Pokłosie przekleństwa. Edyta ŚwiętekЧитать онлайн книгу.
wierze, lecz z przykrością dla Beaty.
– O co Krasnowscy zrobili awanturę? O notę z zachowania?
– Nie. Zażądali, bym wpisała córusi dostateczny z polskiego. Gdyż są przekonani, że zawzięłam się na biedne dziewczę. Bo jestem sfrustrowaną… eee… zołzą – dokończyła, choć na końcu języka już miała „starą pannę”. Ale przecież nie mogła dopuścić, by rozmowa uległa zapętleniu. A poza tym nie była żadną starą panną! Nie i już!
– Coś takiego! Mogłabym zrozumieć, gdyby chodziło o wyciagnięcie z niedostatecznego na mierny, ale tak? To bez sensu. Co niby miałaby jej dać ta trója, skoro dziewczyna jest tępa jak zardzewiała siekiera?
– Tatuś Krasnowski uważa, że Martynka zasługuje na więcej. Oczywiście ocena z zachowania też wzbudziła ich niezadowolenie.
– Jak to się skończyło?
– Najpierw były w miarę spokojne żądania, potem wyrażali roszczenia coraz dobitniej. Sprawa stanęła na ostrzu noża, bo zagrozili, że pójdą na skargę do Szczerby.
– Chyba nie ustąpiłaś?
– Nie – odparła z dumą córka. – Powiedziałam, że mogą do niego iść. No i poszli. Dyrektor wezwał mnie do swojego gabinetu. Przezornie zabrałam ze sobą dziennik lekcyjny. Oczywiście starzy Krasnowscy obstawali przy swoim, ale szef jest człowiekiem z zasadami. Jeszcze dołożył im od siebie, że córka nie stosuje się do reguł panujących w szkole. I że on doskonale pamięta, jak kilkakrotnie zwracał jej uwagę na nieregulaminowy strój. Poradził im życzliwie, by przenieśli jedynaczkę do zawodówki, bo z jej ocenami trudno będzie ukończyć liceum.
– A oni co na to?
– Podnieśli wrzask, że to skandal. I że odwołają się w kuratorium. A jak trzeba, to u samego ministra edukacji narodowej. Oczywiście na dyrektorze nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Na ostatek doradził im, by w takim razie przepisali Martynę do prywatnej placówki, gdzie nauczyciele mają mniej uczniów pod opieką i, co za tym idzie, mogą ich solidniej przypilnować.
– No to uderzył z grubej rury.
– A jakże! Tylko że ten jełop, Krasnowski, zaraz zaczął wydziwiać, że on płaci podatki, z których my mamy pensje. I on nie będzie nabijał kabzy prywaciarzom, bo w Polsce jest nieograniczony dostęp do edukacji publicznej. A my odwalamy swoją pracę byle jak, aby zbyć. Odbębniamy kilka godzin w tygodniu i mamy w nosie, czy uczniowie nadążają z programem.
– Ależ ten człowiek jest ograniczony! – skomentowała Agata. – Na szczęście nie przyszło mu do łba, by ze mną wszczynać awantury o coś podobnego.
– Ha, ha ha! Ale i o tobie wspomniał. Zapytał mnie, czy jesteś moją matką. A potem stwierdził, że niedaleko pada jabłko od jabłoni i obydwie jesteśmy zawziętymi babskami. I że osobiście dopilnuje, abym wyleciała na bruk. Bo on ma takie możliwości, o jakich mi się nie śniło. I załatwi nas wszystkich, ze mną na czele.
– Co za padalec! – Kostowa zadygotała z oburzenia.
– Otóż to. Padalec. Coś tam jeszcze burczał, ale dyrektor poradził mu, by ochłonął i opuścił jego gabinet, bo i tak niczego nie uzyska.
– No i bardzo dobrze. – Agata klasnęła w ręce. – Swoją drogą, to nie do pomyślenia, by robić taką aferę o nic. Parę lat temu coś podobnego w ogóle by nie przeszło. Jak już rodzice przychodzili do szkoły, by negocjować w sprawie stopni, chodziło wyłącznie o wyciągnięcie z niedostatecznej. I nie przylatywali z krzykiem, tylko grzecznie, pokorniutko, po prośbie. – Pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Czasy się zmieniają.
– Niestety. I z tego, co widzę, to niektóre rzeczy idą w złym kierunku. Jak ktoś ma parę złotych więcej niż inni, to wychodzi z założenia, że jest panem świata. A Krasnowscy należą chyba do dość zamożnych. W dupach im się poprzewracało z tego dobrobytu. Nie żebym miała coś do demokracji – dodała prędko. – Ale za komuny ludzie okazywali nam, nauczycielom, zdecydowanie więcej szacunku. Minęło zaledwie parę lat, a niektórzy uważają, że wolno im absolutnie wszystko.
