Pieśń o kruku. Paweł LachЧитать онлайн книгу.
pośród pustkowia chaty.
Popędził swojego rumaka i obejrzał się za siebie. Szara postać krok za krokiem brnęła przez śnieg i półmrok odchodzącego dnia, czerwieniącego się łuną pomiędzy zachodnimi szczytami. Radogan wciąż nie chciał oddać się pod władanie śmierci.
Bjarni pragnął być pierwszy, spiął zatem rumaka i ruszył w dół stoku. Co go tak pospieszało? Dlaczego nie czekał na świt? Spojrzenie kruczowłosego mężczyzny szukało celu podróży.
Porzucona pośród bieli chata była niczym zachęta, zaproszenie, które nie znało odmowy. Ściana gór majaczyła w tle, a cienie przesuwały ukradkiem. Wicher zamilkł, jakby ostrzegając domownika przed przybyszem. Bjarni, depcząc płachtę zalegającego w górach śniegu, parł przed siebie. Rumaka zostawił u progu doliny, bo zwierzę roztropnie nie chciało iść dalej.
Chata była niewielka, jakby sklecona naprędce, a jednak nie można było oprzeć się wrażeniu, że stoi tutaj odkąd w górach znaleźli się ludzie, opierając się zimom, wichrom i uciekającym wiekom. Z dziury w poszyciu unosił się dym. W oknie widać było światło. Ktoś musiał znajdować się w środku.
Gdy Bjarni uchylił drewniane drzwi zbite z prostych desek, ukazał mu się żywy blask płomienia, który tańczył w palenisku. Bijąca stamtąd łuna wyławiała z ciemności kształty. W izbie stało kilka beczek i skrzynia – spora, okuta w stal. Przy palenisku znajdowało się posłanie. Gliniane naczynia zawieszono na ścianie, przysłoniętej częściowo pledem. Do tego skóry, futra, drogie materie, jakaś wysadzana srebrem tarcza. Całkiem sporo, jak na samotną chatę w nieprzystępnych górach.
Bjarni podszedł ostrożnie do skrzyni, przyklęknął i uchylił wieko. W środku zobaczył srebrne naczynia, parę złotych monet, naszyjniki z bursztynami, zdobne suknie ułożone na dnie.
– Po co komuś majątek, gdy żyje jak dzikie zwierzę, u progu puszczy… – szepnął do siebie.
Poruszył się, czując dotyk na ramieniu. Kątem oka zobaczył wysuszoną, starczą dłoń, z długimi, popękanymi paznokciami. Obrócił się szybko i sprawnym ruchem pochwycił nadgarstki kobiety.
Pokrytą siatką głębokich zmarszczek twarz wiedźmy, zakrywały długie, siwe włosy. Uśmiechała się i mówiła coś, czego Bjarni nie mógł usłyszeć, ukazując częściowo bezzębną szczękę.
I ten wzrok. Wydawało się, że w oczach, w których czaiło się szaleństwo, widać tylko czarne źrenice.
Bjarni popchnął staruchę, która upadła na posłanie. Wiedźma wyciągnęła w kierunku gościa szponiastą dłoń i wykrzywiła twarz, poruszając ustami.
– Nie tak sobie wyobrażałem dziewczynę, której słodki głos przyniósł mi wiatr zza wzgórz – powiedział Bjarni z uśmiechem. – Ale przecież najbardziej zwodnicze są zaklęcia tych głosów, którym nie trzeba słów. Pewnie nie taką zobaczyli cię również Drago i Radogan… Nie obawiaj się. Przyszedłem tylko po tę część srebra, którą zostawił u ciebie starszy z braci, nagradzając zapewne za miłość lub ulegając podszeptom twych zaklęć. Zabiorę to, co należy do mojego pana i nie zobaczysz mnie już nigdy.
Wiedźma poruszyła się niespokojnie. Chciała doskoczyć do Bjarniego i rzucić mu się do gardła, ale mężczyzna wyciągnął miecz. Oprócz blasku złota, srebra i bursztynu, także błysk stali miał swoją wymowę. Bjarni, nie spuszczając wzroku z tej, którą ludzie z gór zwali Elinai, zaczął ładować srebro do sakwy.
Nagle w półmroku błysnęło tajemnicze światło, a z paleniska podniósł się barwny dym. Wiedźma ukradkiem wrzuciła coś do ognia. Bjarni nie zdążył jej powstrzymać.
Purpurowa mgła oplotła mężczyznę w duszącym uścisku, a świat zawirował przed jego oczami.
