Spętani przeznaczeniem. Вероника РотЧитать онлайн книгу.
w podkoszulku i bieliźnie, którą stanowią szorty naciągnięte na jej długie, chude nogi. Wygląda zwyczajniej niż kiedykolwiek wcześniej, jeszcze bardziej bezbronnie. Zupełnie jakby pozwoliła mi zaraz po przebudzeniu zajrzeć do swojego poszarpanego wnętrza.
Całe życie kochałam tę planetę, żarliwiej niż moją rodzinę, przyjaciół czy siebie, odpowiedziała wtedy. Całe życie chodziłaś po jej powierzchni, ale ja zanurzyłam się głęboko w jej trzewia, więc nie waż się mówić, że czegoś nie wiem!
Problem z Isae polega na tym, że jej zewnętrzna skorupa jest na tyle gruba, że czasami nie wierzę już, iż coś kryje się pod spodem. Nie przypomina Cyry Noavek, która nie ukrywa, jak wszystko wije się w jej wnętrzu. Nie przypomina też Akosa, którego emocje mienią się w jego oczach niczym cenny metal na dnie rondelka. Isae jest po prostu pusta.
– Mój przyjaciel, ten, o którym ci opowiadałam, wkrótce tu przybędzie – mówi szorstkim głosem. – Kiedy skontaktowałam się z nim, był niedaleko.
Na chwilę zajęła pokład nawigacyjny patrolowca, który po nas przyleciał. Stwierdziła, że musi skontaktować się ze starym przyjacielem. Nazywa się Ast i dorastała z nim. Dodała, że przyda jej się pomoc kogoś, kto nie jest związany ze Zgromadzeniem, Thuvhe czy Shotet. Ast był „pomiotem Skraju”, jak to niektórzy mawiali, człowiekiem urodzonym na jakimś zniszczonym księżycu gdzieś za wstęgą nurtu.
– Cieszę się – odpowiadam.
By ją uspokoić, próbuję jednej z moich ulubionych tekstur – wody, co jest dziwne, bo dorastając na lodowej planecie, niewiele wiedziałam o wodzie. Pod świątynią w Hessie biło jednak gorące źródło, które poszerzało wizje wyroczni. Mama zabrała mnie tam kiedyś, bym nauczyła się unosić na jego powierzchni. Na dole było ciemno jak w grobie, lecz gorąca woda szybko mnie otoczyła. Była miękka jak jedwab, tylko trochę cięższa. Pozwoliłam teraz temu ciężkiemu jedwabiowi otoczyć Isae i obserwowałam, jak napięcie w jej ramionach ustępuje. Uczę się jej powoli i wydaje mi się to coraz łatwiejsze. Zwłaszcza że nie jesteśmy już na tym shoteckim stateczku.
– To syn mechanika z jednostki, na której dorastałam – mówi, pocierając oczy wierzchem dłoni. Jej statek handlowy wiecznie żeglował, nigdzie nie zatrzymując się na dłużej. Był idealnym miejscem dla kogoś, kto się ukrywał. – Był podczas ataku. Stracił ojca. Niektórych z przyjaciół.
– A co teraz robi? Wciąż jest mechanikiem?
– Tak – odpowiada. – Właśnie skończył pracę na stacji paliwowej niedaleko stąd. W dobrym momencie.
Może chodzi o to, że choć Isae ma przy sobie mnie, potrzebuje kogoś jeszcze. Może jednak przemawia przeze mnie czysta zazdrość. W każdym razie nie mam dobrych przeczuć co do Asta. I boję się, co pomyśli o mnie.
Myślenie o kimś najwyraźniej tego kogoś przyciąga, gdyż po chwili rozlega się dzwonek. Kiedy Isae otwiera drzwi, pojawia się typowy przedstawiciel Zgromadzenia. Przesuwa wzrokiem po jej gołych nogach. Za nim pręży się mężczyzna o szerokich barach, z dwoma płóciennymi workami. Kładzie dłoń na ramieniu tego pierwszego i z jego rękawa wylatuje coś, co wygląda jak latający żuk.
