Miłosny kontrakt. Кейт ХьюитЧитать онлайн книгу.
– Odpowiedź nadal brzmi: nie.
– Dlaczego? – zapytał Alex przeciągle. – Pytam wyłącznie z ciekawości.
– Dlaczego? – powtórzyła z niedowierzaniem. Stała przyciśnięta plecami do drzwi, drobne piersi unosiły się w oddechu, kilka kosmyków jasnobrązowych włosów wymknęło się z końskiego ogona. Ze zdziwieniem stwierdził, że wyglądała uroczo, choć wcześniej w ogóle się nad tym nie zastanawiał. Myślał tylko, że łatwo będzie ją zmusić, by zrobiła, co on zechce.
– No właśnie, dlaczego? – powtórzył. – Dlaczego nie chcesz się nawet zastanowić nad moją propozycją i o nic nie pytasz?
– Powiedziałeś już dosyć.
– Masz na myśli seks?
– No tak – parsknęła.
– Masz coś przeciwko temu, żeby pójść do łóżka z własnym mężem?
– Nie mam zamiaru wychodzić za kogoś, do kogo nic nie czuję i kogo nawet nie znam.
– Ale ludzie robią tak od setek lat. Od tysięcy lat.
– I co z tego?
– Mówiłaś, że nie interesują cię romanse.
– Na tym etapie życia z pewnością nie.
– Powiedziałaś, że być może nawet nigdy, więc?
– To jeszcze nie znaczy, że chcę za ciebie wyjść – stwierdziła z desperacją. Alex pozwolił sobie na chłodny uśmiech.
– Czy pięć milionów euro mogłoby wpłynąć na zmianę twojej decyzji?
Otworzyła usta, zamknęła i znów je otworzyła.
– Pięć milionów to mnóstwo pieniędzy – powiedziała w końcu słabym głosem.
– To prawda. Czy teraz masz ochotę porozmawiać o szczegółach?
Przygryzła wargę.
– Sądzisz, że mogę zmienić zdanie po prostu dla pieniędzy? To mi ubliża.
– Finansowa stabilność – przypomniał jej.
– Nie jestem poszukiwaczką fortun – rzuciła gwałtownie. Alex miał wrażenie, że kryje się za tym jakaś dawna rana.
– Wiem.
– Nie sprzedam się.
– Wciąż to powtarzasz, ale nie musisz patrzeć na to w taki sposób. Przecież zostałabyś moją żoną, a nie kochanką.
– Ale to by niczego nie zmieniło.
– Niekoniecznie. Chodzi o układ, panno James. Każde z nas ma coś do zyskania.
Powoli potrząsnęła głową.
– Zważywszy na ten charakter tej rozmowy, chyba powinieneś zwracać się do mnie: Milly.
Miał wrażenie, że posunął się o krok bliżej do celu. Nie wybiegła z pokoju, nawet nie dała mu w twarz. Nie widział jej zresztą. Wszystko w swoim czasie, pomyślał.
– Dobrze, Milly, może usiądziesz?
Ostrożnie podeszła do skórzanego fotela przed biurkiem i usiadła z nogami skrzyżowanymi w kostkach i dłońmi splecionymi na brzuchu, jak szacowna matrona.
– Czy moglibyśmy zapalić światło? Prawie cię nie widzę i nigdy jeszcze nie widziałam cię osobiście. Wydaje się to zupełnie niedorzeczne, skoro prowadzimy taką rozmowę.
– Nie lubię światła – odrzekł krótko.
– Chyba nie jesteś wampirem? – Z pewnością to miał być żart, ale w jej głosie brzmiała niepewność.
– Naturalnie, że nie. – Obrócił się do niej w taki sposób, żeby nie widziała najgorszej części jego twarzy. – Może zapalę je za chwilę, ale najpierw musimy porozmawiać o szczegółach.
– Dlaczego ja, a nie ktoś bardziej odpowiedni? – zapytała wprost.
– Bo jesteś tutaj – odpowiedział równie bezpośrednio. – Nie masz nic przeciwko temu, żeby pozostać na tej wyspie i przez te pół roku, od kiedy u mnie pracujesz, przekonałem się, że jesteś godna zaufania i pracowita. W każdym razie tak twierdzi Yannis, mój zarządca.
– Yannis składa ci raporty na mój temat?
– Mówił tylko, że podoba mu się to, co robisz.
– Och. – Wydawała się zdziwiona. – Yannis i jego żona to bardzo mili ludzie.
– Cieszę się, że tak myślisz.
– Czy to są jedyne kwalifikacje konieczne, żeby zostać twoją żoną?
– Tak.
– Naprawdę? Nie interesuje cię to, co lubię czy czego nie lubię? Czy mam poczucie humoru i jaką będę matką?
Zacisnął usta.
– Nie mogę sobie pozwolić na myślenie o tym wszystkim.
Znów zamilkła. Widział emocje przebiegające po jej twarzy jak zmarszczki po wodzie – niezdecydowanie, lęk, ale również coś innego, mroczniejszego, może rozpacz albo poczucie winy. Jego propozycja otworzyła w jej duszy jakąś bolesną ranę.
– A po co ci dziecko? – zapytała w końcu. – Posiadanie spadkobiercy to dosyć staroświecki koncept.
– Chcę mu przekazać firmę.
– To ma być syn?
– Albo córka. To nieistotne.
– Dlaczego? – Przymrużyła oczy, wpatrując się w jego twarz.
– Bo w innym wypadku – odrzekł szorstko – wszystko przejdzie na mojego brata przyrodniego, który doprowadzi firmę do ruiny w ciągu paru miesięcy.
– Dlaczego musi przechodzić na niego? Przecież to nie jest tytuł arystokratyczny.
Odetchnął głęboko, gdy wróciły do niego wspomnienia. Christos, blady i kruchy, błagalnie wyciągał do niego rękę, a Ezio był wtedy w jakimś nocnym klubie i nie miał nawet tyle przyzwoitości, żeby się pojawić i pożegnać z ojcem.
– Bo taki jest warunek testamentu mojego ojczyma. Firma pierwotnie należała do niego i w testamencie przekazał ją mnie, ale zamieścił warunek, że jeśli umrę bezpotomnie, wróci do mojego brata przyrodniego.
– To wszystko brzmi bardzo archaicznie.
Alex pochylił głowę.
– W tym kraju rodzinne więzy wciąż są bardzo mocne.
– Ale chodzi o twojego ojczyma – zauważyła Milly. – Nie o prawdziwego ojca.
– On był dla mnie prawdziwym ojcem – odrzekł zgrubiałym głosem. – A testament jest nie do podważenia. Nie mam innego wyjścia.
– A na przykład adopcja? Albo matka surogatka?
– Mówiłem już, że nie mam wiele czasu. Mam trzydzieści sześć lat i chcę, żeby moje dziecko było dorosłe, kiedy przekażę mu interesy. Poza tym uważam, że dziecko powinno mieć również matkę, nie tylko ojca. Rodzina jest dla mnie ważna.
– A jeśli nie uda mi się zajść w ciążę? Przecież nie ma żadnych gwarancji.
– Przed ślubem przejdziesz wszystkie możliwe badania. – Wzruszył ramionami. – Reszta zależy od Boga.
– Chciałbyś mieć więcej dzieci?
Miał ochotę roześmiać się głośno. Wiedział, że ona z pewnością tego nie