Macocha, tom pierwszy. Józef Ignacy KraszewskiЧитать онлайн книгу.
popatrzał uważnie na twarz wdowy, jakby w niej myśli jej czytał, i głową poważnie trząść zaczął, brwi ściągając…
– Cóżby to było! coby to było! gdybyś ich waćpani mogła z tego zgubnego osamotnienia wyprowadzić! zawołał. Niewyrachowane a bardzo szczęśliwe owoce przyniosłaby ta bytność jej na zamku… Winszowałbym pani tej zdobyczy… i wpływu, jakibyś na ojca, na córkę, na cały ten dom wywrzeć mogła.
Ja tu z dawna żyję, jak pani dobrze wiadomo, patrzę na nich, niejednokrotnie zbliżyć się starałem… nie mogą mi nic zarzucić, a mam za sobą powagę sukni duchownej i stanu kapłańskiego… przecież zimną mnie zawsze oblewali wodą i zasieki stroili przedemną, abym się nadto nie zbliżał…
Dobek, człek zdziczały, o groszu tylko myślący! Laura puste i popsute dziewczę, której woli nikt i nic pohamować nie może, a co się tycze panny Henau, tej nikt nie zrozumie… Nie wiem czym trzy słowa z ust jej słyszał, od czasu jak tu jest.
Ruszył ramionami kanonik, i mówił dalej:
– Bardzobym jejmości dobrodziejce winszował, gdybyś do tego domu wnijść mogła, a użyła wpływu swojego na dobre… co jest jej obowiązkiem.
Wdowa milczała, i oczy wlepiwszy w kanonika, słuchała go z wielką uwagą.
– Katolicy są, mówił ciągle proboszcz, a mimo to.. ani do kościoła, ani dla sług jego nic nigdy na zawinięcie palca dać nie chcą, nic ich nie obchodzi, czy dach na kościele pada, czy bydło na grobach cmentarnych się pasie… prawda, że oni swoje groby zabezpieczone pod kluczem trzymają. Stary Salomon obrzydły skąpiec i jak żyd chciwy na pieniądze.
– Czy myślisz księże kanoniku, że w istocie tak bogaty jak ludzie głoszą? spytała cicho Noskowa.
Kanonik się uśmiechnął.
– Moja mościa dobrodziejko, rzekł, to co ludzie głoszą, jest zaledwie cząstką tego co on ma… Mogę obrachować co od czasu mojego tu pobytu wzięli za same towary leśne przez ręce Arona… Ogromne summy wpłynęły, grosz nie wyszedł nigdzie… Ten człowiek musi mieć skrzynie złota! A z tego, co mu po dziadach i ojcu zostało… bo wszyscy byli oszczędni – wszak także nie wydano złamanego szeląga.
Pani Noskowa z zajęciem wciąż słuchała opowiadania, oczy się jej paliły widocznie… marzenie jakieś chodziło po czole, które się ściągało i wygładzało… po ustach uśmiech błądził dziwny, zagadkowy.
– I wszystko to, dokończył ksiądz Żagiel, wszystko to spadnie na tę dziewczynę, którą tak wychowali, że tego nikt w świecie na żadnem nie utrzyma wędzidle…
– Czy tak swawolna? spytała wdowa.
– Swawola dziecinna byłaby niczem, odparł ksiądz, tę sam wiek wystudza; lecz umysł niespokojny, nie kobieca śmiałość w niej, ciekawość do wszelkiego zakazanego owocu, do ksiąg, do wiadomości kobiecie niepotrzebnych; chwili nie usiedzi, choć ją ta panna ciocia o ile może na uwięzi trzyma… Jeśli nie przewraca książek w starej bibljoteczce, gdzie więcej herezji niż czego zdrowego, to koło stajni ją znajdziesz… to w ogrodzie, to na drabinie w starym zamku, to w czółnie na rzece… A dla ojca ze wszystkiego uciecha… z tego nawet coby dlań troską i smutkiem być powinno.
Ciocię Henau, gdy ją od czego chce powstrzymać, jeśli jawnem nieposłuszeństwem nie może zmódz, to ją zdradliwemi pieszczoty i pochlebstwy na swą stronę przeciągnie. Toż z ojcem, toż z innymi.
– Ale zkądże ją ksiądz kanonik tak zna, spytała wdowa.
