Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu. B.V. LarsonЧитать онлайн книгу.
James.
– No to pozwól, że wyjaśnię. Z tego, co mi wiadomo, siedzę właśnie w moim czwartym ciele. Jestem w innej skórze niż ta, w której się rodziłem, tato. Rozumiesz mnie? Ja umarłem tam, w kosmosie. Umarłem i narodziłem się na nowo w świeżym ciele zbudowanym z jakiegoś pozaziemskiego szlamu.
Kolejny nerwowy śmiech. Czyżby drgnęła mu powieka? Na pewno nie mrugnął do mnie specjalnie, tego byłem pewien.
– Jasne – ciągnąłem – wyglądam jak stary James. Mam ten znajomy śmiech. Te same włosy. Lubię to samo piwo i nadal umiem skopać tyłek większości graczy, jeśli tylko zachce mi się zalogować do strzelanki.
Tata dalej się we mnie wpatrywał. W końcu poprawił się w fotelu.
– Jesteś moim dzieckiem – powiedział stanowczo. – Nadal jesteś moim dzieckiem. Tego jestem pewien.
Uśmiechnąłem się.
– Dzięki, tato. Ale nie da się ukryć, że jestem inny. Musisz to przyznać.
– Po prostu dorosłeś, i tyle. Latałeś wśród gwiazd. No i ludzie od zawsze mieli problem z powrotem do domu po wojnie. Historia nieraz to udowodniła. Może powinieneś skontaktować się z legionem. Może ich ludzie od biomedyki będą w stanie ci pomóc.
Prychnąłem lekceważąco.
– Taa. Dadzą mi jakiś zastrzyk. Będę upuszczali mi krew i każą mi lać do kubeczków, póki nie uschnę na wiór. A jak im się nie spodoba to, czego się doszperają, wiesz, co ze mną zrobią?
Tata powoli pokręcił głową.
– Znowu mnie zabiją, ot co. Ja wyląduję w recyklingu, a oni zrobią nowy odrost z nadzieją, że tym razem lepiej się przyjmie.
Na twarzy taty malowała się groza.
– Nie rozumiem…
Uciszyłem go uniesieniem dłoni. Nigdy wcześniej nie mówiłem nikomu z rodziny, co się tak naprawdę dzieje, kiedy wracasz z martwych. Przemilczałem to wszystko. To nie było nic miłego i nagle poczułem wyrzuty sumienia, że obciążam go całym tym syfem.
– Przepraszam, tato… Idę się przewietrzyć.
– Zaczekaj – zawołał, zrywając się z fotela i łapiąc mnie za rękę.
Spojrzałem na niego pytająco.
– Chodzi o coś innego. Źle to wszystko odbierasz. Nie oglądałeś ostatnio wiadomości, co?
Pokręciłem głową, marszcząc brwi.
Tata wziął głęboki oddech.
– Ludzie nie zaprzątają sobie głowy tym, że ileś tam razy zginąłeś. Nie patrzą na ciebie jak na jakiegoś zombie, tym możesz się nie martwić. Nie myślimy w ten sposób, bo to wszystko jest nam zupełnie obce. Zastanawiamy się po prostu, co takiego zrobił wasz legion.
Teraz to ja byłem zupełnie zbity z tropu.
Tata wskazał na sufit.
– Zauważyłeś, że bez przerwy oglądamy tylko sport i jakieś badziewie? Nie chcemy oglądać wiadomości. Nikt nie chce. Ludzie się boją, James. To dlatego jest tak dziwnie.
– Boją się? Czemu?
– Bo Cancri-9 wypowiedziała nam kontrakty. Wszystkie. Germanica, Solstice, Victrix: nikt już tam nie poleci pracować. Agencje informacyjne nie podają, dlaczego tak się stało, ale za to często wspominają, że to Legion Varus jako ostatni służył na Świecie Stali.
Poczułem nagły ucisk w żołądku. To, o czym mówił tata, było znacznie gorsze niż roztaczanie upiornej aury chodzącego trupa. Już wcześniej mi się wydawało, że sprawy wyglądają dość kiepsko, ale właśnie zaczynała do mnie docierać prawdziwa skala problemu. Nie chodziło tu o mnie – przynajmniej nie do końca.
