Hotel 69. Sonia RosaЧитать онлайн книгу.
która z całą pewnością będzie mu towarzyszyć, dokądkolwiek by się nie udał.
– Pewnie do Chorwacji. Mówiłem ci, że znajomy kardiolog kupił tam domek.
– Nie – powiedziała, strząsając popiół z odebranego mu papierosa do leżącej na jego nagim torsie szklanej popielniczki.
– Mówiłem ci – upierał się, odgarniając z jej czoła kręcony kosmyk.
– Nie mówiłeś, ale mniejsza z tym – powiedziała, zanim ostatni raz zaciągnęła się dymem i dogasiła peta.
– Posłuchaj, w przyszłym roku na pewno poproszę Alicję o rozwód. Jeszcze tylko pierwsza komunia Kornelki i…
– W maju, za rok?! Tyle chcesz czekać?!
– Mówiłem ci przecież, że…
– Piotr, ja tego dłużej nie wytrzymam, słyszysz?! Twoich powrotów do niej, samotnych nocy, świąt, weekendów! – wybuchła.
– Przecież od początku wiedziałaś, że jestem żonaty, niczego przed tobą nie ukrywałem!
– Bo myślałam, że to będzie tylko romans! Nie sądziłam, że aż tak się w tobie zakocham!
– I znowu to robisz. Rujnujesz idealny moment. Leżymy tu sobie, kochaliśmy się, było miło. Pozwól sobie na relaks. – Piotr sięgnął do jej nagiej piersi, ale strąciła jego rękę.
– Spieprzaj! Nie potrafisz ze mną rozmawiać, chcesz tylko jednego!
– Ja chcę tylko jednego? – Zaśmiał się chrapliwie i odwrócony do niej plecami usiadł na łóżku. – Wiesz co, może masz rację? Spieprzam! – rzucił przez zęby, wstał i zaczął zbierać porozrzucane po podłodze ciuchy.
– Przepraszam – powiedziała cicho Iwona, ale nawet na nią nie spojrzał.
Założył bokserki i dżinsy, zapiął koszulę i ze skarpetkami w ręku schylił się po buty.
– Piotr, przepraszam. – Siedząca na łóżku Iwona wyciągnęła do niego rękę, ale nie zareagował.
Wyszedł z sypialni bez słowa pożegnania i po chwili usłyszała tupot jego kroków na starych drewnianych schodach. Był przy samochodzie, kiedy owinięta wełnianym kocem wychyliła się przez okno i zawołała go po imieniu. Spojrzał w górę i uniósł dłoń w geście pożegnania, ale nie zdobył się na nic więcej. Chwilę później wsiadł do swojej terenówki i zniknął jej z oczu. Zeszła więc na dół, zamknęła za nim frontowe drzwi i paląc wyjętego z zapomnianej przez niego paczki przedostatniego papierosa, siedziała za kuchennym stołem, rozpamiętując ich ostatnie wspólne miesiące.
* * *
– Nie wiem, co robić, Olka – wyżaliła się młodszej siostrze, do której zadzwoniła tuż po powrocie Błażeja, zamknięta z telefonem w łazience, zapłakana i roztrzęsiona. – On już chyba nie wróci, wyglądał na totalnie wkurwionego…
– Mówiłam ci, daruj sobie żonkosia? Mówiłam! – triumfowała Ola.
– Kocham go, nie rozumiesz tego? – syknęła Iwona.
– Ten facet się tobą bawi.
– Gówno prawda! Kochamy się!
– Dziewczyno, gdyby on cię kochał, dawno temu spakowałby swoje bety i ją zostawił. Bez względu na wszystko, słyszysz? On gra na zwłokę, nic więcej.
– Nie umiem się z nim rozstać, nie potrafię… – rozszlochała się Iwona.
– To miotaj się dalej w tym emocjonalnym pierdolniku. Wybacz, muszę kończyć. Mam w cholerę roboty. Tylko sobie nie otwieraj żył, okay? Bo brzmisz naprawdę żałośnie. Kocham cię, siostrzyco.
– Ja ciebie też.
– Pa. Jutro się odezwę – obiecała Ola, po czym przerwała połączenie.
