Zbawiciel. Leszek HermanЧитать онлайн книгу.
jest półlegendarna opowieść o jednej z uczt, którą urządził młody cesarz rzymski Marek Aureliusz Antoniusz, zwany Heliogabalem. Szalony władca słynął z publicznych orgii, na których wpuszczał na salę dzikie zwierzęta lub kazał jeść gościom potrawy z drewna. W czasie jednej z takich uczt na zgromadzonych biesiadników wysypano ogromne ilości płatków czerwonych róż. Kwiatów było tak wiele, że uczestnicy orgii w nich się podusili.
Piotr podniósł wzrok i spojrzał z namysłem na leżący obok woreczek z kolorowymi skrawkami. Nie znał się w ogóle na kwiatach. Nawet jeśli byłyby tutaj płatki róż, to i tak pewnie nie potrafiłby ich rozpoznać.
Pochylił głowę i udając skupionego na pracy, wrócił do czytania, jednocześnie notując sobie co ciekawsze zagadnienia i własne komentarze.
Kwiaty miały też symbolikę chrześcijańską. Konwalia na przykład według średniowiecznych pieśni powstała z łez wygnanej z raju Ewy. W średniowieczu konwalia symbolizowała wiedzę, zwłaszcza medyczną, a że jej olejki eteryczne są trujące, była też wykorzystywana w okultyzmie jako składnik różnych magicznych napojów.
Piotr uniósł brwi.
Ezoteryzm, czarna magia, biblia diabła.
Kwiaty, ich płatki, olejki były przecież używane w zielarstwie. Czarownice, medycyna ludowa w oczywisty sposób łączą się z Kościołem. I to w bardzo złowrogi sposób.
Ale czy to mogło mieć jakieś znaczenie? To chyba jednak zbyt daleko posunięte skojarzenia.
Już prędzej ruch hippisowski. Dzieci kwiaty. Kontestacja, bunt młodych przeciwko światu dorosłych.
Młodzieżowy Strajk Klimatyczny.
Zaraz…
Jakie oni mieli hasło? „Dosyć słów, teraz czyny”.
Piotr zaklął pod nosem. No bez jaj. To rzeczywiście tak się kojarzy.
Tylko czekać, jak tym tropem pójdą jakieś pismaki z różnych prawicowych brukowców.
– Piotruś! Co ty właściwie robisz?
Pytanie Pauliny wyrwało go z zamyślenia. W dodatku okazało się, że tak się skoncentrował na tych kwiatowych dywagacjach, że gapił się w okno.
– W sumie to nic – mruknął. – Skończyłem już te dwa sponsorowane gówna. Przeworska nie miała specjalnych uwag.
– To musisz mi pomóc w takim razie – jęknęła Paulina. – Czy ty wiesz, co ta larwa wepchnęła mi na przyszły tydzień?
Piotr pokręcił głową.
– Żeby iść tropem tego artykułu o budowie parkingu i przygotować duży tekst o wszystkich nowych inwestycjach drogowych w Szczecinie.
– O ja pierdolę!
– No właśnie. Powiedz, czy to nie jest małpia złośliwość? – Paulina zacisnęła zęby. – Przy okazji każdej z tych zasranych modernizacji, dzięki którym, wyjeżdżając z miasta w jakimkolwiek kierunku, godzinami stoi się teraz w korkach, są przewidziane gigantyczne wycinki. Razem to tysiące drzew. Zdążyłam policzyć. Celowo mi to dała! Już w ogóle pomijam, że na czwartek za tydzień to cholernie mało czasu.
– To co mam zrobić?
– Wejdź na stronę miasta albo zarządu dróg i poszukaj jakichś zestawień inwestycji drogowych. Tam muszą być gdzieś podane ich parametry. Ceny, udział funduszów europejskich i tak dalej. Ogólniki i różne inne dane to już tutaj sama sobie wypunktowałam. Brakuje mi tylko takiego silnie merytorycznego wsparcia.
Piotr westchnął. Pozamykał strony mówiące o symbolice kwiatów i wepchnął torebkę z płatkami do swojego plecaka.
Z rezygnacją otworzył stronę urzędu miasta i pochylił się nad ekranem.