– Chcesz mi powiedzieć, że w powszechnej opinii Legion Varus dał ciała? Że jakimś sposobem udało się nam tak wkurwić książąt, że Ziemi przepadł najlepszy międzygwiezdny klient?
Tata z wahaniem przytaknął.
Westchnąłem ciężko, jakby ktoś spuścił ze mnie powietrze.
– W pewnym sensie macie rację – stwierdziłem. – Ale nie do końca. Tato, my nic nie mogliśmy zrobić, żeby zachować te kontrakty. Nic.
– Co tam się wydarzyło?
Pytanie było niewiele głośniejsze od szeptu. Już byłem gotów wszystko mu opowiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymałem. Nie wolno nam było o tym rozmawiać. Varus może i nie wdrażał tylu zasad postępowania co pozostałe legiony, ale z pewnością zaliczało się do nich zachowanie tajemnicy kontraktowej.
– Nie mogę o tym mówić. Ale uwierz mi, że jaszczury z Cancri-9 tak czy siak zamierzały nas wyrolować. Ziemia nigdy ich nie obchodziła.
Tata pokiwał głową z namysłem.
– Rozumiem. Mam nadzieję, że jest ci chociaż trochę lżej, gdy już wiesz, skąd ten klimat wokół ciebie.
– Taa, jasne – odparłem, próbując zbyć wszystko śmiechem. – Ludzie myślą, że mój legion samodzielnie zrujnował gospodarkę całej planety. To faktycznie znacznie lepiej, niż gdyby uważali mnie za jakieś dziwadło.
– Nie, nie – zaoponował tata słabo. – Nie jest zrujnowana. Wiadomo, czekają nas trudne czasy. Po prostu trzeba zacisnąć pasa i tyle.
Sięgnąłem po pilota i włączyłem wiadomości gospodarcze z notowaniami giełdowymi. Wyciągnąłem się w drugim fotelu obok taty, który bez słowa obniżył oparcie i razem ze mną utkwił wzrok w suficie. Oglądaliśmy reportaż po reportażu – wszystkie mówiły to samo.
Cała planeta wpadała w recesję. Tak nazywały to gadające garnitury, ale co bardziej nakręceni rzucali słowem „krach”. Im dłużej ich słuchałem, tym większy był mój niepokój. Firmy i rządy z całego świata ogłaszały niedobory, racjonowanie zasobów i zwolnienia. Rządy dystryktów, sektorów, a nawet sama Hegemonia deklarowały deficyt budżetowy i wygłaszały litanie proponowanych cięć. Nabywanie wszelkich towarów opartych na obcej technologii dla potrzeb cywilnych było teraz zabronione. Każdy galaktyczny kredyt na Ziemi miał wylądować w czymś, co nazywano „funduszem ochronnym”. Nie mogłem powstrzymać się od zastanawiania się, kogo tak naprawdę ten fundusz będzie „chronił”.
Mama wróciła ze sklepu na sam środek transmisji, akurat gdy pokazywano bezczynnych legionistów rozwalonych na parkowych ławkach gdzieś w Azji. Wyglądali na równie znudzonych, co wkurwionych.
– Cholera, Pete – rzuciła oskarżycielsko. – Przecież mieliśmy mu nic nie mówić!
– Sam zwęszył, że coś jest nie tak – bronił się tata. – Prędzej czy później i tak wszystkiego by się dowiedział. Cały świat o tym mówi.
Prychnęła z irytacją i zaniosła zakupy do drugiego pokoju, żeby poupychać je po szafkach.
Znów skupiłem się na ekranie. Moją uwagę przykuł pasek przewijający się w dolnej części ekranu. Czyżby pisali o Legionie Varus?
Kliknąłem łącze i po kilku obowiązkowych reklamach uraczył nas widok jakiegoś obłąkanego politykiera, który obwiniał mój legion za samowolne zrujnowanie relacji międzyplanetarnych.
– Ale to nie nasza wina! – wrzasnąłem do ekranu. – Jaszczury miały to wszystko rozpisane, jeszcze zanim w ogóle zdążyliśmy tam dolecieć. Ten koleś nie ma pojęcia, o czym mówi!
Słysząc moje krzyki, mama wróciła do pokoju. Wyglądała na szczerze zmartwioną.
– Co się tam właściwie stało, James? – spytała.
Znów musiałem oprzeć się pokusie