Cnotliwi. Eliza OrzeszkowaЧитать онлайн книгу.
czasem nuda śmiertelna i żałuję, że minął czas zaklętych królewiczów, błędnych rycerzy, i zbójców zjawiających się w dobrych towarzystwach pod przybranemi nazwiskami!
W czasie mowy pięknej panny, mężczyzna nie spuszczał z niej badawczego oka, a gdy skończyła, szepnął:
– A! pragnienie wrażeń!
A głośno dodał:
– Więc pani chciałabyś spotkać między ludźmi coś niezwyczajnego, coś zachwycającego albo przerażającego?
– Tak, odpowiedziała panna, chciałabym nareszcie po tylu zwyczajnościach choć raz ujrzeć na świecie bohaterstwo lub zbrodnię – szczęście które człowieka pod gwiazdy porywa, albo rozpacz od której serce pęka, i życie się łamie.
Mężczyzna chciał coś odpowiedzieć, ale uwagę jego i jego towarzyszki zwrócił szelest kroków kogoś za nimi idącego. Odwrócili głowy, i zobaczyli między rzadką kolumnadą sosen postępującego młodego mężczyznę, a tak zamyślonego, ze wzrokiem tak upornie wlepionym w ziemię, że ich nie spostrzegł.
Na widok zbliżającego się, dwa różne wyrazy zagrały na twarzach stojącej nad parowem pary. Obojętne oczy mężczyzny rozświeciły się czemś nakształt zadowolenia i serdeczności, lubo bardzo umiarkowanej; panna zapłonęła tak szkarłatnym rumieńcem, że oblał czoło jej i szyję, spłynął aż na ramiona widniejące pod białym muślinem, a bladoróżowa rosa thea zbladła przy nim bardziej jeszcze, i wydawała się śnieżną.
Mężczyzna towarzyszący płoniącej się pannie nie dojrzał jej gwałtownego rumieńca, bo patrzył na nadchodzącego – i zarazem wyrzekł dość głośno, tonem uprzejmie brzmiącym:
– Dobry wieczór, panie Auguście!
Nadchodzący podniósł nagle oczy jak człowiek zbudzony z głębokiego zamyślenia; spojrzał na tego który go zawołał po imieniu, uśmiechnął się przyjacielsko, i odpowiedział:
– Dobry wieczór panie Edwardzie, nie spodziewałem się…
Nagle stanął jak wryty. Oczy jego zatrzymały się na twarzy panny towarzyszącej temu z kim się witał.
O ile ona zarumieniła się spostrzegłszy go, o tyle on zbladł spojrzawszy na nią. Oboje znać doświadczyli silnego wzruszenia; tylko że u dziewicy objawiło się ono rumieńcem, u mężczyzny bladością.
A z tym rumieńcem, i z tą bladością oboje byli bardzo piękni. Bledziuchna rosa thea drżała w płowych włosach panny nad czołem, które pochylało się nieco; promyk słońca igrał nad bladą twarzą mężczyzny, ukazując na niej zdumienie i zachwyt. Pan Edward Gaczycki ze zręcznością światowego człowieka szybko spostrzegł wzruszenie towarzyszki, a przypisując je zapewne pomięszaniu sprawionemu widokiem nieznajomego, wyciągnął na powitanie dłoń do nadchodzącego, a do niej zwróciwszy się, rzekł:
– Pani zapewne nieznajomy jest pan August Przybycki, mój dobry przyjaciel.
A zwracając się do niego, wyrzekł:
– Panna Wanda Rodowska.
Skłonili się sobie w milczeniu. Wanda powoli podniosła na Augusta swe szafirowe wielkie oczy, i również powoli wysunęła do niego rękę.
– Nie znałam pana dotąd osobiście, rzekła głosem cichszym nieco niż ten którym wprzódy mówiła, ale widuję go bardzo często. Od kilku miesięcy jesteśmy bliscy sąsiedzi, dodała zwracając się do Edwarda; pan Przybycki odkąd bawi w X. mieszka naprzeciw domu w którym my mieszkamy.
August skłonił się po raz drugi, i uścisnął końce palców ślicznej podanej mu ręki.
– Ja także, odpowiedział, mam szczęście widywania pani codziennie stojącej w oknie lub idącej ulicą – a nawet…
Zawahał się chwilę, i uśmiech ozdobił jego kształtne, świeże usta.
