Tygiel zła. James RollinsЧитать онлайн книгу.
na początku osiemnastego wieku Biblioteka Joanina pozostała perfekcyjnie zachowanym klejnotem barokowej architektury i zdobnictwa, prawdziwym centrum historycznym Uniwersytetu w Coimbrze. I jak każda skarbnica, była prawdziwą fortecą o murach grubych na ponad pół metra, z masywnymi drzwiami z solidnego drewna tekowego, szczelnymi jak w sejfie. Została zaprojektowana w ten sposób, żeby w środku panowała stała temperatura dwudziestu stopni, bez względu na porę roku, oraz niska wilgotność.
Idealne warunki do przechowywania starożytnych ksiąg…
Lecz te wysiłki konserwatorskie nie ograniczały się do bibliotecznej architektury.
Charlotte zrobiła unik, kiedy nietoperz śmignął obok jej głowy i przemknął na górną galerię. Niedosłyszalny, lecz wyczuwalny ultradźwiękowy gwizd stworzenia zjeżył drobne włoski na jej karku. Kolonia nietoperzy zadomowiła się w bibliotece przed wiekami. Były wiernymi sojusznikami w walce o zachowanie zgromadzonych tu zbiorów. Co noc pożerały owady, które inaczej mogłyby się dobrać do obfitych zasobów starej skóry i pożółkłego pergaminu.
Oczywiście dzielenie tej skarbnicy z tak zagorzałymi łowcami wymagało pewnych środków ostrożności. Charlotte przesunęła palcem po skórzanych płachtach nakrywających stoły. Dozorcy zakładali je co wieczór po zamknięciu budynku, żeby ochronić drewniane powierzchnie przed odchodami nietoperzy.
Niemniej spoglądając w górę, na skrzydlate cienie szybujące pod ceglanym sklepieniem, Charlotte poczuła ukłucie przesądnego lęku – a także odrobinę rozbawienia.
Co by to było za zgromadzenie czarownic bez nietoperzy?
Nawet ta noc została specjalnie wybrana. Dziś zakończyło się tygodniowe naukowe sympozjum. Jutro uczestnicy wrócą do domów, rozjadą się na wszystkie strony świata, żeby spędzić święta z rodziną i przyjaciółmi. Ale tego wieczoru w mieście zapłoną niezliczone ogniska, wokół których zabrzmi wesoła muzyka, i wszyscy będą świętować zimowe przesilenie, najdłuższą noc w roku.
Charlotte spojrzała na zegarek, wiedząc, że jest spóźniona. Wciąż miała na sobie elegancki strój ze świątecznego przyjęcia w ambasadzie: szeroką czarną spódnicę do kostek i krótki żakiet na błękitnej bluzce. Włosy gładko zaczesała do tyłu. Przedwcześnie posiwiały, zrobiły się rzadkie i krótkie po serii chemioterapii przed dziewięcioma miesiącami. Później nie zawracała sobie głowy farbowaniem czy przedłużaniem. Odkąd przeżyła brutalne i upokarzające okrucieństwo raka, próżność wydawała się niemądrą stratą czasu. Nie miała już cierpliwości do takich błahostek.
Zresztą i tak brakowało jej wolnego czasu.
Spojrzała na zegarek i zmarszczyła brwi.
Jeszcze tylko cztery minuty.
Wyobraziła sobie słońce po drugiej stronie świata, wznoszące się nad zwrotnikiem Koziorożca. Słońce znajdujące się na tej szerokości geograficznej wyznacza moment prawdziwego przesilenia, kiedy zima nieuchronnie przechodzi w lato, kiedy ciemność ustępuje przed światłem.
Idealny czas na tę demonstrację.
Udowodnienie teorii.
– Fiat lux – szepnęła.
Niech się stanie światło.
Przed nią jaśniejszy blask płynął z łukowatego przejścia, otwierającego się na spiralne schody, które prowadziły do niższych poziomów biblioteki. Ten najwyższy nazywał się Szlachetny ze względu na jego piękno i historię. Dokładnie pod nim Średni Poziom stanowił wyłączną domenę bibliotekarzy, gdzie przechowywano dla bezpieczeństwa większość najrzadszych ksiąg.
Lecz miejsce, do którego zmierzała Charlotte, znajdowało się jeszcze o poziom niżej.
Wyczuwając, że czas nagli, pospieszyła w stronę łukowatego wejścia.
