Nie wiesz wszystkiego. Marcel MossЧитать онлайн книгу.
z równoległych klas. – Lepsze to niż dziewczyny do towarzystwa.
Nie pamiętam ich imion, ale wiem, że blondynka z surowym spojrzeniem i prostymi, opadającymi na ramiona włosami ma na imię Sara. Kilka dni po rozpoczęciu roku szkolnego wpadłam na nią przypadkiem w damskiej toalecie.
– Patrz, jak idziesz, grubasko! – krzyknęła przy wszystkich, po czym ostentacyjnie wyszła, okręcając sobie wokół palca różowe pasemko. Wiem, że muszę trzymać się od niej z daleka. Widzę, jak inne dziewczyny na nią patrzą. Jeśli ktokolwiek podpadnie Sarze, podpadnie całej jej bandzie.
– Może powinnaś trochę spuścić z tonu? – sugeruję. – Po co robić sobie wrogów?
– A co, boisz się ich? – Otylia uśmiecha się szelmowsko. – Tylko mi nie mów, że wystraszyłaś się tej blond cizi, która nimi dyryguje?
Zerkam na Sarę w nadziei, że do jej uszu nie dotarły słowa Otylii.
– Nie o to chodzi.
– A niby o co?
– Czasem odnoszę wrażenie, że chcesz mieć z każdym na pieńku – stwierdzam.
Otylia prycha, po czym prostuje się na krześle.
– A może po prostu mam swoje zdanie i zamierzam go bronić?
– Nawet kosztem bycia szkolnym wyrzutkiem?
Otylia wraca do poprzedniej pozycji i mierzy mnie przenikliwym spojrzeniem.
– Nie obchodzi mnie, co o mnie myśli ta banda pojebów, ale widzę, że ciebie tak.
Trochę już poznałam Otylię i wiem, że nie przechodziła w szkole tego co ja. Nie była lubiana i nieustannie szydzono z niej za jej plecami, ale nikt nie powiedział jej niczego w twarz. Wszystko dlatego, że Otylia zawsze rozwiązywała konflikty siłą. Teraz też to robi. Kilka dni temu zaatakowała na korytarzu uczennicę, która zadrwiła z jej tatuaży. Mało brakowało, a skończyłoby się bijatyką.
Nie podoba mi się nastawienie Otylii. Liczyłam, że rozpłynę się przy niej w powietrzu. Chciałam być jej cieniem, nie rzucać się nikomu w oczy i mieć święty spokój. Jednak już po trzech tygodniach wiem, że nie mam na co liczyć. Otylia nie tylko skupia na sobie uwagę otoczenia, ale także rzuca światło na wszystkich, którzy mają z nią do czynienia. Zastanawiam się, co robić. Czy powinnam zacząć się od niej stopniowo odsuwać? Mam być jak moja dawna przyjaciółka, która nie wytrzymała presji otoczenia?
Nie… Nie mogę postąpić jak ludzie, którzy kiedyś tak bardzo mnie zawiedli. Wiem najlepiej, jakie to ohydne uczucie.
– Znam takich jak Sara i jej paczka – odzywam się. – Wiem, do czego są zdolni. Po prostu nie chcę znowu czekać na czyjś atak. Nie mam już siły.
– Boisz się – stwierdza Otylia. – Brakuje ci odwagi, by się im postawić.
– Nie jestem taka jak ty – zauważam – ale to nie znaczy, że jestem gorsza. Nie lubię konfliktów.
– Ja też ich nie znoszę – przyznaje Kumin. – Co jednak poradzić, gdy inni chcą je wywoływać? Mam się chować po kątach i pozwalać na to, by jakieś idiotki odbierały mi poczucie bezpieczeństwa?
Gdybym tylko przez ostatnie trzy lata miała takie podejście do ludzi jak ona, uniknęłabym wielu wylanych łez i nieprzespanych nocy.
– Nie możesz odrobinę spokornieć? – wypalam, czym wyraźnie ją irytuję.
– Nie. Jeśli to zrobię, inni od razu wejdą mi na głowę.
– Jeśli nie chcesz tego zrobić dla siebie, to zrób to dla mnie – naciskam.
