Królestwo kłamstw. Kate FazziniЧитать онлайн книгу.
przyczyny, które terroryści Izz ad-Din podali online: amerykański kaznodzieja Terry Jones grozi, że spali kilka egzemplarzy Koranu, a na YouTubie można obejrzeć wideo z krytyką islamu. Izz ad-Din domaga się powstrzymania Jonesa i usunięcia filmu. No i jeszcze Izrael. Grupa ma dużo do powiedzenia na temat Izraela.
Jej członkowie twierdzą, że czekali cztery miesiące, bo są miłosierni. Opóźnili drugi atak ze względu na wybory prezydenckie i huragan Sandy.
To wszystko bzdury.
Banki nieustannie padają ofiarą ataków DDoS – Distributed Denial of Service Attacks (rozproszona odmowa usługi, czyli generowanie sztucznego ruchu na serwerze). Przeprowadzają je hakerzy wszystkich kategorii, od rozgoryczonych nastolatków po zagraniczne zbiry. DDoS-ów jest multum, zwłaszcza od czasu kryzysu finansowego, kiedy wśród członków ruchu Anonymous i Okupuj Wall Street wzrosła nienawiść do sektora bankowego.
Carl i Joe powstrzymali już mnóstwo takich ataków. Grupa Izz ad-Din jest jednak inna. Znają się na rzeczy i mają sprzęt. I ludzi. Mnóstwo ludzi. To luźna sieć dwudziestokilkuletnich terrorystów rozsianych po całej Europie Wschodniej. To nie dzieciaki naparzające kody z jakiegoś garażu. Stoi za nimi państwo.
A konkretnie Iran.
Przez następnych kilka dni Carl i zespół pięciu innych ekspertów walczą z terrorystami.
Carl spędza cały czas przed komputerem. Żeby nie zasnąć, obniżają temperaturę tak, że w biurze jest jak w lodówce. Ktoś donosi im kanapki z bufetu. Szefowie regularnie ich odwiedzają. Niektórzy stają przy Carlu, zaglądają mu przez ramię, gwałtownie gestykulują i głośno wzdychają, a potem sobie idą.
Atak dostaje kryptonim „Deep Blue”. Co dzień, co noc, czasem co godzinę dostają na ten temat telefony. W operację zaangażowanych zostaje coraz więcej osób. Niektórych Carl nigdy wcześniej nie widział. Wie, że część z nich to zewnętrzni konsultanci, którzy nie są nawet związani z bankiem. Im dłużej trwa kryzys, tym więcej osób ściąga się do jego zwalczania. Bo sytuacja bez wątpienia jest kryzysowa. Czegoś takiego jeszcze nikt nie doświadczył. Zarówno wewnętrzni, jak i zewnętrzni obserwatorzy są pewni jednego: cyberbezpieczeństwo musi stać się dla banku priorytetem. Nie jutro czy za tydzień, ale natychmiast.
Kiedy garniaki się przy nim gromadzą, udają zainteresowanie. Przyglądają się, jak Carl siada przed komputerem i dzień po dniu walczy z irańską armią hakerów. On czuje się coraz bardziej oderwany od rzeczywistości i osamotniony. Atak przerasta możliwości jego kolegów, więc pełnią wyłącznie funkcje pomocnicze. To Carl jest prawdziwym hakerem, niezwykle utalentowanym, i widział już niejeden atak. Nigdy jednak na tak dużą skalę.
A potem, zupełnie bez zapowiedzi, wszystko ustaje. Ktoś w końcu usunął z YouTube’a ten głupi antyislamski filmik. Grupa Izz oznajmia, że wojna dobiegła końca. Carl nie może w to uwierzyć. Siedzi przy biurku z palcami nad klawiaturą. Jest wyczerpany, od dawna jedzie na samej kofeinie, w głowie lekko mu szumi. Zastanawia się, czy to rzeczywiście koniec.
Wszyscy wracają do domów. Carl zostaje i pisze jeszcze jeden raport o bezpieczeństwie dla zarządu banku. Ma przewidzieć, kiedy dojdzie do kolejnego ataku. Zastanawia się przez chwilę, a potem zaczyna pisać: „Przyszłe cyberzagrożenie to zagrożenie atakiem ze strony mocno uzbrojonego państwa…”.
Waha się przez moment, po czym kasuje to, co napisał. „Przyszłe cyberzagrożenie” to bezsensowny termin. Pewnie wymyślił go jakiś rządowy debil. Bankierzy nawet tego nie przeczytają, tylko rzucą okiem. Nie może na to pozwolić. Teraz przyciągnął ich uwagę i nie chce jej stracić, bo „Deep Blue” jest dla niego i pozostałych cyberekspertów wspaniałą szansą.
Do pokoju wpada jego szef, Joe Marcella – uwielbiany przez podwładnych, znienawidzony przez zwierzchników. Carl zauważył, że szef bardzo lubi takie teatralne wejścia. Stąd ksywka Kool-Aid Man. Marcella jest od niego dużo wyższy i cięższy o jakieś siedemdziesiąt kilo, tak że wparowuje niczym olbrzymia lokomotywa.
