Marta. Eliza OrzeszkowaЧитать онлайн книгу.
młody człowiek. – Bogini! – powtórzył i wzdychając na sposób bohaterów komedii, opuścił w dół głowę i ręce.
Maria nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. Wzruszyła jednak ramionami i z robotą w ręku siadając na sofie, rzekła tonem lekkiej wymówki:
– Zapomniałeś przywitać się ze mną, Olesiu!
Na te słowa młody człowiek poskoczył i kilka pocałunków złożył na ręku gospodyni domu.
– Przebacz, Maryniu, przebacz! – mówił tym samym wciąż co pierwej patetycznym tonem. – Byłem tak zachwycony! Och!
Usiadł na krześle obok młodej kobiety i przycisnąwszy dłoń do serca, podniósł znowu wzrok na sufit. Maria patrzała na niego tak, jak się patrzy na rozswawolone dziecko.
– Jakież znowu dziwactwo zajechało ci do głowy? – spytała po chwili, siląc się widocznie na powagę, lecz nie mogąc w zupełności ukryć uśmiechu. – Czy to w drodze do mego domu spotkałeś tę nową jakąś boginię, która cię w taki zachwyt pogrążyła? Boję się doprawdy bardzo, aby na cały już dzień nie pozbawiła cię ona rozsądku.
– Okrutna jesteś, Maryniu, z tym twoim rozsądkiem – z nowym westchnieniem wymówił młody człowiek. – W twoim to właśnie domu ujrzałem tę piękność…
Przy ostatnim wyrazie z przesadzonym gestem wskazał na drzwi gabinetu. Maria wydawała się na wpół rozśmieszona, na wpół zdziwiona.
– Jak to? – rzekła. – Więc to o nowej nauczycielce Jadzi mówisz?
– Tak, kuzynko – przybierając nagle poważną minę odparł młody człowiek. – Mianuję ją królową wszystkich bogiń moich…
– Ale gdzieżeś ją widział, wietrzniku?
– Przychodząc do ciebie, dowiedziałem się w przedpokoju, że jesteś zajęta rozmową z nową nauczycielką swojej córki. Nie chciałem ci przeszkadzać i wszedłszy drzwiami od kuchni zajrzałem przez portierę… Żart na stronę jednak – mówił dalej – cóż to za piękna osoba! Jakie oczy! Co za włosy! Wzrost królewski!
– Olesiu! – z lekką niechęcią przerwała gospodyni domu. – Jest to widocznie nieszczęśliwa jakaś kobieta: nosi żałobę po mężu…
– Młoda wdówka! – podnosząc znowu oczy w górę, zawołał młody człowiek. – Nie wiesz może o tym, kuzynko, że nie ma na ziemi milszych istot jak młode wdówki… naturalnie wtedy, gdy są ładne… twarz blada, oczy sentymentalne… Uwielbiam blade twarze i sentymentalne oczy u kobiet.
– Bredzisz! – wyrzekła Maria, wzruszając ramionami. – Gdybyś nie był moim ciotecznym rodzonym bratem i gdybym nie wiedziała, że pomimo całej twej pustoty jesteś w gruncie dobrym chłopcem, mogłabym znienawidzić cię doprawdy za to dziwne lekceważenie kobiet…
– Lekceważenie! – zawołał młody człowiek. – Ależ, kuzynko, ja uwielbiam kobiety! Są to boginie serca mego i życia…
– Boginie, które liczysz na tuziny.
– Im więcej człowiek ma przedmiotów miłości, kuzynko, tym więcej kocha… Są to egzercycje, a tylko przez egzercycje41 serce nabiera tej siły, tego ognia, który…
– Dosyć już tego, Olesiu – z żywą już i widoczną niechęcią przerwała gospodyni domu. – Wiesz dobrze, jak martwi mię kierunek umysłu twego i serca…
– Kuzynko! Kuzyniu! Kuzyneczko! Amen! Na Boga powiedz już amen! – zawołał młody człowiek, odsuwając się wraz z krzesłem, na którym siedział, i składając ręce jak do pacierza. – Pięknym usteczkom kobiecym nic mniej nie przystoi jak kazanie…
– Gdybym była prawdziwie dobrą siostrą, mówiłabym ci je od rana do wieczora…
– I nic byś dobrego nie uczyniła, siostruniu. Kazanie powinno być krótkim; przepis wyjęty z praw moralnych, filozoficznych, artystycznych. Oto lepiej opowiedz mi cokolwiek o tej czarnookiej nimfie, która zaprawdę warta jest lepszego losu niż ślęczenie nad twoją Jadzią.
