypadek gdyby Tagilin naciskał, musimy sprawiać wrażenie bardzo zapracowanych. Na jutro chcę mieć plan czynności operacyjnych w celu ujęcia... – Urwałem, szukając wzrokiem akt najnowszej sprawy.
– Mameda Czugajewa – podpowiedział Bugrowski.
– Kto zacz? I komu się naraził, że pościg powierzono akurat nam? To nie jest zwykła sprawa kryminalna, prawda?
Bugrowski spojrzał niespokojnie na zegarek, więc stuknąłem go w głowę. Jego miłość, skądinąd uzdolniona aktorka, występowała dziś na deskach MChAT-u w sztuce Czechowa, stąd niepokój chłopaka. Jak znałem życie, pewnie już zarezerwował stolik w jednej z lepszych restauracji stolicy. Panienka Tatiana miała spore wymagania, na szczęście Dimę było stać, aby je zaspokajać. Jak wszyscy moi ludzie miał dodatkowe dochody, wielokrotnie przekraczające skromną milicyjną pensję.
– No?! – ponagliłem.
Wiedziałem, że Dima dysponuje fotograficzną pamięcią, jeśli raz przeczytał akta, potrafi mi streścić, co najważniejsze. Nie miałem ochoty przedzierać się przez stertę makulatury. Nie dziś. Ciągle miałem przed oczyma twarz małej Julki.
– To urzędnik średniego szczebla – zaczął posłusznie. – Pracował w administracji w Ałma-Acie, zajmował się wydobyciem ropy naftowej i uranu. Kiedy oskarżono go o przekręty finansowe, zniknął bez śladu. Kontrola wykazała, że sprzedawał na lewo nie tylko ropę, ale i uran.
– Komu?
– Chińczykom.
– Żartujesz?!
– Nic a nic! Nawiasem mówiąc, dochodzeniem zainteresowany jest Komitet Centralny. Jutro ma do nas przyjechać specjalny wysłannik KC.
Zakląłem pod nosem, sprawa śmierdziała na kilometr, ale co robić? Znowu przyjdzie nam wyciągać kasztany z ognia dla „przewodniej siły narodu”, jak żurnaliści nazywali partię. Chuj by to strzelił!
– Przecież to sprawa dla służb specjalnych! – warknąłem.
– Bezpieka i GRU siedzą w tym po uszy – przyznał. – Ale to nie nasz kłopot, nam kazali tylko znaleźć Czugajewa. Podobno prysnął do Moskwy – dodał na widok mojej miny.
Ech, jakby gnojek nie mógł zaszyć się we Władywostoku albo Leningradzie.
– Komandir? Będę wam jeszcze potrzebny? – spytał Bugrowski.
No tak, co tam Czugajew czy Komitet Centralny przy panience Tani? Z drugiej strony, można chłopaka zrozumieć: żaden aparatczyk z KC nie zapewni mu takich wrażeń jak Tatiana.
– Zgiń, przepadnij, siło nieczysta! – przyzwoliłem.
Bugrowski wypadł za drzwi, zanim dokończyłem zdanie. Ech, młodość... I niech mu tam, wiedziałem, że w razie potrzeby chłopak da z siebie wszystko.
Rozparłem się wygodnie w fotelu, odruchowo rozmasowałem ramiona, zawsze mi tężały, kiedy myślałem o Chińczykach. Wbrew obiegowym opiniom nasza przyjaźń z Chinami nie była najwyższej próby. Z jednej strony Mao był nam wdzięczny, gdyby nie „bratnia pomoc”, nigdy nie zdobyłby władzy, z drugiej, miał niebagatelne ambicje i drażniło go traktowanie Chin jako słabszego partnera, żeby nie powiedzieć – wasala. Już po podpisaniu traktatu o przyjaźni, w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym roku, okazało się, że układ korzystny jest głównie dla nas: prawie wszystkie pożyczki, jakich udzieliliśmy Chinom, miały być przeznaczone na zakup rosyjskiego uzbrojenia, a Mao zobowiązał się do otwarcia dla naszych produktów rynków Mandżurii i Sinciangu. Sprawę zaogniła wojna koreańska: Stalin zmusił Chiny do wysłania na front dwustu pięćdziesięciu tysięcy „ochotników”, co znacząco poprawiło sytuację komunistów, jednak wbrew obietnicom nie zapewnił operującym w Korei wojskom wsparcia lotniczego, a jedynie rozlokował samoloty na północnym wschodzie Chin, aby zapewnić osłonę wybrzeży. Zmusiło to Chińczyków do samotnej walki z siłami ONZ. Od tej pory rozgoryczony zdradą Mao wzywał nieustannie do podniesienia potencjału wojskowego ChRL. Czyżby doszedł do wniosku, że może to zrobić na koszt nierzetelnego sojusznika? Kto wie? Bo o tym, że pewne rzeczy robił bez wiedzy, a nawet wbrew woli Stalina wiedziałem lepiej niż inni.
Ponure rozmyślania przerwało mi pukanie do drzwi.
– Wejść! – krzyknąłem.
– Można? Nie przeszkadzam wam? – zapytał ostrożnie poznany w nocy milicjant. – Sierżant Kirpanow melduje się...
Przerwałem mu nonszalanckim machnięciem dłoni.
– Siadaj! – burknąłem. – I gadaj, w czym rzecz. Mam mało czasu.
– Przyniosłem wam protokół do podpisania. Rozumiecie: formalności.
Przebiegłem wzrokiem dokument, daleko mu było do poziomu raportów Bugrowskiego, ale nie znalazłem większych błędów, złożyłem więc zamaszysty podpis.
– Coś jeszcze? Jak tam ten wasz Tkaczow?
– Kiepsko – odparł milicjant z rezygnacją. – Chyba źle go pozszywali, bo dostał jakiegoś krwotoku, po południu mają go znowu operować.
– Gdzie leży? Pewnie w naszym szpitalu?
– A gdzież by indziej?
Zabębniłem palcami w blat. Nasz resortowy szpital nie cieszył się dobrą opinią, kilka lat wcześniej personel zdziesiątkowały aresztowania, od tej pory kierowali nim ludzie cieszący się pełną aprobatą partii, za to niemający wielkiego pojęcia o medycynie.
Podniosłem słuchawkę telefonu, wybrałem znajomy numer.
–