Jak to możliwe, że nie potrafię rozmawiać z własnym dzieckiem? – rozmyślała Mirella, siedząc przy barze w swej kawiarni.
Godzinę wcześniej odwiozła córkę do Fordonu, gdzie Angelika wciąż mieszkała z ojcem w odrapanej, obskurnej norze. Wcześniej spędziła z małą wyjątkowo nudne popołudnie. Najpierw były w kinie Adria na Księdze dżungli, potem przywiozła ją tutaj na ciastko. Widywały się mniej więcej raz na dwa tygodnie. Czasami rzadziej, czasami częściej. Mira nie przykładała szczególnej wagi do częstotliwości spotkań, gdyż te ją po prostu nużyły. Angelika rzadko mówiła cokolwiek spontanicznie. Zwykle trzeba było ciągnąć ją za język. Najczęściej odpowiadała monosylabami.
Córka skwapliwie przyjmowała prezenty, okraszając je krótkim „dziękuję”. Mira kupowała małej głównie ubrania. W jej odczuciu Braun w ogóle nie zważał na to, co nosi jego dziecko. Wiele razy karciła Angelikę za źle zestawione kolory lub niechlujny wygląd. Zwykle, gdy zabierała dziewczynkę do miasta, najpierw wstępowała z nią do sklepu z odzieżą i tam po prostu ubierała ją od stóp do głów, bo w przeciwnym razie wstyd by jej było gdziekolwiek się z nią pokazać. Dopiero gdy prezencja dziewczynki nie budziła zastrzeżeń, mogła pójść z nią w miejsce publiczne.
Niekiedy jednak nawet zmiana odzieży była niewystarczająca, ponieważ Angelika miała nieumyte włosy lub nieobcięte paznokcie. W takiej sytuacji pozostawał jedynie Miedzyń i kilka godzin nudy w apartamencie. W domu z reguły pozwalała dziecku oglądać bajki na wideo. Niekiedy próbowała przekazywać córce wszystko to, czego o stylu i dobrych manierach dawno temu uczyła ją babka Wilimowska. Odnosiła jednak wrażenie, że trafia na mało podatny grunt.
Jeszcze wiosną Mirella zaproponowała córce wspólne wakacje za granicą. Chciała ją zabrać do Egiptu, lecz wolała wcześniej wybadać nastroje, gdyż zakładała, że mogą z tego wyniknąć problemy. A nuż okazałaby się, że przez tych kilka dni dziewczynka będzie chodzić z nosem na kwintę i stroić fochy nie wiadomo o co? Wyjazd byłby wówczas całkowicie zmarnowany. Oczywiście mała zołza stwierdziła, że pojedzie tylko wtedy, gdy będzie z nimi tatuś, a takiej opcji Wilimowska-Braun w ogóle nie brała pod uwagę. Gdy zamieniła na ten temat słowo z byłym mężem, usłyszała, że zamiast ciągnąć dziecko do egzotycznego kraju, gdzie byłoby narażone na jakieś lokalne choróbska, Mira powinna opłacić dla niej kolonie w Polsce. No bo czym jest dla niej podobny wydatek? Wszak Aleksander sam utrzymuje córkę. Nie bierze na nią żadnych alimentów.
Jeszcze by tego brakowało! – zżymała się na samą myśl o płaceniu mu jakichkolwiek pieniędzy.
– Zrób mi drugiego drinka – poleciła kelnerce.
Zapewne nie powinna pić alkoholu, wszak przyjechała samochodem. Ale pojazd zawsze mogła zostawić przed lokalem i wrócić do domu taksówką. Może nikt go nie zwędzi.
– Wszyscy faceci to chuje – oznajmiła dziewczynie podającej jej gin z tonikiem. – Dobrze to sobie zapamiętaj, mała, zanim się z kimś umówisz.
– Może i chuje – usłyszała nagle męski głos tuż przy swoim uchu – ale bez chuja nie ma ruchanka.
Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła Łysego. Na jego ustach igrał obleśny uśmieszek.
– A ty czego znowu chcesz? – warknęła. – Wziąłeś już swoje w tym miesiącu.
– Byłem w pobliżu, więc postanowiłem wpaść na kontrolę. Opieka nad lokalem, nie? A przy okazji wypiję drinka. Nalej no mi, laluniu – odwrócił masywny tułów w stronę kelnerki – solidną porcję jakiegoś dobrego alkoholu.
Mirella przewróciła oczami. Doskonale