Asystentka. S.K. TremayneЧитать онлайн книгу.
Zbiera mi się na mdłości.
Niezależnie od tego, czy Electra naprawdę to wszystko powiedziała, czy były to tylko cisza, alkohol i samotność, które postanowiły zadręczać mój mózg zmyślonymi oskarżeniami – wystarczyło, by wytrącić mnie z równowagi.
– Electra, która godzina?
– Jest dwudziesta druga pięćdziesiąt dwa.
Reaguje całkowicie normalnie, jak gdyby nic się nie wydarzyło. Za to ja nieczujęsię normalnie. Ale chyba mogę spróbować. Muszę spróbować, spróbować być normalna, zignorować szaleństwo, przesłyszenia, majaki, straszną rzeczywistość, cokolwiek to było. Być może to zwykła usterka. To wyjaśniałoby wcześniejsze migotanie kontrolek. Ale jak zwykły błąd mógłby sprawić, że Electra będzie zachowywała się tak dziwacznie?
Nie znajduję żadnej oczywistej i łatwej odpowiedzi, więc idę do lodówki, z której wyjmuję chipsy i dip, mieszam majonez i tabasco dla lepszego efektu, po czym spędzam godzinę, zajadając stres i oglądając powtórki starych sitcomów na iPadzie. Żeby się uspokoić, wypijam dużo więcej wina niż zwykle.
Wino i jedzenie – głównie wino – powoli zaczynają działać. Mam nadzieję, jestem raczej pewna, że po prostu już wcześniej wypiłam za dużo. Wyobraziłam sobie, że Electra o tym gadała. To niemożliwe, żeby wiedziała. Nieważne, jak technologicznie zaawansowana, to tylko gadżet. Nie wie przecież nikt poza mną, Tabithą i Simonem, któremu powiedziałam o tym sama. Może Tabitha rozmawiała z Arlem? Wątpię, ale nawet gdyby – o naszym sekrecie nadal wiedzą nieliczni. Nie mieści mi się w głowie, że mogłoby to dotrzeć do jakiejś durnej maszyny na dębowym regale.
Nie.
No i po ostatnim kieliszku. Całkiem skutecznie przekonałam samą siebie, że nie wydarzyło się nic złego. Asystenci działają normalnie, poza małymi błędami w rodzaju wirujących światełek, a mój pijany mózg jak zwykle obrócił to w coś o wiele gorszego.
– Electra, o której otwierają jutro siłownię w Camden… może Fitness First?
– Fitness First w Camden jest otwarte od siódmej do dwudziestej drugiej od poniedziałku do czwartku. W piątki jest otwarte od siódmej do dwudziestej pierwszej. W weekendy…
– Electra, okej, wystarczy.
Cisza.
– Electra, dziękuję.
– Po to tu jestem!
I dobrze. Działa tak, jak miała działać. A ja jestem pijana. Jutro pójdę na siłownię, zjem coś zdrowego i wrócę do swojego normalnego spożycia alkoholu. Co ja sobie myślałam? Dwa duże giny przed siódmą? Absurd. Schizy i alkoholowe majaki gwarantowane. Gdzieś na dnie mojego umysłu zawsze będzie się czaić poczucie winy. To jak z piachem na dnie baku – grunt to go nie zamieszać. Simon mi to kiedyś powiedział – jeśli go wzburzysz, możesz zniszczyć cały silnik.
Simon.
I jeszcze więcej wyrzutów sumienia.
Nie chcę o tym myśleć, ale jednak muszę. Jeśli czuję się samotna, to tylko z własnej winy. Związek z Simonem to prawdziwy powód, dla którego piję sama i jestem tu, gdzie jestem.
Po raz pierwszy zeszliśmy się w liceum, jeszcze w Thornton Heath, daleko od planet zewnętrznych Układu Słonecznego. Znaliśmy się od podstawówki, zaprzyjaźniliśmy się później. Któregoś wieczoru, gdy oboje byliśmy jeszcze niepełnoletni, poszliśmy do baru. Bawiliśmy się całkiem nieźle, więc zaczęliśmy flirtować, aż w końcu się rozdziewiczyliśmy. Nie znam lepszego słowa, choć pewnie powinnam, ale tak – rozdziewiczyliśmy się na tylnym siedzeniu fiesty jego ojca, w najciemniejszym zaułku Thornton Heath, na parkingu supermarketu Asda, po zbyt wielu jägerbombach.
Seks nie należał do najlepszych, ale jakoś daliśmy radę. Ze sobą. Simon był miły i łagodny, a w świetle zielonego szyldu, który wznosił się nad jego nielegalnie pożyczonym fordem – całkiem przystojny.