Ksiądz Żagiel westchnął i wskazał zamek…
– Wszak-ci to moja troska powszednia, to zdziczałe dziecko! rzekł cicho. Ja się patrzę cały dzień na te wybryki, słucham o nich i boleję nad duszą zgubioną… której uratować nie mogę… Powiem asindzce tylko jedno, dodał w końcu, a poznasz ją lepiej.
W kościele, gdy przyjdą, nie mogę powiedzieć, żeby mi się nieprzystojnie znajdowała, pada na kolana, zdaje się przejęta, lecz… ust nie otworzy do modlitwy. Raz tedy, gdyśmy litanje odmawiali publicznie, dostrzegłszy, że nie odpowiada… będąc na zamku po nabożeństwie, jak to zwykła w dni krzyżowe, spytałem jej łagodnie o przyczynę.
Spojrzała na mnie zdziwiona, a pamiętaj pani, żeć to szesnastoletnie dziecko i wiesz pani, jaką otrzymałem odpowiedź? „Ja się nie mogę modlić na rozkaz, ale gdy czuję, że dusza moja podnosi się ku Stwórcy… nie modlę się usty, – modlę duszą!”
Nie było co mówić więcej… to już pachnie herezją ta samowola w modlitwie… a jeszcze w takiem dziecku!
Pani Noskowa ruszyła ramionami.
– Przynoszą z sobą książki do kościoła, mówił kanonik… trudno tam zaglądać jakie… Raz przecież roztargniona panienka zapomniała swojej… zajrzałem odsyłając… Cóż pani myślisz było w książce? Psalmy… nic, tylko psalmy… i strasznie mi podejrzane czy nie jaki Luter je tłómaczył… To rzecz wiadoma, rzekł ciszej ksiądz Żagiel, iż kalwinami, potem arjanami byli, i nawrócili się jeno z musu… aby dóbr nie stracić i nie uchodzić z kraju… a no! podejrzewam ja to nawrócenie, podejrzewam je mocno…
Kanonik począł głową trząść.
– Trudno, rzekł, być inkwizytorem sumienia, niech tam Bóg sądzi…
Otóż w tem, osoba pobożna, katoliczka, gorliwa jak pani, dokończył ksiądz Żagiel, mogłaby mieć zasługę, gdyby zbliżając się do nich, innemi sentymentami natchnęła…
Pani Noskowa skromnie oczy spuściła.
– Ja jestem prosta kobieta, mój ojcze… a zresztą, wpływu na nich trudno mi się spodziewać… Bóg wie, jak mi to się uda.
– Przecież najtrudniejsze już się udało, odparł ksiądz Żagiel, bo się tem nikt nie pochlubi, żeby do nich docisnął, a pani nawet przyrzekł, że się zajmie interesami! Widoczny cud!
Westchnął proboszcz i dodał:
– Różnemi Bóg posługuje się narzędziami, różnych dróg i środków używa, gdy ma dzieła dokonać… w Jego rękach co słabe staje się potęgą, a co silne kruszy się i rozpada… W każdym razie, winszuję…
Jakże się księdzu kanonikowi zdaje: dotrzyma mi on obietnicy? spytała wdowa, bawiąc się z chusteczką; ma przybyć do Smołochowa?
– Słowa on dotrzymuje zawsze, odparł proboszcz, ale rzadko je komu da.
– A nie możnażby wiedzieć naprzód, kiedy przyjedzie? dodała Noskowa.
– Przynajmniej nie przezemnie, śmiejąc się dodał ksiądz Żagiel, bo ja wcale nie wiem co się we dworze dzieje i chyba wypadkiem ktoś mi co ztamtąd nierychło przyniesie. Najprędzejby Aron mógł dać znać dla niego Dobek nie ma pono tajemnic.
– Aron? Aron? powtórzyła ciekawie Noskowa wiążąc węzełek na chustce – Aron…
– Przez Arona tam robi się wszystko…
– A ten Aron jest zapewne ubogim faktorem? spytała wdowa.
Ksiądz się rozśmiał.
– Aron Levi? ha! ha! Aron Levi ma pewnie więcej od nas obojga… a mało mniej od swojego pryncypała… handlują razem na spółkę…
– Z żydem? on?
– Ja sądzę, że on by z tatarem handlował, gdyby zarobku był pewien…
– Aron ma pewnie dom w miasteczku? wtrąciła pani Noskowa.
– Ma murowaną kamieniczkę w rynku, a inne domy większe w kilku miastach…
Po kilku jeszcze pytaniach i odpowiedziach, zamyślona jejmość zerwała się żywo z siedzenia