– A nawet, dokończył, ośmielam się każdego wieczoru słuchać jej pięknej muzyki…
Wanda spłoniła się znowu.
– Doprawdy? odrzekła zwolna, nie wiedziałam dotąd że miewam słuchacza…
– I wielce kompetentnego, przerwał pan Edward. Widzisz pani przed sobą człowieka o chybionem powołaniu; mógł być artystą muzykiem, a został urzędnikiem…
– Czy tak? wymówiła Wanda – a oczy jej znów się podniosły na twarz Augusta, i zamigotały wyrazem zajęcia – pan lubisz sztukę i sam może grywasz?
– Sztuka pani, odpowiedział August, miała być celem mego życia. Mówiono kiedym dorastał, żem na artystę stworzony. Na muzyka kształciłem się do dwudziestego roku życia; ale potem okoliczności kazały mi wejść na inną drogę, na której łatwiej i pewniej zdobyć mogłem chleb powszedni.
– Dla powszedniego chleba chybić powołaniu swemu! to rzecz okropna! zawołała Wanda z niezmiernym smutkiem w głosie.
Czoło Augusta zasnuło się chmurami, oczy jego spuściły się może dla ukrycia gorzkiego wyrazu, który się w nich pojawił. Po chwili jednak podniósł głowę, i odpowiedział ze spokojem lubo głosem zniżonym nieco:
– Bywają w życiu pewnych ludzi epoki w których nie wolno im myśleć o sobie, i w których obowiązek i honor nakazuje im wyrzec się najdroższych nawet celów i miłości życia.
Wanda nie odpowiedziała – była zamyśloną. August po chwili mówił dalej całkiem już swobodnie:
– Chociaż jednak opuściłem wyłączny zawód muzyczny do którego sposobiłem się za młodu, nie idzie zatem abym całkiem wyrzekł się sztuki. Poświęcam jej dotąd wszystkie wolne chwile moje, i znajomość jej a miłość dla niej uważam za najpiękniejszą stronę mego życia.
– Otóż znaleźliście się państwo, na wspólnie ulubionym gruncie, zawołał pan Edward. Bo trzeba ci wiedzieć Auguście, że panna Wanda urodziła się też artystką, wiele czasu poświęca muzyce, i gra prześlicznie.
– O ostatniem wiem dobrze, odpowiedział August, ośmielam się nawet złożyć pani serdeczne dziękczynienie za niewypowiedzianie miłe chwile, jakiemi pani mimo swej wiedzy darzyłaś mnie nieraz przez zachwycającą w istocie grę swoją.
Usta Wandy otworzyły się w uśmiechu, który czarowny wyraz łagodności i niewinności rozlał po jej marzącej twarzy. Znowu podniosła na twarz Augusta spojrzenie, w którem tym razem malowała się pewna nieśmiałość, i rzekła:
– Może więc pan zechce bardziej zbliska grę tę posłyszeć… i odwiedzić nas… mieszkamy przecie tak blisko… moja matka będzie panu bardzo rada…
August ukłonił się głęboko, z podzięką i uszanowaniem, ale w milczeniu. Nie wiadomo było czy przyjął lub odrzucił zaprosiny pięknej panny. Przez chwilę milczeli wszyscy troje. Pan Edward zdawał się znowu rozważać pokłady geologiczne przeciwległej ściany urwiska; Wanda ścigała okiem bieg strumieni na dnie przepaści; po śniadej i wyrazistej twarzy Augusta przebiegały ruchome cienie i światła, to czoło chmurami się zasnuło, to z ócz strzeliła błyskawica, to po ustach przebiegł smutny uśmiech, i spojrzenie zawisło na płowych dziewicy warkoczach. Nakoniec odezwał się pierwszy:
– Nad podziw niespodzianie spotkałem państwa nad brzegiem tego parowu. Co do mnie jest to miejsce ulubionych przechadzek moich; przychodzę tu prawie codzień, gdy tylko czas mi na to pozwala.
– Piękneboteż to miejsce! wyrzekła przeciągle Wanda nie spuszczajac oczu z szemrzących na dnie srebrnych nitek wody.
– Właśnie przed chwilą, odezwał się pan Edward, panna Wanda wyrażała swój zachwyt nad pięknością natury tutaj i zadowolenie, że dla niej opuściła liczne towarzystwo z jakiem przybyliśmy do tego borku na zaimprowizowaną majówkę.
– A!