Pozostałe już z pewnością zebrały się na dole. Charlotte przebiegła pod portretem portugalskiego króla Jana V, który założył tę bibliotekę, i dotarła do stopni wijących się w dół aż do najniższego poziomu.
Schodząc w kółko i w kółko po ciasnych schodach, usłyszała cichy pomruk głosów wznoszących się na jej powitanie. Na ostatnim stopniu przystanęła przed solidną czarną żelazną bramą. Jedno skrzydło zostawiono uchylone dla niej. Napis na bramie głosił: PRISÃO ACADÉMICA.
Uśmiechnęła się na myśl o więzieniu zbudowanym pod biblioteką. Wyobrażała sobie, że zamykano tu krnąbrnych studentów albo pijanych profesorów. Ten poziom stanowił niegdyś część oryginalnych lochów królewskiego pałacu i służył za uniwersyteckie więzienie aż do 1834 roku. Obecnie pozostał jedynym zachowanym przykładem średniowiecznego więzienia w całej Portugalii.
Wśliznęła się przez bramę do lochu. Spora część tego poziomu była otwarta dla turystów, natomiast zamknięte pomieszczenia wykorzystywano jako dodatkowe magazyny książek. Ruszyła na sam koniec, gdzie do średniowiecznych murów przeniknęła nowoczesność. W nieużywanej tylnej piwnicy zainstalowano nowy system komputerowy, włącznie z systemem digitalizacji książek, by jeszcze lepiej chronić skarby zgromadzone na górze.
Podczas tego zimowego przesilenia komputery posłużą do nowego celu – nie do zachowania przeszłości, ale do spojrzenia w przyszłość.
Kiedy Charlotte weszła do piwnicy, przywitał ją kobiecy głos:
– Ach, embaixador Carson, zdążyła pani na czas.
Eliza Guerra, kierowniczka Biblioteki Joanina, w wyprasowanym granatowym kostiumie i białej bluzce, podeszła i cmoknęła Charlotte w oba policzki, a potem szybko uścisnęła jej przedramię. Podniecenie aż kipiało w małej bibliotekarce.
– Nie wiedziałam, czy dam radę – wyjaśniła Charlotte z przepraszającym uśmiechem. – W ambasadzie brakuje personelu i panuje chaos z powodu nadchodzących świąt.
Jako ambasador USA w Portugalii Charlotte miała tego wieczoru tysiące obowiązków, włącznie ze złapaniem nocnego lotu do Waszyngtonu, żeby dołączyć do męża i dwóch córek. Starsza, Laura, przyjechała z Princeton – Alma Mater Charlotte – gdzie robiła magisterium z biotechnologii. Druga córka, Carly, była bardziej niesforna i próbowała spełnić marzenia o karierze muzycznej na Uniwersytecie Nowojorskim, a jednocześnie studiowała inżynierię jako zabezpieczenie.
Charlotte była ogromnie dumna z obu córek.
Żałowała, że nie ma ich tutaj, żeby dzieliły z nią tę chwilę. Również ze względu na nie pomagała założyć tę organizację, składającą się z kobiet naukowców i badaczy. Ta fundacja charytatywna stanowiła odgałęzienie większej Grupy Coimbra, związku prawie czterdziestu uniwersytetów badawczych rozrzuconych po całym globie.
W trosce o to, by wspierać, rozwijać i łączyć działalność naukową kobiet, Charlotte i pozostałe zebrane tu cztery członkinie stworzyły Bruxas International, nazwaną od portugalskiego słowa „czarownice”. Przez stulecia kobiety, które leczyły chorych, eksperymentowały z ziołowymi kuracjami albo po prostu kwestionowały istniejący porządek świata, ogłaszano heretyczkami albo czarownicami. Nawet tutaj, w Coimbrze – mieście cieszącym się długą tradycją naukową – palono je na stosach, często podczas makabrycznych widowisk zwanych Auto-da-fé albo „aktami wiary”, kiedy płonęły jednocześnie dziesiątki heretyków i apostatów.
Zamiast odrzucać to piętno, Charlotte i jej towarzyszki postanowiły nosić je z dumą, dlatego prowokująco nazwały swoją fundację Bruxas.
Ale metafora nie ograniczała się do nazwy.
Eliza Guerra uruchomiła już stację komputerową. Na ekranie rozbłysnął symbol ich organizacji i obracał się powoli. Był to pentagram wpisany w okrąg.