Эротические рассказы

Macocha, tom trzeci. Józef Ignacy KraszewskiЧитать онлайн книгу.

Macocha, tom trzeci - Józef Ignacy Kraszewski


Скачать книгу
przybyciem urzędu pan Dobek wiedzieć musiał co mu grozi i do tego się przygotował…

      Przepiórka mówił, że ostatniej i przedostatniej nocy w zamku był ruch i krzątanina niezwyczajna.

      Wszystko to jednak nie starczyło, dopókiby się owa skryta kaplica nie znalazła.

      Scrutinium toczyło się tak dalej, obiecując długo się przeciągnąć.

      II

      Położenie pani Dobkowej po uwięzieniu jej męża, gdy się spodziewała, że chwilowo tu zapanuje i obejmie rządy, stało się w istocie nieznośniejszem niż było. Z wyjątkiem probostwa nieprzyjaznego dworowi, co żyło po wsiach, w miasteczku, na zamku, przywiązane było do starych panów; przypisywano wszystkich tych nieszczęść przyczynę macosze, która się tu wkręciła, niosąc za sobą niepokój, intrygi i cały szereg utrapień. Znienawidzona przez wszystkich, odstąpiona – znalazła się pani Dobkowa jawnymi otoczona nieprzyjaciółmi i zniewolona posługiwać własnemi ludźmi ze Smołochowa, bo jej nikt słuchać nie chciał i nic jej wydawać. Przyszło do tego drugiego dnia, iż trzeba było posyłać po żywność, a nieprzyjazne i chmurne spotykając twarze, obawiać się jakiej napaści nawet i zemsty. Jawne wystąpienie Przepiórki w sprawie przeciwko panu, nie dozwalało jemu już na krok odejść od pachołków, bo mu się kijami odgrażano.

      Sam pan Żółtuchowski postrzegł wkrótce, iż ogólne usposobienie ludności na żadną z jej strony pomoc rachować nie dozwala. Zamiast mu posiłkować, służyło co żyło obwinionemu. Jako człek rozumny, komisarz poszedł się o tem we cztery oczy rozmówić z Aronem.

      Starego Żyda powszechnie szanowano, trochę dla jego rozumu, wiele dla jego pieniędzy.

      – Jakże to będzie, mospanie kupiec? zapytał Żółtuchowski. Wszyscyście tu widzę spiknęli się trzymać z dziedzicem i bronić go…

      – A czemuby tak nie miało być? spytał Aron – a jak ma być inaczej? My znamy tych naszych panów od lat bardzo wielu… my ich kochamy, myśmy im wdzięczni… to są ludzie poczciwi! Że kilku łajdaków, z pozwoleniem jaśnie wielmożnego pana, związało się przeciw nim, aby ich zgubić – co za dziw? Czy pan, pan taki rozumny… pan co słycha jak trawa rośnie… nie widzisz kto tu tego wszystkiego przyczyną i instrumentem?…

      Aron spojrzał mu w oczy, komisarz się frasobliwie uśmiechał.

      – Pan ją widziałeś wczoraj? westchnął Izraelita. Ta kobieta przyniosła nam tu nieszczęście… Od niej nasza śliczna panienka musiała uciec… od niej kto tylko mógł uciekałby… Jej to ludzie świadczą, z niej wszystko.

      Pokiwał głową Aron.

      – Ale w tem wszystkiem jest jednak prawda. Są dowody… czarno na białem – rzekł Żółtuchowski.

      – Albo to tego czarnego na białem nie można wymyślić tak samo jak innych rzeczy! Jaśnie panie dodał – izraelita – kiedy tysiąc ludzi płacze po kim, a dwóch się śmieje, niech pan będzie pewien, iż ci dwaj łotry są.

      Komisarz odszedł zamyślony… Wszelako musiano dalej owe lochy prześledzać i kaplicy szukać…

      Wal wezwany na przewodnika, złożył się od starości zabałamuconą głową i iść nie chciał. Zagrożono mu – zawołał, że go rozsiekać mogą, ale nie pójdzie.

      Tępo jakoś sprawa się posuwała, a raczej cofała niż rozwijała. Nie miała jednak powodu komissja, której dostarczano wszystkiego obficie, zbytecznie spieszyć do końca. Grzebano się powoli prawie tylko, aby coś robić pozornie, w istocie niewiele lub nic nie czyniąc.

      Dobkowa na zamku chodziła jak opętana po swych izbach, nie wiedząc co począć? Widywała się codzień, zapraszając do siebie Źółtuchowskiego i usiłując go wdziękami akceptować; lecz pan komisarz człek był stateczny, dla kobiet z respektem, a do obałamucenia jakoś trudny. Wymagało to czasu, bo się nie zaraz rozgrzewał.

