Legion Nieśmiertelnych. Tom 5. Świat Śmierci. B.V. LarsonЧитать онлайн книгу.
od Etty.
– Chcą ją zobaczyć oczywiście. Moja mama zaczyna mieć szalone pomysły o locie na Świat Pyłu.
Wyjaśniłem jej całą sytuację. Niektóre fragmenty mojej opowieści zbiły ją z tropu, na przykład to, jak bardzo moja matka chciała zobaczyć się ze swoją jedyną wnuczką. Ale Della wydawała się też ucieszona, że tak się nią interesują.
– Może powinnam przywieźć Ettę na Ziemię, żeby się nią zajęli – stwierdziła. – Nie przyszło mi to do głowy.
– Jest to jakiś pomysł – odparłem.
Della pokręciła głową, marszcząc czoło. Podniosła nóż i schowała go, podczas gdy ja uważnie patrzyłem jej na ręce. Nie do końca jej ufałem, więc zawsze miałem przy niej oczy szeroko otwarte.
– Chyba nie chciałabym wychowywać dziecka tu, na Ziemi – powiedziała w końcu. – Jest zbyt inna. Tutejsi ludzie są miękcy i leniwi, James.
– Ja nie.
Spojrzała mi w oczy i roześmiała się.
– Nie – przyznała. – Ty nie.
– O tym właśnie chciałem porozmawiać. Chciałem twojego pozwolenia, żebyśmy zobaczyli się z Ettą.
Spojrzała na mnie z konsternacją.
– Pozwolenia? Nie potrzeba żadnego pozwolenia. Ty i twoi rodzice to jej krewni. Macie prawo.
Tym razem to ja uważnie się jej przyjrzałem. Zdałem sobie sprawę, że niewiele wiem o tym, jak zachowuje się w różnych sytuacjach. W pewnym sensie miałem dziecko z osobą tak odmienną kulturowo, jak to tylko możliwe. Nie miałem takiego planu, ale tak jakoś wyszło. Cholera, nie była nawet z Ziemi. Mówiliśmy tym samym językiem, ale tam kończyły się podobieństwa. Dziewczyna z każdego kontynentu mojej ojczystej planety byłaby dla mnie bardziej zrozumiała niż Della.
– Dobrze więc – powiedziałem. – Więc nie miałabyś nic przeciwko, gdybyśmy polecieli spotkać się z Ettą. Ale jest jeszcze jedna kwestia. Co z twoim mężem?
Spojrzała mi w oczy, po czym opuściła wzrok. Pokręciła głową.
– Nie przejmuj się tym.
– Co? Jak mogę się nie przejmować? Będzie miał w tej kwestii swoje zdanie. Na pewno zdajesz sobie z tego sprawę. Może nie podobać mu się, że zjawię się tam z rodzicami. Musisz go jakoś powiadomić. Jak się nazywa?
– Nie martw się.
– Dlaczego?
Znów na mnie spojrzała z zakłopotaniem. Westchnęła ciężko i usiadła na kanapie. Usiadłem obok niej, zbity z tropu.
– Mój mąż… – powiedziała w końcu – nie istnieje.
– Nie… Co takiego?
– Nie ma żadnego ojczyma, James. Żadnego małżeństwa.
– Skłamałaś?
– Nie skłamałam. Nie jestem kłamczynią.
– W takim razie jak to nazwiesz?
Była wyraźnie skrępowana.
– Nie lubię być tak nazywana. Jestem zwiadowczynią, honorową członkinią swojej…
– Dobra, zapomnijmy o tym. Kto się zajmuje Ettą, jeśli nie ma ojczyma? Twój ojciec?
– Badacz? – spytała z niedowierzaniem. – Nie, jest zbyt zajęty przewodzeniem ludziom, by robić coś tak trywialnego.
– W takim razie kto? Nie mów, że samodzielnie łowi skałoryby.
Skrzywiła się
– Natasha. Zajmuje się nią Natasha. Sama chciała pomóc.
– Ettą zajmuje się więc Natasha… Ach.
– Co?
– Teraz zrozumiałem, dlaczego mnie okłamałaś. Powiedziałaś mi o Etcie na Świecie Maszyn, ale wtedy jeszcze nie zdradziłaś mi prawdy o Natashy. Więc wymyśliłaś ojczyma, żeby ją chronić. Ale potem powiedziałaś mi o kopii Natashy. Dlaczego wtedy nie wyznałaś prawdy?
