W cieniu zła. Alex NorthЧитать онлайн книгу.
Masz coś do mnie?
Rozmowa z nim nie miała większego sensu. Powinienem mocno się zamachnąć i liczyć na łut szczęścia. Właśnie miałem przejść do ataku, kiedy zorientowałem się, że nie jestem sam. Spojrzałem w prawo i zobaczyłem, że dołączyło do mnie jeszcze dwóch chłopaków.
Charlie Crabtree.
I Billy Roberts.
Znałem tylko ich nazwiska. Byliśmy w tym samym wieku i chodziliśmy razem na niektóre przedmioty, lecz do tej pory nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. Chyba nigdy nie widziałem, żeby któryś z tej dwójki do kogokolwiek się odezwał. Wydawało mi się, że są w tej szkole od wielu lat, ale tak jak ja i James izolowali się od reszty uczniów. W czasie przerw i podczas obiadu po prostu zapadali się pod ziemię.
Teraz z ich zachowania jasno wynikało, że z jakiegoś powodu stanęli po mojej stronie. Żaden z nich nie wyglądał na osiłka i nie miałem pojęcia, czy potrafią się bić. Billy był wysoki, ale strasznie chudy, i nie stanowił raczej większego zagrożenia. Charlie również nie wyglądał na atletę: był mniej więcej tego samego wzrostu co James. Jednak w kupie siła, i chociaż zupełnie nie spodziewałem się wsparcia, poczułem coś w rodzaju wdzięczności.
Przynajmniej do momentu, kiedy odezwał się Charlie.
– Śniłeś mi się, Hague – powiedział tak poważnym tonem, że dopiero po dłuższej chwili zrozumieliśmy, o co mu chodzi.
Jeśli czegoś się spodziewałem, to na pewno nie tego. Hague również był zbity z tropu. Pokręcił głową i zapytał:
– O czym ty pierdolisz, Crabtree?
– Dobrze wiesz, o czym. – Charlie uśmiechnął się pobłażliwie, jakby rozmawiał z niedorozwiniętym dzieckiem. – Leżałeś na ziemi nieźle pokiereszowany. Miałeś rozłupaną czaszkę i widziałem twój pulsujący mózg. No wiesz, serce jeszcze nie przestało bić. Zostało ci tylko jedno oko, którym od czasu do czasu mrugałeś. Jeszcze żyłeś, ale naprawdę niewiele ci zostało. Doskonale zdawałeś sobie z tego sprawę. Zdychałeś jak pies i byłeś przerażony.
Mimo sporej różnicy wzrostu Charlie w ogóle nie bał się Hague’a. Wydawało mi się, że powietrze dziwnie drży. Miałem wrażenie, że Charlie jest przekaźnikiem czegoś przerażającego i ma w sobie jakąś wewnętrzną moc, z której może skorzystać, jeśli tylko ma na to ochotę. Hague był przyzwyczajony do fizycznych konfrontacji, ale nie miał pojęcia, jak zareagować na tak dziwną zaczepkę.
Znowu pokręcił głową.
– Ty…
Za naszymi plecami rozległ się gwizdek.
Wszyscy instynktownie zrobili krok do tyłu. Wszyscy oprócz Charliego, który ciągle stał nieruchomo z uśmiechem na ustach i wpatrywał się w Hague’a.
– Sześciu z was wykonało zadanie – zakomunikował Goodbold, a jego głos poniósł się echem po boisku. – Byłoby dziewięciu, gdyby Crabtree i jego koledzy zostali na linii. Następnym razem pamiętajcie o zasadach.
Hague rzucił w naszą stronę gniewne spojrzenie i razem z kumplami wrócił na swoje miejsce. Podałem Jamesowi rękę i pomogłem mu wstać.
– Wszystko w porządku?
– Tak.
Chociaż to ja pierwszy ruszyłem z odsieczą, to teraz James nie zwracał na mnie większej uwagi, tylko gapił się na Charliego, który ciągle uśmiechał się sam do siebie. Zerknąłem na Billy’ego i przez dłuższą chwilę uważnie mu się przyglądałem, ale z wyrazu jego twarzy nie potrafiłem niczego wyczytać.