– Gdzie ty się, kurwa, szwendasz? Nie uwierzysz, ale pieprzone garniaki zażyczyły sobie kolejnej pieprzonej prezentacji o tym gównie.
Carl się uśmiecha. Joe to jego przyjaciel. Jest, delikatnie mówiąc, nieokrzesany, ale potrafi zaskarbić sobie lojalność pracowników, głównie dlatego, że umie wywalczyć dla nich godziwe pensje. Joe nie przetrwa ataków DDoS. Zastąpią go managerowie, którym niezbyt zależy na odpowiednim wynagradzaniu personelu, a skutki tego kroku są łatwe do przewidzenia.
Do tego czasu pozostał jednak ponad rok. Teraz Carl musi poradzić sobie z tym, że najwyższe kierownictwo banku NOW nagle zaczęło się przejmować cyberbezpieczeństwem, a swoją troskę wyraża – a jakże – sypiąc forsą.
„Inne wrogie państwa stosowały ataki DDoS jako przykrywkę do penetrowania naszych sieci. Ich celem było potajemne zbieranie informacji przez dłuższy okres”.
Carl pociera oczy i zamyka laptopa. Kiedy wychodzi na nieoświetlony o tej porze korytarz, chucha na swoje knykcie niczym rewolwerowiec.
Mniej więcej o tej samej porze Bob Raykoff, były komandor sił powietrznych, czyta fragment tekstu, który razem ze swoim ghostwriterem przygotował do kolejnego wydania podręcznika.
„Przyszłe zagrożenie w cyberprzestrzeni wymaga podjęcia działań ofensywnych, dotychczas określanych mianem aktywnej ochrony. Jedynym sposobem na zapewnienie bezpieczeństwa tych aktywnych działań defensywnych jest podporządkowanie ich szczegółowym protokołom wojskowym i, w miarę możliwości, zaangażowanie innych państw – nawet wrogich – w tworzenie mocnych międzynarodowych norm dla cyberataków, cyberuznawania i innych taktyk”.
Bob Raykoff jako jeden z pierwszych użył terminu „przyszłe cyberzagrożenie”. Pracuje teraz nad książką i pisze rozdział pod takim tytułem. Jest doświadczonym komandorem sił powietrznych i ma obsesję na punkcie cyberzagrożeń. Przyglądał się atakom DDoS na banki i zastanawia się, kto wykorzysta chaos wywołany przez islamistów. Chińczycy? Rosjanie?
Na pewno Rosjanie. Bob nienawidzi Rosjan.
„Wojskowi, którzy dziś walczą z wrogiem, powinni zastanowić się nad zagrożeniem cyfrowym, które wróg stwarza. Tak jak w wypadku ataków z powietrza albo ataków dronowych, personel wojskowy może nie mieć bezpośredniej styczności z ofiarami swoich ataków. Przypadkowe zniszczenia spowodowane przez cyberwojnę, zwłaszcza w sektorze prywatnym, gdzie najprawdopodobniej się rozegra, mogą być katastrofalne”.
Za nieco ponad rok Bob będzie szefem Carla. Żaden z nich jeszcze o tym nie wie, nawet nie przeszło im to przez myśl. Bob nieźle się orientuje w cyberbezpieczeństwie, ale o wielu sprawach nie ma pojęcia. Nie myli się jednak co do skutków ataku DDoS dla banku NOW. To będzie katastrofa. Ucierpi wiele przypadkowych osób, a on sam znajdzie się w oku cyklonu.
Bob znów zastanawia się nad przyszłym cyberzagrożeniem, siedząc w swoim waszyngtońskim biurze.
„Zdecydowanie Rosja”, stwierdza. „Albo Chiny”.
Jak się okaże, źródłem przyszłego zagrożenia nie będzie ani Rosja, ani Państwo Środka. Będzie nim kilkunastoletnia dziewczyna, która mieszka na rumuńskiej prowincji i właśnie tańczy do muzyki tak głośnej, że niemal nie słyszy własnych myśli.
René Kreutz wydaje ekstatyczny okrzyk, kiedy kolejna fala jej licealnych znajomych przepływa przez drzwi prowizorycznego klubu w małym transylwańskim miasteczku Arnica Valka. Prawie nikt o nim nie słyszał. Znane jest głównie jako przystanek na przyzwoity obiad w podróży między Bukaresztem a Budapesztem.
Dla lekko podpitej René ten klub to centrum wszechświata. Wszystko inne wiruje wokół niego. Wokół niej. René tańczy wśród spoconych nastolatków i wykrzykuje słowa piosenki w kierunku bukareszteńskiego rapera, który wykonuje swój angielsko-rumuński hit pod tytułem Americandrim. Pojawiają się w nim wszystkie możliwe atrybuty popkultury: coca-cola, MTV, George W. Bush, McDonald’s.
I