Czarne ziarno. Marta ZaborowskaЧитать онлайн книгу.
że wszystko zostawiono tak, jakby chłopak miał tu powrócić. Na niezasłanym łóżku wciąż leżała podkoszulka z wywalonym językiem Rolling Stones, nad nim wisiał przybity gwoździami plakat z komputerowej gry Assassin’s Creed. Ani komputera, ani laptopa jednak nie było. Julia przypomniała sobie słowa Marii – miała go ze sobą, gotowa sprzedać, by opłacić powtórne dochodzenie. Oko kamery jej telefonu komórkowego ześlizgnęło się na podłogę. Pod zimnym kaloryferem suszyły się pozostawione tam ponad rok temu adidasy, obok nich leżały hantle. Sterta kolorowych pisemek „Logo” i „Men’s Health” piętrzyła się pod parapetem z szarobiałego konglomeratu. Na dosuniętym do ściany biurku stały lampka i dwa czarne minigłośniki.
Zajrzała do szafy. Na wieszakach wisiało kilka koszul w kratę, niemal identycznych, różniących się jedynie kolorami. Dwie pary dżinsów leżały na półce, pod nią stało plastikowe pudło ze zwiniętymi w kulki skarpetami.
Wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Pozostało jeszcze jedno pomieszczenie, pokój sióstr. Tak jak się spodziewała, Maria zabrała ze sobą większość swoich rzeczy. Pozostawiła dwa łóżka i cztery niewielkie kartony zaklejone taśmą i opisane zielonym flamastrem. Zgodnie z napisem przedmioty w kartonach należały do Niny. Ubrania, szkolne książki i buty. Na jednym z nich siedział szary pluszowy kotek, zapewne znaleziony już po zalepieniu kartonów. Być może Maria miała zamiar zabrać ze sobą z domu Ninę, i nawet spakowała jej rzeczy, ale plany pokrzyżowało załamanie psychiczne siostry i decyzja kuratora. Zostawiła więc wszystko w pudłach, ją samą zaś wysłała do „osób czuwających nad dobrem małoletniej ofiary przemocy domowej”. Ogołociła dom z gratów, które nadawały się na handel, ale nie tknęła rzeczy Leona. Bała się naruszyć jego przestrzeń, jakby wciąż w niej przebywał. Typowa reakcja bliskich: lęk przed pogwałceniem świętości ścian, podłogi i powietrza tego, który tu był i nagle odszedł. Nie starczyło jej sił, by ruszyć przedmioty brata.
Szafa dziewcząt była identyczna jak ta w pokoju Leona. Prosta, z kilkoma półkami i poprzecznym prętem na koszule lub sukienki. Z tym że ubrań w niej nie było. Maria zabrała swoje, rzeczy Niny leżały od roku w kartonach. Już miała zamknąć skrzydło szafy, kiedy spojrzała na małą szufladę na samym dole. Wysunęła ją. W szufladzie znajdowała się stara bielizna, najprawdopodobniej Niny, bo była prosta, bawełniana, bez ozdób i koronkowych wykończeń, jakie kochają starsze dziewczęta.
W świetle latarki coś błysnęło na czarno. Julia wyjęła z torby długopis i zaczęła wydobywać sztuka po sztuce bawełniane starocie, podnosząc je na końcówce pisaka. W końcu zobaczyła je w całości: zdjęcie USG, jedną klatkę wyciętą z wielu, jakie dostaje się od lekarza po zrobionym badaniu. Skąd się tu wzięło? Zapodziało się przez przypadek czy ktoś ukrył je tu celowo? Przyjrzała się rozmazanej szarej plamie z czarnym punktem pośrodku. Patrzyła na nią długo, w końcu wsunęła zdjęcie do kieszeni, obok tych zwykłych, zdjętych z drzwi lodówki.
Włożyła bieliznę z powrotem do szuflady i spojrzała ponownie na zapieczętowany karton ze szpargałami Niny. Wystarczyło znów sięgnąć po ostrze wytrychu i rozciąć taśmę, by dostać się do środka.
Powstrzymały ją przed tym głosy dobiegające z ulicy. Zgasiła latarkę i podeszła do okna. Dwie ubrane na ciemno postacie zbliżały się pod mur bliźniaka. Mężczyzna i kobieta, para bezdomnych okupujących ogrodową przybudówkę, wracali z nocnej zmiany przeszukiwania śmietników. Pchali przed sobą dziecięcą spacerówkę, z której wystawały wyładowane po brzegi niebieskie torby z Ikei. Rejs po przysklepowych kontenerach, gdzie lądowały resztki jedzenia, oraz po PCK-owskich pojemnikach ze starymi ciuchami zrobił z nich michałowickich Rockefellerów.
Wolała nie ryzykować. Odczekała, aż przejdą przez wąski przesmyk trawy biegnący wzdłuż bocznej ściany domu, a ich głosy znikną stłumione w drewnianej przybudówce.