      Nie znajdując rady u niego jéjmość szła do kanonika na probostwo. Ks. Żagiel był milczący. Dawał jej tylko jedną radę, iż mogłaby z więzów małżeńskich się uwolnić tem, iż ślubując małżonkowi, katolikiem go sądziła, więc odkrywszy herezję, ma prawo prosić o skruszenie podstępnie zawartego związku.

      Panią Sabinę skłaniało ku rozwodowi szczególniej to, iż kufry okazały się pustemi, a Borowce mogły być skonfiskowane; z drugiej jednak strony obawiała się oszukać, gdyby Dobek od obwinień się oczyścił, a pieniądze (o czem mówiono) ukrył tylko. W niepewności wielkiej, postanowiła czekać końca procesu. Nie upominała się wcale o widzenie się z mężem, ani też on się dopraszał, żeby się z nią mógł zobaczyć.

      Na wypadek oczyszczenia nie frasowała się o pojednanie i wytłómaczenie, była bowiem pewna, że Dobkowi oczy zapruszy czem zechce i pociągnie ku sobie… Gdy wieść o sprawie arjańskiej rozeszła się wprędcepo kraju, bo regestr ten już prawie był zapomniany, więc wiele o Dobku mówiono – bardzo fortunnym trafem dobiegła ona do uszu rotmistrza Poręby, wygnanego z Borowiec za owo wtargnięcie się do skarbca. Rotmistrz, któremu ex-kuzynka pomagała, posiłkując mu małemi przesyłkami, pomimo to był w dosyć przykrem położeniu i tęsknił do szczęśliwych dni w Borowcach – dowiedziawszy się więc, iż Dobek został inkarcerowany, że się tam scrutinium nań o kryminały toczy, a jejmość osamotniona bez opieki, oprócz Będziewicza nie ma nikogo, kazał konie zaprzęgać i śpiesznie w pomoc jej podążył.

      Właśnie gdy największe ogarniało ją strapienie, Poręba się zjawił. Chciał wprost zajechać do dworu, ale tu pozostawiony ekonom i człowiek do zarządu, odmówili przyjęcia. Zmuszony więc został umieścić się w gospodzie, a osobą swą stawił się zaraz u Sabiny.

      Czułe było powitanie… Jejmość rozpłakała się.

      – Prawdziwa kara Boża! zawołała witając go – patrz, mój rotmistrzu, do czego to przyszło. Wiesz… te kufry… puste!! majątek skonfiskują… a ja pójdę ztąd z torbami…

      – A któż to, moja jejmość, tak głupio tego piwa nawarzył? począł rotmistrz; toć przewidzieć było łatwo, co z tego wyniknie?

      Jejmość nie przyznała się wcale, że się przyczyniła znacznie przez nieszczęsnego Przepiórkę do wywołania oskarżeń Wala, a przez papiery wyniesione ze skarbczyka do uregulowania obwinień.

      – Proszę cię – wtrąciła znowu – no, ktoby się był spodziewał, że te kuferki próżne będą?

      – One chyba są teraz próżne, odezwał się rotmistrz, kiwając głową; ale że nie były próżne, za to ja jejmości ręczę. Nie przypominasz sobie tego, że ja niemal każdy sepet za ucho brałem i próbowałem go podźwignąć, a żadnegom z miejsca nie poruszył?

      – Ale czyż tak było? pewnie? spytała Sabina.

      – Ja jestem człowiek gruntowny, odezwał się rotmistrz, i kiedy co robię, to porządnie. Co mi znaczyły nalepione kartki… Mogło być bałamuctwo, macałem dobrze… a i brzęczało we środku.

      Głową pokręcił…

      – Więc to gdzieś zawczasu pochowali, – pochowali, dodała Dobkowa, – a już do rozwodu iść chciałam.

      – Nie; bo ty Sabciu – odezwał się Poręba, rozsiadając w krześle wygodnie – ty nie masz cierpliwości, wszystko tu popsułaś tą swoją gorączką. A było nam cale nieźle… Wódka starka, którą teraz słyszę opieczętowano, paradna! jeść było w bród… trzeba było siedzieć i pomaleńku sobie iść krok za kroczkiem. Jejmości się zachciało nagle, a co nagle to po djable. Otóż wszystkiego utrapienia przyczyna.

      Dobkowa odwróciła się gniewna.

      – A co ja się z łaski waszej napokutowałem – dodał rotmistrz, – na wołowej nie spisać skórze… Ile razy wygnany


Скачать книгу
Яндекс.Метрика