Эротические рассказы

Pieśń o kruku. Paweł LachЧитать онлайн книгу.

Pieśń o kruku - Paweł Lach


Скачать книгу
niebios.

      Dziwne, ale Bjarni dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że barwa pochmurnego nieba miesza mu się z szarym pasmem skał – co prawda widział wszystko dokładnie, ale do góry nogami. Wisiał w powietrzu, nad przepaścią, trzymany za nogę przez dwa wielkie paluchy.

      – Glamrung… – szepnął Bjarni, a jego głos, choć cichy, odbił się echem i dźwięczał wśród przepastnych wąwozów.

      – Mógłbym cię puścić i poszybowałbyś w dół – rzekł olbrzym z uśmiechem. – Szczyt jest tak wysoki, że znalazłbyś w tym śmiertelnym locie wiele czasu na rozmyślania, a moje serce wypełniłoby się radością, bo w uszach dźwięczałby mi twój przerażony głos.

      – Na co zatem czekasz? – zapytał Bjarni, wiercąc się i próbując oswobodzić z uścisku mocarnej dłoni. Podobny był teraz do świerszcza złapanego przez dziecko, które zastanawia się, co zrobić ze swoją zdobyczą. Czy pozbawić ją kończyn, życia, czy raczej puścić wolno?

      – Chciałem się z tobą rozmówić.

      – Rozmówić?

      – Nie przesłyszałeś się. Pewne sprawy nie dają mi spokoju. Wiesz dobrze, że lubię ludzkie opowieści, ale te, które słyszę ostatnio wciąż i wciąż, nie cieszą mnie wcale.

      – Jakież to opowieści słyszysz w zaświatach?

      – Najczęściej powtarza się tam teraz historię o Bjarnim Kruku, Pogromcy Olbrzymów! – zawołał z gniewem Glamrung i zazgrzytał zębami.

      – Doprawdy? – Kruk uśmiechnął się. – Nie przepadam za tą opowieścią, znam wiele bardziej zajmujących.

      – W rzeczy samej, ja również – powiedział olbrzym, unosząc swą zdobycz nieco wyżej. Bjarni mógł spojrzeć teraz w zdrowe oko Glamrunga niczym w toń górskiego jeziora; pusty zaś oczodół przypominał krater wielkiego gejzeru. – Nie podoba mi się, że wyszedłem w tej opowieści na głupca! A przecież żaden z rodu Jotunów nie jest tępy… Wyznajemy się na wiecznych sprawach i magii.

      – Nie moja to sprawa, jak cię opisują!

      – Czyżby? – Glamrung wykrzywił twarz i mruknął, co przypominało odgłos przetaczającego się po niebiosach gromu. – Nie twoja sprawa? Kto zatem ruszył na szlak z myślą, by ubić olbrzyma? Ty! Ale to jeszcze nic… Co stało się potem, Bjarni? Nieopacznie szepnąłeś słówko lub dwa akurat wtedy, gdy ktoś nadstawiał ucha. Nie dopowiedziałeś tego i tamtego, kiedy kto pytał w jakiejś podłej karczmie. W żartach, gdy byłeś pijany, rzuciłeś parę kłamstewek w kierunku zasłuchanych, a te oszczerstwa zmieniały się z każdym kolejnym powtórzeniem. Kłamliwe wieści rozchodziły się na wszystkie strony licznych światów, a kiedy skaldowie zaczęli powtarzać zlepek nieskładnych plotek, obdarzając go chmurą czarownych dźwięków, co są jak szlify na szlachetnym kamieniu, już nie byłem tym samym Glamrungiem. – Gigant mruknął nieprzyjaźnie. – Nie podoba mi się to, Bjarni Kruku i chcę, byś o tym wiedział!

      – To moje prawo, olbrzymie – powiedział Bjarni z gniewem. – Jak wiesz dobrze, to właśnie zwycięzcy mogą snuć opowieści!

      – Chciałem cię ocalić, kompanie mej niedoli – rzekł Glamrung. – Ale chyba jednak pozwolę ci spaść w lodową pustkę… Jeśli myślisz jednak, że to koniec opowieści, bardzo się mylisz. – Olbrzym wyszczerzył zęby, wielkie jak blanki strzegące zamków. – Nie odstąpię cię już na krok. Spotkamy się raz jeszcze, w zaświatach i wiecznie już będę deptał ci po piętach. A mam wielką i ciężką stopę! – Gigant zaczął się śmiać, najwyraźniej uznając, że udał mu się dowcip. – Lecz póki co… Żegnaj!

      Glamrung zwolnił uchwyt, a Bjarni zaczął opadać w otchłań, słysząc nad sobą śmiech, od którego pękały skały, a górskie jeziora występowały z brzegów.