Po omacku zeszła po stopniach na parter i jeszcze przez chwilę nasłuchiwała, czy kroki aby nie powrócą. Kiedy zapadła całkowita cisza, wymknęła się przed dom i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Wiedziała, że musi tu wrócić. Najlepiej za dnia, żeby nie zdradziło jej światło latarki błądzące po ciemnym wnętrzu. Kartony z pokoju Niny były zagadką. Być może nie zawierały niczego, co rzuciłoby światło na sprawę śmierci jej brata. Niewykluczone jednak, że w czeluściach pudeł zaklejonych szczelnie taśmą najmłodsza siostra ukryła coś, czego nie udało się odnaleźć policji.
Na razie ściskała w ręku szarego pluszowego kotka, porzuconego na kartonach z rzeczami Niny, którego złapała w ostatniej chwili.
Gdy znalazła się w swoim mieszkaniu przy Czerniakowskiej, odtworzyła nagranie z domu Rawskich i rozrysowała bryłę bliźniaka. Szkic domu wyglądał następująco:
Rozdział V
Otwarta wczoraj wieczorem butelka z czerwonym winem była do połowy pusta. Judyta Rawska-Kawka przełknęła ostatni kęs krewetki smażonej na maśle i zagryzła go chrupiącą bagietką. Dla urozmaicenia smaku spróbowała również różyczki z kalafiora powleczonej beszamelem. Po nocnym winie wciąż szumiało jej w głowie, ale nie na tyle, by odpuścić poranną kąpiel w szerokiej hotelowej wannie. Przyciszyła telewizor, który nadawał program śniadaniowy, i nieco chwiejnym krokiem ruszyła w stronę łazienki. Z przerzuconymi przez ramię świeżo zakupionym szlafrokiem i majtkami od atłasowego kompletu.
Usiadła na brzegu wanny i zanurzyła rękę w wodzie. Była gorąca, tak jak lubiła. Zbyt wiele zim i chłodnych wiosen cierpiała, marznąc w niedogrzanej balii, którą matka stawiała pośrodku kuchni i do której kazała po kolei wskakiwać ich trójce. Wody nie wymieniała, zbyt długo grzała się w wielkim kotle, żeby marnować po pierwsze czas, a po drugie pieniądze. Butle z gazem kosztowały, a pieniądze mieli wyliczone od pierwszego do pierwszego. Wchodzili więc do balii kolejno, od najstarszego do najmłodszego: Hubert, Arleta i ona. Woda była mętna i osadzała na brzegach kadzi ohydną warstwę mydlin wymieszanych z brudem zmytym z ciał. Judyta zawsze kąpała się ostatnia. Matka dogotowywała trochę wody, by młodsza z jej córek nie zmarzła, ale była oszczędna, dolewała do balii zaledwie jeden czajnik wrzątku. I choć nie przeszkadzało to Judycie, kiedy miała pięć lat, z biegiem czasu zanurzanie się w poszarzałej cieczy pełnej zarazków zaczęło wywoływać w niej obrzydzenie. Do tego, co pozostawili przed nią jej starszy o sześć lat brat i niewiele starsza od niej siostra. Za każdym razem czuła, jak zmyty z ich ciał brud oblepia ją tak, jak ropa wylana z tankowca prosto do czystego oceanu oblepia skrzydła wodnych ptaków.
Jednak pewnego lata nastąpiła zmiana. Miała wtedy jedenaście lat, a lipiec był wyjątkowo upalny. Weszła do wanny druga, zaraz po bracie. Podobna sytuacja powtarzała się regularnie, ale tylko raz w miesiącu. Krwawienie miesięczne trzynastoletniej wówczas Arlety wymusiło zmianę w kolejce, nikt nie mógł myć się w krwistej wodzie, to przecież zrozumiałe. Woda po kąpieli brata była mniej mętna, ale wciąż nie na tyle ciepła, by mogła dawać przyjemność. Hubert wolał chłód, podobnie jak większość mężczyzn. O tym i o innych męskich upodobaniach Judyta dowiedziała się więcej, gdy sama wyszła za mąż.
Karol Kawka był jak spełnienie marzeń. Elegancki, bogaty i stary. Kiedy zamieściła w biurze matrymonialnym anons z długą listą wymagań, jakie miał spełnić kandydat na szczęśliwego małżonka, obawiała się, że odzewu nie będzie. Jednak odpowiedź przyszła po zaledwie kilku dniach. Dziewiętnastoletnia dziewica, co podkreślała z dumą, szczupła, zaradna i po maturze, choć bez widoku na wyższe wykształcenie, stanowiła dobrą partię. Na zdjęciu do folderu wyszła wyjątkowo korzystnie, z ułożonymi prosto od fryzjera blond włosami i oczami podkreślonymi cieniem, który dodawał im głębi i uwydatniał ciemne tęczówki.
Jej pierwsze spotkanie ze starym Kawką odbyło się właśnie w Warszawie. Pożyczyła od matki pieniądze