Эротические рассказы

Pieśń o kruku. Paweł LachЧитать онлайн книгу.

Pieśń o kruku - Paweł Lach


Скачать книгу
można jednym słowem albo gestem zdradzić bardzo wiele. Choćby pod działaniem czaru. Są tacy, którzy życzą Holgiemu źle. Władający magią spiskują przeciw sobie.

      – Przeklęci czarownicy! – Najemnik splunął. – Już żadnemu nie dam się zwieść, choćby dawał mi górę złota. Czemu jednak ty, wierny sługa, sprzeciwiłeś się woli swego pana?

      – Nie mogłem nie pomóc komuś z własnego rodu. Czy nie słyszałeś porzekadła, że kruk krukowi oka nie wykole? A poza tym Holgi uczynił mnie swym niewolnikiem, a byłem niegdyś szlachetnie urodzonym człowiekiem. Lata temu czarnoksiężnik przemienił mnie w kruka i spętał swą magią. Ale wiele się nauczyłem przez ten czas przesiadywania z nim i wsłuchiwania się w wypowiadane przez Holgiego zaklęcia. Jeśli tylko miałem dość siły, by podnieść dziobem oprawę danej księgi, nocami, ukradkiem, zgłębiałem tajniki zakazanej wiedzy. Wystarczyło, by raz jeszcze poczuć się wolnym i wyrwać się ze szponów czarnoksięskiej magii.

      – Muszę ci podziękować za uratowanie życia – powiedział Bjarni. – Co mi jednak z tego, że uszedłem cało z przeklętej gospody, jeśli nie ma widoków na to, bym przebrnął żywy przez tę zmarzlinę?

      – Jest i na to sposób – odparł Grimo. – Nasycisz się moim mięsem. Jestem zapewne żylasty i nie będzie to zbyt obfita wieczerza, ale zyskasz dość sił, by dojść na skraj doliny.

      – Czy przypadkiem sam nie powtarzałeś jeszcze przed chwilą, że kruk krukowi oka nie wykole?

      – Zgadza się, ale czy jest inny sposób? Życie mi zbrzydło, a świadomość, że odchodzę zemściwszy się na Holgim wystarcza, by żegnać się ze światem bez żalu.

      – Nie pożrę cię… Nie mogę. Ocaliłeś mnie w końcu przed magią Ragnira.

      – Minie dzień, a potem noc – odparł Grimo. – Zmysły zaczną ci się mącić, głód przybierze jeszcze na sile. Nie wiadomo nawet, czy podejmiesz daremny trud rozpalenia ogniska pośród wiecznych lodów… Zdarzało mi się z głodu szarpać ludzką padlinę. Dlaczego ty nie miałbyś pożreć kruka z ludzką duszą, którą mało już co cieszy? Przed tym jak mnie ukatrupisz, zdążę ci wyjawić parę sekretów.

      – Jakież to sekrety?

      – Och, poznałem cię już na tyle, że wiem doskonale, iż nie poniechasz zemsty. Znam zaklęcia, które pomogą ci stać się obojętnym na magię Holgiego. Przykro ginąć wśród śniegów, ze świadomością, że nie przeszyje się mieczem kogoś, kto z nas zakpił, prawda? To także i moja zemsta. Ale nie dokonasz jej umierając z głodu. To jak, zawieramy układ?

      – Przemyślę sprawę – warknął Bjarni i zrzucił Grima ze swego ramienia. Kruk wzbił się w przestworza, ale wciąż unosił się nad głową słaniającego się mężczyzny.

      Czarnobrody szedł wytrwale naprzód, choć potykając się i rozmyślał nad słowami skrzydlatego imiennika. Zmysły rzeczywiście musiały już zawodzić Bjarniego, bo wicher z północnych stron przynosił odgłosy radosnej biesiady i przykry dźwięk zgrzytających zębów rozeźlonego karła.

      Biesiada w gospodzie na krańcu świata trwała w najlepsze.

* * *

      …Od tamtego momentu, gdy Bjarni cudem ocalał z lodowej pustki, często w opowieściach towarzyszył mu kruk zwany Grimo. Mędrkują niektórzy, że skoro nadano Pogromcy Olbrzymów przydomek Kruk, to szybko podarowano mu w opowieściach towarzysza, by mógł się przeglądać jak w zwierciadle, wadząc się i drocząc z nim niczym z samym sobą.

      Czy było ich rzeczywiście dwóch, czy wichry z dalekich stron dopowiedziały swoje? – tego się już nie dowiemy, sam też nie dam odpowiedzi.

