Cień na piasku. Krzysztof BeśkaЧитать онлайн книгу.
się przy biurku i pochylił nad rozpostartym na nim dużym planem miasta. W milczeniu wpatrywał się w żółto-białą siatkę ulic.
– Mówisz – podjął – że namierzyliście go wczoraj na cmentarzu?
– Zgadza się – potwierdził wąsacz. – Nie wiemy, co robił przez ten czas, ale wiele wskazuje na to, że wpadł w złe towarzystwo. Jacek i Konrad mają go na oku… – przerwał, rozległ się dzwonek komórki. – Słucham? Co jest?
Kulejący rozprostował się znad biurka i spojrzał wyczekująco na podwładnego. Widział, jak jego twarz tężeje.
– Rozumiem – powiedział słabym głosem wąsacz. – Melduj mi, jak coś będziesz wiedział. Jesteśmy przez cały czas w firmie. Tak. Czekam.
Rozłączył się. Spojrzał na szefa, pokręcił głową.
– No mów, do kurwy nędzy! – huknął kulawy.
– Stało się coś złego…
Widział nad sobą gwiazdy. Nie potrafił ich nazwać, choć zawsze obiecywał sobie, że zajrzy do atlasu nieba. Wielki Wóz, Mały Wóz – tylko tyle. No i jeszcze Pas Oriona, na który składały się trzy gwiazdy w jednym szeregu.
– Chyba się ocknął – dobiegł go schrypnięty głos.
– Rzeczywiście – zawtórował mu inny, bardzo podobny.
Na tle rozgwieżdżonego nieba pokazały się dwa cienie, jeden z góry, drugi z dołu. Leżał na gołej ziemi, bo zaczynał już czuć zimno; ktoś się nad nim pochylał.
– Słyszy mnie pan? Halo, człowieku! Słyszysz mnie?
Czyjaś ręka szarpnęła go za ramię. Niezbyt może mocno, ale wystarczyło, by poczuł pulsujący ból. Aż jęknął.
– Czego go szarpiesz? – fuknął jeden z cieni.
– Co… co się stało? – wymamrotał wreszcie Nowy.
– Mieliście wypadek. W wasz samochód uderzyło rozpędzone auto. Przekoziołkowaliście kilkanaście metrów. Tamci uciekli. Byliśmy niedaleko, pierwsi podbiegliśmy…
Wystarczyło kilka zdań, by Nowy przypomniał sobie o wszystkim, co wydarzyło się w jego życiu w ciągu kilku ostatnich godzin, a nawet dni. Niestety, dalej wspomnienie nie sięgało.
– A kierowca? – zapytał.
– Próbowaliśmy go wyciągnąć, ale się zakleszczył – odpowiedział drugi głos. – Pan wyszedł z wraku o własnych siłach.
Tego akurat nie pamiętam – pomyślał.
– Ale przeżył. Szybko przyjechało pogotowie. Zapytaliśmy pana, czy chce zostać, ale pan nie chciał. No to poszliśmy. Dopiero parę minut temu stracił pan przytomność.
– Pamięć mam dziurawą jak ser szwajcarski – zaśmiał się Nowy, by zaraz się skrzywić, bo zabolało go w klatce piersiowej; musiał być nieźle poobijany.
Wtedy przypomniał sobie, o czym rozmawiali z Arkiem. O kartce z numerem telefonu. Co tamten chciał mu powiedzieć? Czuł, że to ważne. A kartka? Została w samochodzie?
– Muszę już iść. – Podniósł tułów, ale w tej samej chwili tego pożałował; nie krępował się krzyknąć z bólu, był on jeszcze większy i trudniejszy do zniesienia niż ten, który poczuł kilka chwil wcześniej.
– Chyba nie tak szybko – mruknął jeden z cieni.
– Może jednak trzeba do szpitala? – zapytał cicho ten drugi.
Cisza.
– Musimy go zabrać do nas – zdecydował pierwszy z mężczyzn, po czym pochylił się jeszcze niżej nad leżącym. – Niech się pan nie martwi, zaniesiemy pana do naszego przyjaciela, który pracował kiedyś w szpitalu. On panu pomoże. To niedaleko…
Z każdym słowem Nowy słyszał coraz mniej, aż w końcu przestał słyszeć cokolwiek.
