Zbawiciel. Leszek HermanЧитать онлайн книгу.
natomiast kwestiami redakcyjnymi zajmował się zawsze Paweł. Miał już do nas wrócić w tym tygodniu, ale lekarz zalecił mu rehabilitację, która może potrwać niestety nawet dwa miesiące. Na ten czas nasi szefowie zdecydowali się powierzyć obowiązki redaktora naczelnego pani Julii Przeworskiej.
Marcin odwrócił się do stojącej obok kobiety.
– Dzień dobry – powiedziała z chłodnym uśmiechem. – Nazywam się Julia Przeworska. Jestem, a właściwie byłam do tej pory, zastępcą redaktora naczelnego wydania stołecznego. Poproszono mnie o poprowadzenie „Dziennika Szczecińskiego” do powrotu pana Pawła. Mam nadzieję, że będzie nam się doskonale współpracowało.
– Pani Julia przejrzy wszystkie nasze bieżące teksty, zwłaszcza te przygotowywane do druku na przyszły tydzień. Umówiliśmy się…
– Umówiliśmy się – Przeworska delikatnie weszła w słowo Marcinowi – że wszystkie artykuły przewidziane na jutro i pojutrze idą bez żadnych zmian. Raczej trudno byłoby je w takim trybie wprowadzić. Natomiast o tekstach na drugą część tygodnia będę chciała porozmawiać z każdym z państwa osobno.
– Mój artykuł o drogach ma być na piątek – mruknęła Paulina, spoglądając na Piotra.
– A ja mam dwa sponsorowane – jęknął Piotr. – Oba muszą być skończone na połowę sierpnia.
– One są dobrze płatne, więc nie jęcz. Ja liczyłam na to, że od środy za tydzień wezmę jeszcze trzy dni wolnego, ale w tej sytuacji…
– Przecież idziesz za dwa tygodnie na urlop. – Piotr spojrzał na nią ze zdziwieniem. – I jeszcze chcesz wcześniej brać jakieś dni wolne?
– Ale w środę siódmego przyjeżdżają do Szczecina moi znajomi. Myślałam, że będę miała czas, żeby ich oprowadzić po mieście.
– Problemy wielkiego świata. A inni muszą tutaj na śmieciówkach pracować. Bez urlopu – westchnął ciężko Piotr.
Paulina spojrzała na niego z drwiącym uśmieszkiem.
Tymczasem Marcin powiedział jeszcze kilka słów na temat bieżących spraw i po chwili oboje z Przeworską zniknęli za szklanymi drzwiami aneksu naczelnego.
Igor wyciągnął z tylnego siedzenia torbę, trzasnął drzwiami i zamknął samochód. Rozległo się ciche piśnięcie i toyota mrugnęła pogodnie światłami.
Znalezienie w okolicach urzędu miasta miejsca do zaparkowania o tej porze graniczyło z cudem. Czasami trzeba było stanąć kilkaset metrów dalej, a potem drałować piechotą. Ale cuda się czasem zdarzają i dzisiaj akurat, gdy Igor robił drugie kółko, z miejsca tuż przed fontanną wyjeżdżał właśnie jakiś samochód.
Igor ruszył w kierunku głównego wyjścia. Westchnął i sięgnął do kieszeni. Na telefonie odszukał odpowiednią aplikację i ustawił parkowanie na funkcję start/stop. Zapomni oczywiście wyłączyć ją po powrocie do samochodu, a system powiadomi go wieczorem, że czas parkowania na dzisiaj dobiegł końca. I zapłaci majątek.
Małe codzienne przyjemności. Smak życia.
Pchnął drzwi i wszedł do holu urzędu. Miał do załatwienia kilka uzupełnień w projekcie, który już od dwóch miesięcy leżał na jakimś biurku w administracji budowlanej.
Wszedł na schody i po chwili długim korytarzem, z oknami wychodzącymi na dziedziniec wewnętrzny gmachu, zmierzał w kierunku pokojów wydziału Śródmieście.
– Igor? – usłyszał za plecami męski głos.
Odwrócił się i zobaczył idącego w jego stronę uśmiechniętego inspektora z wydziału zamówień publicznych.
Krzysiek. Poznali się dawno temu podczas rozmów związanych z jakimś sporym projektem, w który zaangażowany był inwestor z Berlina. Potem spotkali się przypadkowo na imprezie u wspólnych znajomych i obaj stwierdzili, że całkiem dobrze się dogadują.