– Spróbujmy jeszcze raz! – krzyknął nauczyciel.
> <
Po lekcji ruszyliśmy w czwórkę z powrotem do szkoły. Nie wiem, jak to się stało, że nie rozeszliśmy się każdy w swoją stronę. Chociaż żaden z nas nie szukał towarzystwa, to jednak w jakiś sposób znaleźliśmy się razem i szliśmy obok siebie ramię w ramię. Miałem wrażenie, że to wcale nie był przypadek, lecz część jakiegoś większego planu.
Hague wysforował się ze swoją bandą do przodu, ale od czasu do czasu oglądał się za siebie. Wrażenie, które wywołał Charlie swoim zachowaniem, już się trochę zatarło i Hague odzyskał dawną pewność siebie. Szedł zdecydowanym krokiem, kiwając się lekko na boki.
Charlie nie zwracał na niego uwagi.
– Zastanawiam się – powiedział niby od niechcenia – ile razy pan Goodbold wejdzie do szatni, żeby zobaczyć, czy wszyscy na pewno wzięli prysznic.
Obejrzałem się nerwowo, żeby sprawdzić, czy nauczyciel przypadkiem nas nie słyszy. Był dość blisko i mógł wiedzieć, o czym rozmawiamy.
– Na szczęście nie jesteśmy za bardzo ubłoceni – stwierdziłem.
Billy kopnął kępkę trawy.
– To chyba jedyny powód, żeby lubić zimę.
– Przecież ciągle jest jesień – sprostował Charlie.
Billy zrobił urażoną minę.
– Owszem, ale jest tak zimno, jakby był styczeń.
– Zgoda, masz rację – przyznał Charlie.
– Nie chcę słuchać o twoich zboczonych snach, ty pieprzony pedale! – krzyknął nagle Hague.
Odwrócił się w naszą stronę i szedł tyłem, gapiąc się na Charliego. Zachowywał się tak głośno, że Goodbold na pewno go słyszał, ale, rzecz jasna, nie miał zamiaru się wtrącać.
Hague zaczął cmokać, udając, że się z kimś całuje.
– Pewnie nie możesz się powstrzymać.
Charlie tylko się uśmiechnął.
– Skąd wiesz?
– Co takiego?
– Skąd wiesz, że nie mogę się powstrzymać? – powtórzył Charlie. – Może sam decyduję o tym, co ma mi się przyśnić? Lubię patrzeć, jak umierasz, jak pękają ci gałki oczne, a mózg wypływa z czaszki. Kto by nie chciał tego zobaczyć? Przecież to wspaniały widok.
Hague znowu stracił animusz i zrobił się biały jak ściana.
– Jesteś popieprzonym dziwolągiem, Crabtree.
– Wiem – potwierdził Charlie i zaniósł się śmiechem.
Hague skrzywił się z niesmakiem i szybko się od nas odwrócił.
James był zafascynowany Charliem. Cały czas się na niego gapił i miał taką minę, jakby szukał odpowiedzi na jakieś dręczące go pytanie.
– Popieprzony dziwoląg – powiedział Charlie głośno, celowo prowokacyjnym tonem.
Chciał mieć pewność, że wszyscy go usłyszą. Kiedy weszliśmy na chodnik biegnący wzdłuż ulicy, Hague znowu zacząć iść tyłem. Był wściekły, że ktoś robi sobie z niego jaja. Niestety nigdy się nie dowiedziałem, jak zamierzał zareagować, ponieważ nieopatrznie wszedł na jezdnię wprost pod rozpędzoną furgonetkę i po chwili zniknął.
Usłyszeliśmy pisk hamulców. Spojrzałem w lewo. Auto gwałtownie skręciło, wpadło w poślizg i obróciło się wokół własnej osi. W powietrzu uniósł się dym, a na asfalcie pojawiły się ślady opon. Furgonetka zatrzymała się jakieś trzydzieści metrów od nas. Przednia szyba pękła i było na niej widać rozmazaną krew. Ślad przypominał kształtem ogromny odcisk dłoni na szkle.
Zaległa głucha cisza.
A potem ludzie zaczęli krzyczeć.
–