* * *

      Szare chmury wędrowały po nieboskłonie nazbyt spiesznie. Wkrótce śnieg zaczął prószyć, a Bjarni, spoglądając ze szczytu wieży na okrywający się świeżą bielą las, nie potrafił zgadnąć, co stało się w czasie, gdy zmorzył go sen podobny do śmierci.

      A może śnił nadal? Zastane okoliczności znów nie wydawały się realne. Stał teraz przed nim czarnoksiężnik, okryty czarną szatą, na której zatrzymywały się wielkie płatki śniegu. Nie było widać zakrytej kapturem twarzy mężczyzny – tylko siwa broda wystawała i kładła się na piersi maga.

      – Pragnę ci podziękować, Bjarni – odezwał się czarnoksiężnik bez cienia kpiny, spoglądając w ponure niebo.

      – Za co? – rzekł wojownik, próbując zebrać myśli. Jego ruchy były jakby zwolnione. Słowa wypływały z ust niemrawo i brzmiały obco.

      – Źle być jedynie koszmarem z czyichś opowieści. Źle rozmienić swoje życia na kilka baśni, które staruszki opowiadają dzieciom przed zaśnięciem. O ileż lepiej znowu oblec się w ciało i sprawić, by inni się lękali nie bajań, a rzeczywistości!

      Ręka Bjarniego dotknęła rękojeści miecza, ale kiedy wojownik chciał obnażyć ostrze, czarnoksiężnik tylko coś szepnął. Rdza zaczęła przeżerać miecz, który rozpadł się na kilka kawałków. Bjarni trzymał w dłoni jedynie spróchniałą rękojeść.

      – To na nic, Pogromco Olbrzymów – rzekł czarnoksiężnik. – Nie pokonasz kogoś, kto przez wieki wędrował po zaświatach, poszerzając swą magiczną wiedzę. Jeśli nie zechcesz iść ramię w ramię ze mną, jeśli nie zdecydujesz się mi służyć, być heroldem, który będzie zapowiadał me przybycie i siał niepokój… Cóż… Wtedy zginiesz! – Czarnoksiężnik zsunął z głowy kaptur, ukazując zaczesane do tyłu, siwe, przerzedzone włosy. – Pozwolę ci wspaniałomyślnie wybrać.

      – Doprawdy, doceniam to – powiedział Bjarni, szczerząc zęby. – Wybieram zatem śmierć!

      – Myślę, że to dość pochopna decyzja – rzekł pan Czarnej Wieży, wyciągając dłoń i szepcząc zaklęcia. – Nie zastanowiłeś się nawet, gardząc wspaniałomyślną propozycją… Ale uszanuję twój wybór. Nie zasłużyłbyś pewnie na swą sławę, gdybyś zadecydował inaczej.

      Bjarni poczuł, jak niewidzialne palce zaciskają się wokół jego szyi. Powoli tracił oddech. W głowie mu pociemniało.

      Nagle dało się słyszeć daleki, choć coraz wyraźniejszy odgłos czyichś kroków. Czapy śniegu spadały z blanek, wieżą raz po raz targały wstrząsy. Czarnoksiężnik opuścił dłoń i z trwogą spojrzał na las. W tym czasie Bjarni łapczywie łapał oddech, czując jak lodowate powietrze wbija ostrze w jego płuca.

      Ziemia trzęsła się nadal. Przewracając rosłe drzewa, pogwizdując pod nosem, szedł ku nim olbrzym. Strumień, uwolniony z oków pękającego lodu, przelewał się przez brzegi, a wieża drgała w posadach. Wkrótce Glamrung stanął przy twierdzy, przesłaniając widok na las i góry oraz kawał niebios. Ogromna wieża sięgała mu do zmierzwionej brody.

      – Chwaliłeś się przed chwilą znajomością magii, drogi Yargo, czyż nie?

      – Skąd… Skąd znasz moje prawdziwe imię, gigancie? – Czarnoksiężnik aż zadrżał.

      – Słuchałem opowieści o tej krainie już wtedy, gdy bogowie byli jeszcze młodzi i nie wiedzieli nic o swoim przeznaczeniu. – Olbrzym uśmiechnął się. – Znam twoje imię i kilka zaklęć starszych niż mury twej twierdzy. I ja zadam ci pytanie, dając jednocześnie swobodę wyboru odpowiedzi, kochany Yargo. Chcesz zginąć od razu, zgnieciony pod mym palcem niczym pluskwa, a może wolisz, bym na razie darował ci życie?

      Czarnoksiężnik ze złością przeklął pod nosem, a potem zaczął szeptać


Скачать книгу
Яндекс.Метрика