– Oto lepiej – żywo podjęła gospodyni domu – powiedz mi, dlaczego w tej porze dnia jesteś tutaj?
– I gdzież mam być, jeśli nie u stópek twoich, droga kuzynko?
– W biurze – krótko odpowiedziała Maria Rudzińska.
Młody człowiek westchnął, ręce załamał i głowę na pierś opuścił.
– W biurze! – szepnął. – O Maryniu! Jakże jesteś okrutna! Czyliż jestem śledziem? Powiedz mi, czy naprawdę podobny jestem do śledzia?
Wymawiając te pytania, człowiek wiekuistego śmiechu podniósł głowę i patrzał na gospodynię domu tak szeroko rozwartymi oczami, z tak komicznym wyrazem żalu, obrazy i zdumienia, że Maria nie mogła wstrzymać się od głośnego prawie śmiechu.
Wkrótce jednak powaga zastąpiła u niej chwilowe rozweselenie.
– Nie jesteś śledziem – wyrzekła patrząc na robotę, którą trzymała w ręku, z obawy zapewne, aby nie zaśmiać się znowu – nie jesteś śledziem, ale jesteś…
– Nie jestem śledziem! – zawołał młody człowiek, jakby po wielkim przerażeniu oddychając głęboko. – Dzięki Bogu, nie jestem śledziem! Ponieważ zaś nim nie jestem, rzecz prosta, iż nie mogę po całych dniach dusić się w biurze jak śledź w beczce…
– Ale jesteś człowiekiem i powinieneś raz już przecie poważniej zastanowić się nad życiem i jego zadaniami. Możnaż tak zawsze bąki tylko zbijać i za boginiami się upędzać? Żal mi doprawdy twego dobrego serca, które masz, i twych zdolności, których ci także nie brak. Jeszcze lat parę takiego życia, a staniesz się jednym z tych ludzi bez celu, bez zajęcia, bez przyszłości, których i tak już u nas za wiele…
Urwała i z wyrazem prawdziwego smutku spuściła twarz ku robocie. Młody człowiek wyprostował się i wymówił z uroczystością:
– Amen! Kazanie długie było, nie można mu przecież odmówić pewnej esencji moralnej, w której skąpane serce moje, jak w łzach umoczona gąbka, pada do stóp twoich, droga kuzynko!
– Olesiu! – rzekła powstając gospodyni domu. – Jesteś dziś nierozsądniejszym jeszcze jak zwykle… Nie mogę dłużej rozmawiać z tobą; idź do biura, a ja pójdę do kuchni!
– Siostruniu! Maryniu! Do kuchni! fi donc! c'est mauvais genre42! Żona literata do kuchni! Mąż jej pisze może o poetyczności obowiązującej niewiastę, a ona idzie do kuchni!
Mówiąc to, wstał i z wyciągniętymi rękami patrzał na odchodzącą kobietę.
– Siostro! – zawołał raz jeszcze. – Mario! Ach, nie opuszczaj mię!
Maria nie odwróciła się i była już przy drzwiach od przedpokoju. Wtedy młody człowiek poskoczył ku niej i pochwycił jej rękę.
– Czy rozgniewałaś się na mnie, Maryniu? Czy naprawdę rozgniewałaś się na mnie? No, wstydź się! Daj pokój! Czyż chciałem cię obrazić? Czyż nie wiesz, że cię kocham jak rodzoniuteńką, najrodzeńszą siostrę? Maryńku! No, spójrzże na mnie! Cóżem winien, żem młody! Poprawię się, zobaczysz, niech tylko wprzódy postarzeję trochę!
Mówiąc to wszystko, całował ręce młodej kobiety, a fizjonomia jego mieniła się takim wyrazem połączonych lub szybko po sobie następujących – żalu, pustoty, smutku, czułości, przymilenia, że patrząc na nią można było śmiać się lub odejść wzruszając ramionami, ale gniewać się na to dorosłe dziecko nie było sposobu. Toteż Maria Rudzińska opierając się chwilę pieszczotom i przeprosinom brata
41
42