– Witam pana urzędnika wysokiego szczebla. – Uśmiechnął się do kolegi.
– Witam pana architekta dużego kalibru. Co ty tutaj robisz? – Krzysiek przewrócił oczami. – Niezłe pytanie, co?
– Super.
– Śródmieście?
– Poprawki do projektu.
– Coś ciekawego?
Igor wzruszył ramionami.
– Adaptacja poddasza. Kompletnie nic ciekawego.
– À propos projektów… – Krzysiek wycelował nagle palec w pierś Igora. – Słyszałem, że to ty miałeś robić dokumentację konserwatorską spichrzów na Łasztowni.
Igor przytaknął.
– No tak, ale nic z tego nie wyszło. Podwykonawca ma jakieś kłopoty.
– No my wiemy o tym najlepiej – Krzysiek się uśmiechnął. – Generalny wykonawca i między nami mówiąc – ściszył głos – przyszły nabywca tego terenu Docklands Developer ma przez niego spore opóźnienie. To jest duże konsorcjum z Poznania. Mogą się pochwalić realizacją kilku naprawdę sporych, prestiżowych inwestycji. Miasto powinno zrobić wszystko, żeby ich tutaj zatrzymać.
Igor smętnie pokiwał głową. Wolał nie pytać o kulisy sprzedaży działek na Łasztowni. Wszystko na pewno przebiegało zgodnie z prawem.
Przez chwilę się zastanawiał, skąd ma dzisiaj w sobie tyle cynizmu, i na moment przestał słuchać. Oprzytomniał dopiero, gdy usłyszał, że Krzysiek wspomniał coś o Rogali.
– Jakaś paranoja. Był tutaj u mnie jakieś dwa tygodnie temu, żeby porozmawiać za plecami tych z Docklands o terminach, ale ja mu powiedziałem, że my nie mamy nic do tego. A już wtedy wiedzieliśmy, że poznaniacy chcą zerwać z nim współpracę i rozmawiają z jakąś firmą, która zaoferowała dobry termin. A teraz taka afera. Ale ja myślę, że to jakiś wkręt.
Igorowi głupio było pytać, o jaką aferę chodzi, i przyznać się tym samym, że nie słuchał, więc przytaknął, mając nadzieję, że Krzysiek zaraz powie coś, co naprowadzi go na ten wątek.
– Z drugiej strony nie chce mi się wierzyć, żeby robili aż taki szwindel z zaginięciem. Przecież ona nie wprowadzałaby chyba w błąd policji.
– Policji? Jakiej policji? Kto? – Igor spojrzał na kolegę zaskoczony.
Krzysiek pochylił się do Igora.
– To nieoficjalne. Nie rozgaduj tego na prawo i lewo. Żona Rogali zgłosiła jego zaginięcie.
– Zaginięcie? – Igor otworzył szeroko oczy. – Przecież ja z nią niedawno rozmawiałem. Zaraz, kiedy to było? – Zmarszczył czoło, usiłując sobie przypomnieć. – W zeszły poniedziałek. To był dwudziesty drugi. Mówiła, że Szymon zatrzymał się u rodziców. Miał wrócić we wtorek najpóźniej.
– A dwudziestego piątego, w czwartek, złożyła zawiadomienie na policji. – Krzysiek się zasępił. – Wiem, bo dzwonili do nas dzisiaj rano. To świeża sprawa. Tylko pamiętaj, nie gadaj o tym z nikim. Za kilka dni i tak będą musieli to ogłosić.
Igor ze wzrokiem utkwionym gdzieś w przestrzeni myślał o tych trzech tysiącach, które Rogala przelał mu na konto dwa miesiące temu. Będzie musiał czym prędzej oddać Monice tę kasę. Boże! Dlaczego myśli teraz o takich bzdurach, przecież facet zaginął. Ale jednak trzy koła piechotą nie chodzą, ona zwłaszcza teraz może tych pieniędzy potrzebować.
– Dobra, muszę lecieć – stwierdził Krzysiek. – Te badania konserwatorskie, tak czy siak, będzie trzeba zrobić. Prześlę ci numer do menadżera projektu poznaniaków. Może zadzwoń do niego? Przecież nikogo lepszego nie znajdą.
Igor uśmiechnął się do odchodzącego kolegi