– Zwiadowcy nie kłamią… a przynajmniej nie powinni.
– Rozumiem. Musiałaś przykryć jedno kłamstwo drugim. Trochę to rozumiem. Sam wpadałem przez to w kłopoty.
Della wstała, wyraźnie zagniewana. Nie mogłem się powstrzymać przed podziwianiem jej ciała, gdy od niechcenia przyjęła elegancką pozę. Chyba nie spotkałem jeszcze kobiety poruszającej się z większą gracją i o tak zgrabnej sylwetce. Nie była jak ziemska dziewczyna, która wciąż musiała ćwiczyć, żeby utrzymać formę. Była raczej jak dziki kot, z ciałem zbudowanym z uzyskanych w naturalny sposób mięśni.
– Nie wiem, dlaczego w ogóle tu przyszłam. Tylko mnie obrażasz.
Zrobiła krok w stronę drzwi, ale delikatnie chwyciłem ją za rękę. Zatrzymała się i spojrzała na mnie z ukosa.
– Lepiej mnie puść – powiedziała.
– Dlatego wciąż przychodziłaś do mojego łóżka na Świecie Maszyn, prawda? – spytałem, nadal ją lekko trzymając. – Tak naprawdę nie miałaś męża, ale nie mogłaś mi o tym powiedzieć. Nie powinienem był wtedy ci odmawiać, ale nie znałem prawdy.
– Co się stało, to się nie odstanie. Nie ma co myśleć o tamtych błędach. A teraz muszę iść.
Mój umysł działał w przyspieszonym tempie. Wiedziałem, że został mi tylko jeden ruch. Następnie musiałbym puścić ją, zanim odetnie mi rękę.
– Nie martw się – powiedziałem. – Twój honor jest bezpieczny.
Widziałem po wyrazie jej twarzy, że powiedziałem to, co trzeba. Niektórzy uważają, że zawsze mówię nie to, co należy, ale w przypadku kobiet często udawało mi się w ostatniej chwili naprawić kiepską sytuację. Wszyscy mamy swoje talenty.
Della uśmiechnęła się. Całe to zamieszanie między nami obracało się wokół jej honoru. Okłamywała mnie w tej czy innej kwestii, odkąd spotkaliśmy się ponownie na „Cyklopie” i gryzło ją to. Ale zapewniwszy ją, że nie będę tego rozpowiadać, wybawiłem ją od najgorszych obaw.
Usiadła z powrotem na kanapie.
Nie zamierzam twierdzić, że jestem mistrzem wyczucia czasu, ale jestem oportunistą. Rzadko kiedy ignoruję kobiety, które uśmiechają się i są w zasięgu ręki. Położyłem na niej dłonie i nie opierała się.
W ciągu kilku sekund złączyliśmy usta. Musiałem pogratulować sobie w myślach. W pół godziny Della przemieniła się z czyhającej na mnie morderczyni w namiętną kochankę.
Ale to nie tylko moja zasługa. Tak już po prostu było między nami. Nie istniało nic pomiędzy.
Wszystko działo się bardzo szybko. Obnażyła piersi i zęby, po czym kochaliśmy się.
Co do tych zębów, widziałem to już wcześniej i zawsze mnie to nieco niepokoiło. Za każdym razem gdy uprawialiśmy seks, zmieniała się w dzikie zwierzę. Trudno opisać to inaczej.
Później przyjrzałem się w lustrze zakrwawionemu gardłu. Cholera, dziewczyna była bliżej poderżnięcia mi tętnicy szyjnej, niż myślałem. Zakleiłem ranę plastrem i zagwizdałem. Byłem pod wrażeniem. Dobrze, że nie zagłębiła ostrza o parę milimetrów dalej. Poranne spotkanie zapoznawcze z moimi rodzicami byłoby nieco niezręczne, gdyby wcześniej mnie zabiła.
Gdy zmyłem krew, wtuliliśmy się w siebie na kanapie. Spaliśmy w plątaninie kończyn, aż przez poszarpane zasłony przeniknęło blade światło poranka.
3.
Kolejny dzień