Otaczała go bujna łąka pełna kwiatów. Choć nie widział dalej niż na kilka kroków, to jednak czuł nieprzebytą, oddaną pod władanie wiośnie przestrzeń. Wiatr poruszał morzem traw, zsyłając usypiający poszum i przynosząc zapach wonnych ziół, który uderzał w nozdrza. Niebo skrzyło się. Słońce zawisło wysoko, rażąc oczy. Gałęzie wyrastającego pośród łąk sadu uginały się od owoców. Daleki zamek piętrzył się na wzgórzu. Świat wydawał się młody.
Bjarni usłyszał jej głos, pełen barw, przywołujący odległe obrazy. W tym śpiewie było zaklęcie zsyłające spokój i siłę. Zmysły podporządkowywały się mocy pieśni, kształtując świat wokół według melodii pełnej ciepła.
Wyłoniła się w końcu z zieleniącej się przestrzeni, naga. Ciągnęła za sobą tren długich, jasnych włosów, który częściowo osłaniał smukłe ciało. Bjarni miał wrażenie, że dziewczyna płynie przez trawy, że one rozchylają się pod jej stopami. Na twarzy widać było uśmiech. Miała usta koloru krwi i czarne oczy, w których zobaczył własne odbicie.
– Kim jesteś? – zapytał.
– Znasz moje imię – odpowiedziała.
Uświadomił sobie, że słyszy jej głos, a miał przecież zatkane uszy. Ale dziewczyna nie poruszyła nawet wargami. Nie musiała. Czy gaj, który roztaczał wokół widok na soczyste barwy zakwitającej wiosny, był rzeczywisty?
Pocałowała go, nim zdążył powiedzieć cokolwiek. Usta dziewczyny miały słodki smak, który zsyłał zapomnienie. Położyła się tuż obok, tak, że jej długie włosy wczepiały się w źdźbła traw. Oddychała spokojnie, z zagadkowym uśmiechem, który zachęcał. Bjarni położył dłoń na lśniącej bielą piersi dziewczyny, a potem objął sutek ustami.
Złączyli się w jedno, czując ciepło swych ciał. Czas trwał w bezruchu. Słychać było tylko ich coraz szybsze oddechy. Rozkosz przebiegła przez ciała i nie pozwalała zmysłom dojść do siebie.
Gdzieś z dala dobiegł dziwny odgłos.
– Co to? – zapytał Bjarni, odrywając usta od skóry dziewczyny.
– Nic – powiedziała, ale mężczyźnie zdawało się, że wyczuwa w jej głosie strach. Dziewczyna odwróciła się, chowając twarz w dłonie. W unoszących się na wietrze włosach zamigotały pasma siwizny. Bjarni poczuł dotyk mroźnego powietrza, które zerwało się nagle.
Ten dźwięk… Lód pożerał wszystko, rósł, kruszał, pękał. Biel szronu i śniegu zaczęła zakrywać bujny gaj, zbliżając się do ciał kochanków. Wicher zawodził, przeganiając tumany lodowego pyłu. Jak okiem sięgnąć, czarne kikuty pozbawionych liści drzew gięły się do ziemi. Lodowa pustynia rozrastała się, gubiąc wszystko w niezliczonych odcieniach śnieżnej powłoki.
– Co się stało?! – zawołał, próbując przekrzyczeć zawodzenie wichru.
– Mróz! – odpowiedziała, wstając z miejsca. – Mróz pożera wszystko. Z każdym rokiem wiosna jest krótsza, z każdym dniem mniej jest blasku na świecie. Spójrz! Spójrz na mnie… Gdy ktoś spośród was przynosi mi ciepło, łudzę się, że śmierć nie nadejdzie.
Jej ciało zszarzało. Twarz pokryła się zmarszczkami. Siwe włosy zakryły obwisłe piersi. Stała, garbiąc się. Próbowała coś jeszcze powiedzieć, odsłaniając gnijące zęby.
Szron zaczął ich otaczać, śnieg zasypywał oczy. Lód uwięził wkrótce dwa nagie ciała. Unieruchomiony Bjarni patrzył z przerażeniem, jak wszystko wokół zamiera.
Co się stało? Bjarni zachwiał się, ale kształty majaczące przed jego oczami wyostrzały się na powrót.
Stał znowu pośrodku samotnej chaty, z wyciągniętym mieczem i czołem zlanym przez pot. Wiedźma wpatrywała się w niego. Mężczyzna ścisnął