Bulwar Piastowski powoli rozbłyskiwał światłami wieczoru. Najpierw były to długie, złote i czerwone refleksy ostatnich promieni zachodzącego słońca, a od kilkunastu minut, gdy zapaliły się latarnie – jasne kręgi światła padające na kamienną nawierzchnię alei Żeglarzy. Tuż obok na wysokich betonowych postumentach połyskiwały marynistyczne rzeźby przedstawiające przyrządy nawigacyjne – sekstant, astrolabium i chronometr. Nad nimi długą podświetloną wstęgą płynęła Trasa Zamkowa.
Paulina siedziała obok Igora na ławce, wpatrywała się w migotliwie iskrzące się świetlne refleksy na wodzie i słuchała, jak mówił o umowie na projekt, który miał być zrobiony podczas ich nieobecności w Szczecinie.
– Znowu napytasz sobie biedy – podsumowała.
– To tylko inwentaryzacja i program prac konserwatorskich. I tak nie robiłbym tego sam.
– Ale mimo wszystko. Jak twoi ludzie zrobią coś źle, a ciebie nie będzie na miejscu, to znowu skończy się awanturą i kolejny raz twój prawnik, jak mu tam…
– Lorenz. Bartek Lorenz.
– Właśnie on… będzie musiał wyciągać cię z kłopotów.
– Od tego go mam.
– Ale sprawa z tym zaginionym facetem to niezła draka.
– No – przytaknął Igor. – W głowie się nie mieści.
– On tak szybko się nie pojawi w rejestrach osób zaginionych. – Paulina patrzyła zamyślona na Trasę Zamkową, z której dochodził szum przejeżdżających samochodów. – Policja pewnie przez dłuższy czas będzie sprawdzała, czy nie uciekł z kochanką albo czy nie zwiał z kraju, w końcu miał kłopoty. Może pod wpływem impulsu podjął jakąś desperacką decyzję.
– Wydawało mi się, że z Moniką im się dobrze układa.
– Tego nigdy nie wiesz.
– A co to ma niby znaczyć? – Igor uśmiechnął się pod nosem i sięgnął do stojącej pomiędzy nimi torby po kolejną frytkę z batatów.
– Nie łap mnie za słówka – powiedziała i westchnęła ciężko. – Ta nowa baba u nas w redakcji mnie wykończy. Nie wyobrażam sobie, jak wytrzymam z nią całe dwa miesiące.
– A tak narzekałaś na Pawła – przypomniał jej Igor.
– Ja nie wiem – zmieszała się Paulina. – Wszyscy mi to powtarzają. Z Pawłem też pewnie bym się musiała wykłócać o te wycinki drzew, ale cokolwiek by o nim mówić, to niezależnie od swoich prawicowych poglądów potrafi zachować neutralność.
Przez chwilę milczeli, sięgając co chwila po frytkę.
– Zdążysz napisać artykuł przed wyjazdem?
– Zwariowałeś?! Ja go muszę oddać we wtorek! Chcę to skończyć jak najszybciej, bo nie mogę już tego znieść! Miasto wycina drzewa pod każdym najmniejszym nawet pretekstem. Osiemnaście starych lip w samym centrum, czterdzieści dwa stare drzewa na Wojska Polskiego, trzysta na Głębokim, siedemset na budowanej drodze do Wołczkowa, osiemset już wycięto na budowanej obwodnicy śródmiejskiej.
– Do tego dochodzą setki drzew unicestwionych pod mieszkaniówkę przez TBS-y i deweloperów prywatnych. Nie mówiąc o hektarach lasów wyrżniętych pod S3 czy o wyciętej w pień Puszczy Bukowej.
– Już sama nie wiem, co myśleć, bo jak czytam wypowiedzi różnych urzędasów, to okazuje się, że to wszystko jest niezbędne i potrzebne.
– Paulina… – jęknął Igor. – Wiesz, jak wyglądają tak naprawdę takie decyzje? Najczęściej chodzi oczywiście o bezpieczeństwo.
– Bezpieczeństwo? – Paulina przez moment myślała, że Igor zmienił temat.
– To słowo wytrych. Tego argumentu w naszym mieście, a właściwie w całym naszym chorym kraju nie przetrwa żadne, nawet najcenniejsze, drzewo.