Эротические рассказы

Dżinn. Graham MastertonЧитать онлайн книгу.

Dżinn - Graham Masterton


Скачать книгу
najlepiej. A teraz powinnam porozmawiać z Robertem, zanim stąd odjedzie.

      Przytrzymałem jej rękę. Pod cienką tkaniną pogrzebowej sukni wyczułem zimną skórę. Zawsze się niepokoję, gdy dotknąwszy innych ludzi, odkrywam, że temperatura ich ciała radykalnie odbiega od mojej. Jak na przykład lodowate stopy w łóżku lub świeża opalenizna.

      – Marjorie – przypomniałem. – Jestem twoim wnukiem.

      Wreszcie popatrzyła na mnie tymi swoimi uważnymi, czarnymi oczami krewetki.

      – Harry, naprawdę nie mogę ci tego wytłumaczyć.

      Zagryzłem wargi.

      – Myślę, że powinnaś – doradziłem jej. – Rozejrzyj się dookoła, Marjorie. Gdzie się podziały meble? Co się stało z obrazami?

      – To były portrety – wyjaśniła Marjorie. – Nie wolno nam mieć portretów.

      – Nie wolno mieć portretów? Co masz na myśli?

      Nieoczekiwanie Marjorie Greaves zaczęła drżeć. Nie był to spazm głębokiego żalu ani reakcja na nerwowe wyczerpanie. Był to histeryczny, paraliżujący strach. Tak trzęsie się koń, gdy zobaczy w trawie węża.

      – Lepiej wyjdźmy na zewnątrz – powiedziałem i poprowadziłem ją najszybciej jak tylko mogłem pomiędzy zgromadzonymi gośćmi. Z drugiego końca pokoju Anna rzuciła mi pytające spojrzenie. Podniosłem otwartą dłoń, pokazując, że nie będzie mnie tylko pięć minut. Wzruszyła ramionami i skinęła głową. Przynajmniej moja apetycznie zapowiadająca się randka była pewna. Co prawda opuszczone przeze mnie miejsce zajął nieszczęśnik z filiżanką wody, ale raczej nie miał wielkich szans.

      Na dworze, w pełni słonecznego blasku, przeszliśmy w milczeniu pomiędzy zarośniętymi trawnikami i usiedliśmy na zardzewiałej ławce z kutego żelaza. Widziałem błyszczące morze w kolorze atramentu z rozrzuconymi na nim plamkami wydętych żagli, rozpadający się stary dom z gotycką wieżyczką i opadające w dół, zaniedbane ogrody. Słychać było jedynie fale przyboju oraz skrzypienie blaszanej chorągiewki. Marjorie poprawiła siwiejące włosy, wyciągnęła chusteczkę i dyskretnie wytarła nos.

      – Nigdy cię taką nie widziałem. Wyglądasz na bardzo wystraszoną.

      Złożyła ręce na podołku i w milczeniu zapatrzyła się w morze.

      – Nie rozumiem, dlaczego chcesz tak postąpić z domem – dodałem po chwili. – Czy Max nie chciał, żebyś go zatrzymała? Czy nie zostawił ci na to środków?

      Marjorie nie odpowiedziała. Siedziała nieruchomo, jakby pozowała do portretu, a jej czarne pantofle tkwiły obok siebie w trawie niczym para posłusznych szczeniąt labradora.

      – Sam już nie wiem – mruknąłem z rezygnacją. Wyciągnąłem z kieszonki czarnej kamizelki papierosy. Okazało się, że wszystkie były powyginane w kształt litery S. Wyprostowałem jednego, przypaliłem moją wierną zippo i wydmuchnąłem dym na trawnik.

      Podobna do szabli chorągiewka zaskrzypiała przeciągle. Wziiippp, wziiippp.

      – Pod koniec Max nie był już sobą – powiedziała po kilku minutach Marjorie.

      Skinąłem głową.

      – To dlatego nic nie robił przy domu?

      – O, nie – odparła. – Dobrze wiedział, co robi.

      – Chcesz powiedzieć, że Max także zamierzał go zniszczyć?

      – Tak. Był na to zdecydowany.

      – Ale dlaczego? Jaki jest sens w rujnowaniu historycznego domu? Przecież Max go kochał.

      Marjorie westchnęła nerwowo. Wyglądała na bardzo niespokojną, siedzenie w miejscu przychodziło jej z wyraźnym wysiłkiem.