Gwiazdozbiór Lwa. Tak, widzę go teraz dokładnie, odkąd mi go wskazała. Zamknięty między jej kciukiem i palcem wskazującym, kawałek rozgwieżdżonego, sierpniowego nieba. Po chwili oczy zaczynają mi łzawić od intensywnego patrzenia.
– Nazwa pochodzi od lwa, którego pokonał Herkules, wykonując swoje dwanaście prac – mówi ona, nie wiadomo czemu szeptem. – Zdobył zbroję z lwiej skóry, która chroniła go potem przed ciosami. Pamiętasz ten mit?
– Jak przez mgłę, a raczej… mgławicę – odpowiadam z uśmiechem. – Na egzaminach wstępnych nikt o to nie pytał.
– Jak wyglądają takie egzaminy?
– Normalnie. A co? Pewnie słyszałaś niestworzone rzeczy, które ludzie opowiadają o tej szkole. Ja też słyszałem, że na egzaminie ze sprawności fizycznej kandydaci muszą obłożyć półmetrową pałą skórzanego manekina. A jak dodadzą kilka kopniaków, gdy ten już będzie leżał, to będzie dodatkowy plus.
Śmiejemy się oboje z tej bzdury wierutnej. Ona pierwsza poważnieje. Przytula głowę do mojego ramienia. Jej włosy cudownie pachną. To chyba szampon Trzy zioła. Kilka kosmyków łaskocze mnie w nos i czoło, ale nie chcę ich odgarniać.
Ona wzdycha. Znam to westchnięcie.
– Po co ty tam w ogóle idziesz? – pyta po chwili.
Podnoszę się na łokciu.
– Już o tym rozmawialiśmy.
– Wiem, ale… – Odwraca głowę. – Przecież to wszystko się lada dzień rozleci, cały system. Zobacz, co się dzieje znów na Wybrzeżu. Wałęsa jeszcze nie poszedł na emeryturę.
– Nie idę tam, żeby bronić systemu. I mam nadzieję, że żaden z tych chłopaków, których poznałem na egzaminach, nie ma takiego zamiaru. Kraj zawsze będzie nas potrzebował, niezależnie od ustroju. Poza tym to po prostu przygoda, nic więcej. Chcę się najzwyczajniej w świecie wyrwać z domu, zacząć żyć na własny rachunek…
– Nie za wcześnie na takie deklaracje?
– Internaty też są dla ludzi.
– Ale nie wszystkie są ogrodzone murem z drutem kolczastym.
– To jednak wciąż tylko internat.
– Ja bym chyba nie potrafiła.
Chyba wolę już, jak rozmawiamy o astronomii. To jej wielka pasja od lat, wie o gwiazdach bardzo dużo. A w tym mieście, do którego za dwa dni wyjadę, by, jak powiedziałem, wyrwać się z domu i przeżyć przygodę, jest duże planetarium. Myślę, że będziemy się tam często spotykać. I to nie tylko po to, by podziwiać gwiazdozbiory.
Wyrwać się z domu i przeżyć przygodę. Im częściej to sobie powtarzam, tym bardziej się boję. A powinno być odwrotnie.
– Włącz jeszcze raz tę piosenkę – prosi.
Wyciągam rękę, trafiam na przycisk magnetofonu Wilga. Oby baterie dały radę… „Czeka nas rzeka miłości, czeka nas morze radości. Czeka nas rzeka miłości, czeka ocean szczęścia…” – dobiega z głośnika refren piosenki.
Utwór się kończy. Wtedy dziewczyna przytula się jeszcze mocniej.
– Chyba musimy już iść – mówi.
– Zimno ci?
– Nie. Po prostu późno się zrobiło.
Mówi tak, ale ja czuję, że drży. Obejmuję ją ramieniem. Wiem, że do niczego innego nie dojdzie. I ona to wie. Tak się umawialiśmy, szczerzy do bólu. A może jednak nie? Może ta ostatnia nasza