– Och… Zapomniałaś dodać „i żyli długo i szczęśliwie”.
– Otylia – syczę. – Proszę.
– A jeśli odmówię, to co? Zaczniesz mnie unikać? – Zaczyna się robić niemiło. – Naprawdę myślisz, że będę z tego powodu cierpiała?
Wiem, że nie. Otylia nie potrzebuje mnie do szczęścia. Jak ostatnio przyznała, nigdy nie przeszkadzała jej samotność.
Atmosferę rozluźnia Kuba, który dosiada się do nas z talerzem ziemniaków i mielonego. Dobrze, że jesteśmy w mięsożernej większości.
– Co tam, dziewczyny?
– Było miło – odpowiada Otylia.
Po kilku dniach od rozpoczęcia roku Kuba spytał, czy mógłby usiąść obok mnie w ławce. Dzięki niemu po raz pierwszy od paru lat mam się do kogo odezwać podczas lekcji. Namówiłam go też na udział w organizowanych przez profesor Wolską spotkaniach poetyckich. Stwierdził, że nie przepada za poezją, ale się dla mnie poświęci. Doceniłam jego gest.
– O czym rozmawiacie?
– O niczym ciekawym. Próbowałyśmy sobie przypomnieć, jak mają na imię dzieci Kingi z M jak miłość. – Otylia popija sok jabłkowy.
– Lenka, Misiek, Emilka i Zuzia – recytuje bez zająknięcia Kuba.
– Ja pierdzielę. – Kumin przewraca oczami. – Czy jest coś, czego nie wiesz?
– Jeśli pytasz o tego typu pierdoły, to wiem wszystko.
Przez resztę obiadu Kuba skutecznie rozładowuje napięcie między mną a Otylią. W pewnym momencie Kumin powraca do tematu Sary i jej koleżanek.
– A ty nie boisz się, że zostaniesz przez nie uznany za wyrzutka?
– Jeżeli ktoś wyklucza cię z powodu twojej inności, to robi to tylko dlatego, że uważa cię za zagrożenie.
– No proszę. – Otylia unosi brwi. – Kilka zajęć z poezji i już się wyrobiłeś.
Nigdy nie patrzyłam na to w ten sposób. Ciężko mi jednak uwierzyć w to, że ktokolwiek się mnie kiedyś obawiał. Byłam i jestem niegroźną, wycofaną i zamkniętą w sobie dziewczyną. Poniżano mnie, bo stanowiłam łatwy cel.
Zostało pięć minut do końca przerwy obiadowej. Otylia pyta, czy możemy porozmawiać na osobności.
– Zobaczymy się w sali. – Kuba się oddala, a wtedy Kumin wraca do naszej przerwanej rozmowy.
– Przemyślałam to wszystko i zgoda.
– Zgoda na co?
– Powiedzmy, że na kompromis. Odpuszczę tym kretynkom i w ogóle całemu światu. Zadowolona?
– Czyli jednak umiesz się poświęcać dla innych – odpowiadam z zadowoleniem.
– Tylko się nie przyzwyczajaj.
JULIA
TERAZ
Stoję pod gabinetem dyrektora i słucham rozmowy Kowala z policjantami. Docierają do mnie jedynie pojedyncze słowa. Pozostałe zlewają się w niezrozumiały szum. W końcu drzwi się otwierają.
– Dziękujemy panu – odzywa się jeden z funkcjonariuszy. – Będziemy w kontakcie.
– Oczywiście. Do widzenia.
Podchodzę do dyrektora i pytam go, czy możemy porozmawiać. Roman poprawia ciasną marynarkę i dłonią zaczesuje na bok resztkę siwych włosów na czubku głowy.
– Mam mało czasu, ale proszę.
Wprowadza mnie do środka i szybkim ruchem ręki wskazuje stojące po drugiej stronie biurka krzesło. Rzucam, że postoję.
– Czy już coś wiadomo? Od rana panuje takie zamieszanie, że nie miałam nawet okazji poznać żadnych konkretów.
– Bo ich nie ma – odpowiada oschle dyrektor.