„Jestem taka cholernie samotna – pomyślała Iwona, odkładając telefon na pralkę. – Tak cholernie samotna…”. Kwadrans później wysłała esemesa do Piotra, ale nie odpisał. Wymknęła się więc z domu i korzystając z tego, że syn tkwił przed komputerem, podjechała na Czyżewskiego, przed jego dom. W środku paliło się światło, cały parter był rozświetlony. Złapała za klamkę, ale zdecydowała, że jednak nie wysiądzie. Przyglądała się jedynie sylwetce kręcącej się po salonie Alicji, w końcu przekręciła kluczyk w stacyjce i odjechała.
W nocy, kiedy już w końcu udało jej się zasnąć, śniła, że puka do ich drzwi, a kiedy otwiera mu jego żona, zaciska palce na jej gardle i dusi krztuszącą się, siniejącą na twarzy Alicję, dopóki tamta nie wyda ostatniego tchnienia. Obudziła się zlana potem i bliska płaczu, w końcu wtuliła policzek w poduszkę i zaczęła bezgłośnie szlochać. Tak, czasem wyobrażała sobie, że robi krzywdę jego żonie. Że widzi ją idącą przez pasy i celowo przyspiesza, potrącając ją na przejściu. Że jedzie do należącej do nich kawiarni, łapie za jeden z noży i dźga rywalkę w brzuch, napawając się widokiem szkarłatu na jej jasnej sukience. Że stoi na peronie, tuż za jej plecami, i wpycha ją prosto pod nadjeżdżającą eskaemkę albo dosypuje do jej kawy truciznę. Wyobrażała sobie jej śmierć na wiele różnych sposób, ale wcale nie czuła się dzięki temu lepiej. Wręcz przeciwnie, czuła się jak ostatnia wywłoka, którą przecież była. Tak, od początku świetnie wiedziała, że uwodzi żonatego mężczyznę. Nie miała jednak pojęcia, jak wiele goryczy przyniesie jej coś, co z początku było wyłącznie czystą słodyczą.
3.
Pokój 308
– Halo, recepcja? Słyszy mnie pan? Mój chłopak chyba nie żyje… – Damski głos w słuchawce brzmiał nieco bełkotliwie i mocno alarmująco jednocześnie. – Dzwonię z pokoju trzysta osiem.
– Chyba nie żyje? – wyrwało się stojącemu za recepcyjnym kontuarem Igorowi Hoferowi, który jednocześnie skinął na idącego przestronnym korytarzem szefa ochrony, Marcela Lewandowskiego, i gestem dłoni przywołał go do siebie.
– Słyszy mnie pan?! Słyszysz mnie, kurwa?! Mówię ci właśnie, że on chyba nie żyje! – dziewczyna histerycznie krzyknęła i na linii na krótką chwilę zapadła cisza.
– Zaraz kogoś do pani poślę. Proszę zostać w pokoju. – Hofer sięgnął po jedną z niewielkich karteczek z wizerunkiem logo hotelu i zapisał na niej numer apartamentu. – Skocz tam i zobacz, co się dzieje – poprosił Marcela, byłego żołnierza służb powietrzno-desantowych, który w milczeniu przyglądał się rozmawiającemu przez telefon koledze.
– Jakaś afera? – zainteresował się, kiedy Igor odłożył słuchawkę.
– Laska twierdzi, że jej facet nie żyje, ale brzmi tak, jakby była mocno pijana albo naćpana.
– Jedno nie wyklucza drugiego. – Marcel mrugnął do kumpla i ruszył w głąb korytarza.
W windzie Lewandowski poprawił ciemnoszary krawat, przeczesał palcami gęste ciemne włosy i odchrząknął. Od rana bolało go gardło, a zatkane zatoki nie wróżyły niczego dobrego…
Do 308 pukał ze trzy minuty, zanim łaskawie mu otworzono.
– Dobry wieczór, szef ochrony hotelu Marcel Lewandowski. Czy mogę pani jakoś pomóc? – zapytał, starając się nie zerkać na zupełnie nagie, krągłe i pełne piersi młodej dziewczyny, która uchyliła drzwi od pokoju, ubrana jedynie w koronkowe stringi koloru soczystej czerwieni, z rozczochranymi włosami i rozmazanym pod oczyma tuszem. – To pani przed chwilą dzwoniła na dół? – upewnił się.
– Tak, ja – powiedziała młoda blondynka, mierząc Lewandowskiego wzrokiem. – A przystojniaczek z recepcji