Nie doszłam. On – bardzo szybko, za co potem mnie przepraszał. Te przeprosiny sprawiły, że było jeszcze gorzej. Aż do dzisiaj jest to jedna z najmniej pociągających rzeczy, których doświadczyłam podczas seksu. Miał ładne oczy i niezłe mięśnie, nie mówił zbyt wiele – przynajmniej nie do mnie. Ale próbował, co wydawało mi się wzruszające. Przez całe małżeństwo nieustannie i uporczywie p r ó bo w a ł.
Spoglądam na zmarznięte Camden, chcąc zrozumieć siebie i to, co mną kierowało. Jak mogłam zostać jego żoną? Jak to się stało, że ze wszystkich ludzi wybrałam właśnie Simona Todda?
Interesowały mnie sztuka, filozofia i socjologia, a między liceum a studiami planowałam spędzić rok w Papui-Nowej Gwinei (co nigdy nie nastąpiło). Intrygowały mnie szamanizm, mocz syberyjskich reniferów i renesansowe portrety. On zajmował się silnikami, rakietami i atomami, no i jak się okazało – wiedział, o co tak naprawdę chodzi z kotem Schrödingera.
Po krótkim chodzeniu ze sobą dostałam się na historię sztuki na King’s College, a on wyjechał do Manchesteru, by studiować coś związanego z komputerami i połowę czasu spędzać na imprezach. Gdy obydwoje skończyliśmy studia i zdaliśmy sobie sprawę, że bez pracy nie stać nas na wynajem niczego przyzwoitego, wróciliśmy do Thornton Heath i pubów, które odwiedzaliśmy jako nastolatkowie…
To właśnie tam go spotkałam. W przytłumionym świetle ostatniego otwartego baru w okolicy wciąż był przystojny. W porównaniu z leniwymi i bogatymi milenialsami, z którymi umawiałam się na studiach, nagle wydał mi się przyzwoitym i szczerym facetem.
W ten sposób dałam się wciągnąć w wir sentymentalnych powrotów – geograficznych, seksualnych i emocjonalnych – i tym razem uprawialiśmy seks w normalnym łóżku (bo jego rodzice wyjechali). I tym razem, gdy po trzech miesiącach przytulanek, jedzenia pizzy, oglądania telewizji i ogólnie życia w kokonie nieznanego mi dotąd bezpieczeństwa, wygody i niekwestionowanego uwielbienia w szaleńczym geście poprosił mnie o rękę, powiedziałam: tak.
Chryste Panie.
T a k?
To był niedorzeczny błąd. Zawsze zbyt wiele nas różniło, a po ślubie oddalaliśmy się od siebie jeszcze bardziej; nie było nam pisane przetrwać. Myślałam, jaki jest nudny, i było mi z tym fatalnie. Wyczuwał to i próbował ukrywać zranione uczucia – tak zaczynał się ten godny pożałowania cykl winy, milczenia i cierpienia, który z każdym dniem stawał się dla nas coraz bardziej nie do zniesienia. A potem pojawił się Liam, zbereźne SMS-y, poważne kłótnie i koniec. Dzięki Bogu.
Przez to wszystko nie mam do niego pretensji, że mnie zostawił. Na pewno na niego nie zasługiwałam. Nie mam też pretensji, że tak szybko ożenił się z Polly. Nie mam absolutnie żadnych pretensji, że natychmiast urodziła im się drobna i naprawdę słodka Grace. Jedyna rzecz, której być może żałuję, jeśli w ogóle, to fakt, że ponieważ Polly jest pielęgniarką, dostała dofinansowanie do trzypokojowego mieszkania dla pracowników sektora publicznego na dwunastym piętrze nowo wybudowanego apartamentowca na południu Londynu.
Szczęśliwa Polly, szczęśliwy Simon.
Posiadanie mieszkania w Londynie jest teraz wszystkim. To jak z ziemią i tytułami szlacheckimi na początku dziewiętnastego wieku. A ja jestem chłopką. W Indiach byłabym chyba niedotykalną. Nie mam nic i nigdy się to nie zmieni. Nadeszły czasy nowych dynastii. Gdybym tylko wiedziała, że nieruchomości staną się tak ważne, wyszłabym za jednego z tych przyszłych bogaczy z uniwerku, których mamusie i tatusiowie pozaciągali kredyty hipoteczne. Miałam wystarczająco dużo ofert. Ale żadnego z nich nie wybrałam. I to by było na tyle.
Patrzę na ciemną, ogarniętą zimą Delancey Street. Ruch jest niewielki, zrobiło się późno. Chce mi się spać. Majaczę i spędzam za dużo czasu, gapiąc się przez okno.
Ale kiedy zakładam najwygodniejszą piżamę, wciąż