      – Nigdy nie wyjaśnił mi wszystkiego. Mówił, że dla mego bezpieczeństwa przekaże mi tylko to, co niezbędne.

      Parsknąłem śmiechem. W tym, co mówiła Marjorie, nie było nic śmiesznego, pomyślałem jednak, że powinienem dodać jej otuchy, okazując beztroskę i jowialność.

      – Wygląda mi to na jeden z niewinnych żartów Maksa – zawyrokowałem. – Doprawdy nie powinnaś się tym przejmować. Sądzę, że najlepiej zrobi ci krótki wypoczynek. Opieka nad chorym człowiekiem wymaga dużego wysiłku.

      Przyjrzała mi się ozięble. Uśmiech zniknął z mych warg niczym spuszczone z balona powietrze.

      – To nie był żart – zaprzeczyła. – A on nie był chory.

      – Przecież sama mówiłaś, że nie był sobą.

      – Co nie oznacza, że był chory.

      – Więc cóż to znaczyło? Mówisz dziś zagadkami.

      Marjorie zajmowała się przez chwilę paznokciem, z którego łuszczył się lakier. Gdy przemówiła, jej głos był suchy i rozważny, a ja odniosłem niepokojące wrażenie, że zbiera wszystkie siły, by powiedzieć mi prawdę.

      – To miało coś wspólnego z dzbanem. Pamiętasz ten dzban?

      Przytaknąłem.

      – No pewnie. Chodzi ci o ten, który przywiózł kiedyś z Arabii, taki z niebieskimi kwiatkami i końmi? Jasne, że pamiętam. W dzieciństwie był jedną z moich ulubionych rzeczy.

      – No więc – zaczęła Marjorie ostrożnie – było coś, o czym nikt z nas nie wiedział. To znaczy, Max wiedział, ale powiedział mi dopiero pod koniec. Ten dzban… był jakiś dziwny.

      – Jak to dziwny? Masz na myśli, że to rzadki okaz?

      – Nie, nie – zaprotestowała. – Miał dziwne właściwości. Czasami śpiewał. To znaczy, wydawał odgłosy przypominające śpiew. Nigdy tego nie słyszałam, ale Max twierdził, że słyszał. Działo się to najczęściej w nocy. Kiedyś wszedł do swego gabinetu o drugiej lub trzeciej nad ranem i dzban śpiewał.

      Ściągnąłem brwi.

      – Śpiewał? Co śpiewał?

      Marjorie potrząsnęła głową.

      – To nie była jakaś wyraźna melodia lub coś w tym rodzaju. W każdym razie z dzbana wydobywał się dźwięk, tak przynajmniej utrzymywał Max. Potem jeszcze parę razy zachodził w nocy na górę i słyszał ten śpiew.

      – Sądzę, że było to jakieś zjawisko naturalne. Wiesz, mógł to być nawet wiatr prześlizgujący się ponad otworem dzbana.

      – Nie – powiedziała twardo Marjorie. – Max wspominał, że zastanawiał się nad tym, i przeniósł dzban. Śpiewał w dalszym ciągu. Poza tym, jak pamiętasz, szyjka dzbana była zapieczętowana woskiem, więc nie mogła być źródłem hałasu.

      Zastanawiałem się przez chwilę, paląc papierosa.

      – Może coś znajdowało się w środku, na przykład jakieś przyprawy, i wydzielany przez nie gaz wydobywał się spod pieczęci?

      – Dlaczego zatem działo się to tylko w nocy? – zapytała Marjorie. – Dlaczego nie śpiewał przez cały czas?

      – Ponieważ w nocy powietrze jest chłodniejsze – wyjaśnił Albert Einstein Drugi. – Ciśnienie wewnątrz dzbana stawało się wówczas względnie większe i gazy miały dostateczną energię, by przecisnąć się na zewnątrz.

      Marjorie wzruszyła ramionami.

      – Nie wiem, Harry. Wiem tylko tyle, że Max robił się coraz dziwniejszy. Był nerwowy, zmartwiony, często uskarżał się na ból głowy i dolegliwości żołądkowe. Mnóstwo czasu spędzał w gabinecie. Tłumaczył mi, że pisze wspomnienia, nigdy jednak nie znalazłam żadnych notatek, a on sam również niczego mi nie pokazywał. Często go o to pytałam, ale on odpowiadał, że zanim zabierze się do pisania, musi


Скачать книгу
Яндекс.Метрика