      Tak, rozmawiałem z Bjarnim, piłem z nim miód podczas długich, zimowych wieczorów, gdy niejedna opowieść snuła się aż do świtu, rodząc nowe krainy i potwory. Nigdy jednak nie widziałem skrzydlatego towarzysza u jego boku, a gdy Pogromca Olbrzymów sam mówił o kruku imieniem Grimo, często uśmiechał się, jakby jego domniemany towarzysz był tylko wymysłem skaldów.

      Mówiło się jednak, że zwarli szyki, człowiek i kruk, by zemścić się na czarnoksiężniku Holgim, ale gdy zebrali siły, wieża porzucona pośród lodów rozmyła się, a władający magią schował przed ich gniewem. Musieli zatem odłożyć wspólne plany na potem…

      Mawia się też, że po uwolnieniu się z matni zaklęć karła Ragnira, Bjarni sprowadził śmierć na tego, kto żył przez wieki. Sam Czarnobrody nie chciał jednak o tym mówić i szybko urywał dyskusję, gdy próbowałem go podpytać. Zdarzało się i mnie jednak słyszeć opowieść o nieśmiertelnym Ulrondzie, władającym zagubioną pośród mgieł wyspą. Przez wieki nie imał się tego władcy czas, aż z północnym wichrem przybył kruk, który wyłupał oczy władcy. Taką historię po dziś dzień powtarza się w dawnej dziedzinie Ulronda. W opowieści tej musi kryć się choć cień prawdy.

      W pewnej tylko sprawie bajarze się nie zgadzają – jedni nazywają zwiastującego śmierć kruka imieniem Bjarni, inni prawią, że zwał się on Grimo…

Z „Sagi o Kruku”

      V. Zapomniany przez śmierć

      Okręt ciął wzburzone fale i zdawało się, że sztormy nie są w stanie objąć go swą niszczycielską siłą. Niebo zakryły czarne, postrzępione chmury, przeganiane przez nieustępliwy wicher, który dął z północy. Żagiel wzdymał się na wietrze.

      Na dziobie łodzi stał człowiek z długą, czarną brodą, która rozwidlała się i opierała na ciężkiej kolczudze, osłaniającej mocarną pierś. Tajemniczy żeglarz zarzucił na ramiona czarny płaszcz, a twarz przesłonił kapturem, dzięki czemu przypominał herolda śmierci. Do pasa przypięty miał miecz. Gdy poprawił ostrze, wysuwając je nieco z pochwy, na wyszczerbionej klindze można było dostrzec krew. Na ramieniu wojownika zasiadał wielki kruk, dodając jeszcze sylwetce zbrojnego złowieszczości. Siwe pióra okrywały ptaszysko dostojeństwem, a gdy kruk otwierał dziób, nachylając się do ucha wojownika, trudno było oprzeć się wrażeniu, że potrafi przemówić ludzką mową.

      W oczach zbrojnego płonęły ogniki zadziorności. Kim był? Skąd przybywał? Patrząc w dal, wyciągał przed siebie dłoń jak zdobywca, który, zanim jeszcze jego stopa dotknie piaszczystego wybrzeża, ustanawia już rządy nad nowymi ziemiami.

      A gdyby tego było mało, morze wokół przybrało rubinową barwę. Krew, wszędzie krew. Przybysz płynął poprzez wzburzone fale ludzkiej posoki.

* * *

      Obudził się z krzykiem, który odbił się echem od zamkowych murów. Pewnie tym wołaniem zerwałby z posłań uśpionych dworzan, ale wino z wieczornej biesiady więziło ich jeszcze w krainach pełnych elfów, gdzie wieczne światła odganiały troski, a koszmary nie miały dostępu. Zamkowi strażnicy, drzemiący na korytarzach i murach, wiedzieli doskonale, że nocami często słychać krzyk ich pana.

      Musiało potrwać chwilę nim władca, przebudziwszy się ze strasznego snu, uświadomił sobie, że znajduje się we własnej komnacie, w bezpiecznym, choć zimnym miejscu. Jednak gdy spojrzał na wiszącą u powały wielką klepsydrę, przeraził się znowu. Piasek przesypywał się wolno w smudze księżycowego blasku, choć jeszcze niedawno magia strzegła jego bezruchu.

      – A zatem nic nie jest wieczne – szepnął król i schował twarz w dłonie. – Gdzie zatem jesteś, Yvanno? Dlaczego nie chcesz po mnie przyjść?

      Z mroków wyłoniła się kobieca postać, a zaraz potem dołączył do niej młody mężczyzna. Byli nadzy. Przybliżyli się. Księżycowe światło kładło się smugą na ich skórze, ukazując bujne piersi dziewczyny i blade


Скачать книгу
Яндекс.Метрика