– Pazha! – woła Isae, kiedy żuk ląduje na jej wyciągniętej dłoni. Nie jest to prawdziwy owad – wykonano go z metalu! Wydaje ciągłe klikanie, najwyraźniej będąc przewodnikiem służącym osobie niewidomej. Ast przechyla głowę, podążając za dźwiękiem. Tuż za progiem puszcza worki. Isae obejmuje go ramionami. Robak siedzi już na jej kłykciach.
Jej dar nurtu wiąże się ze wspomnieniami – Isae nie może odebrać ich komuś tak jak Ryzek, ale może je zobaczyć. Czasami dostrzega je nawet wtedy, kiedy tego nie chce. Rozumiem więc, dlaczego wsuwa nos pod jego ramię, próbując poczuć jego zapach. Powiedziała mi kiedyś, że zapachy związane są z przeszłością, a przez to dla niej ważne: zamieniają bowiem falę wspomnień pojawiających się po dotknięciu kogoś w niewielki strumień. Kontrolowany.
Dopiero kiedy Ast mruga, dostrzegam jego oczy. Ich tęczówki otoczone są bladozielonym światłem, a źrenice przykryte bielą. Mechaniczne implanty. Nieruchome, a jednak poruszające się w regularny sposób. Domyślam się, że pewnie niewiele mu dają – może trochę ułatwiają życie, lecz są jedynie suplementami tak jak żuk, którego Isae nazwała Pazhą.
– Niezłe gadżety – mówi Isae.
– Tak, zrobiły się modne na Othyrze – cedzi z zaśpiewem rodem ze Skraju. – Wszyscy, którzy są kimś, wydłubują sobie oczy kuchennymi nożami i zastępują takimi właśnie cacuszkami.
– Jesteś jak zwykle sarkastyczny – zauważa Isae. – Rzeczywiście pomagają?
– Trochę. W zależności od światła. – Ast wzrusza ramionami. – Całkiem nieźle tu się urządziliście – dodaje i pstryka palcami, podrywając Pazhę z dłoni przyjaciółki i posyłając na zwiady. Owad przelatuje po obwodzie pokoju, pogwizdując w każdym kącie. – Duży. Pachnie czystością. Jestem zaskoczony, że nie masz na sobie diademu, kanclerzu.
– Nie pasował do mojego stroju – odpowiada Isae. – Chodź, poznasz moją przyjaciółkę Cisi.
Żuk sunie teraz ku mnie i zatacza szybkie kręgi dookoła mojej głowy, ramion, brzucha i nóg. Próbuję wzorem Asta wsłuchać się w stukanie. Zapewne ujawnia mu ono moje kształty i rozmiary, ale okazuje się, że nie mam aż tak wyszkolonych uszu.
Mężczyzna ma na sobie tak wiele warstw, że nie rozpoznaję poszczególnych ubrań. Czy kaptur należy do płaszcza, czy do bluzy pod spodem? Ile T-shirtów włożył, dwa czy trzy? Rzeczywiście przy pasku zamiast noża ma śrubokręt?
– Ast – mówi do mnie, a raczej burczy pod nosem. Wyciąga dłoń, oczekując, że podejdę do niego i po nią sięgnę. Robię to.
– Cisi – odpowiadam. Ma ciepłą skórę i mocny, choć niezbyt silny uścisk. Instynktownie mój dar nurtu wybiera dla niego uczucie – falę ciepła przypominającą drgania rozchodzące się w powietrzu.
Większość moich tekstur działa na wszystkich ludzi, o ile nie przechodzą przez trudne chwile. Najbardziej lubię te, których w ogóle nie wyczuwają. Sądząc jednak po jego delikatnym grymasie, Ast doskonale wie, że coś robię.
– Hej! – mówi. – O co chodzi?
– Och, przepraszam. Nie zawsze kontroluję mój dar.
Zawsze kłamię w ten sposób. Dzięki temu ludzie aż tak bardzo nie zwracają na mnie uwagi.
– Cisi jest córką wyroczni z Thuvhe – dodaje Isae.
– Zasiadającej wyroczni – poprawiam automatycznie.
– A to są różne ich odmiany? – Ast wzrusza ramionami. – Nie wiedziałem o tym. Na Skraju nie mamy wyroczni. Ani elit obdarzonych losami.
– Elity obdarzone losami na Thuvhe wcale nie są elitami – mówię. – Raczej pechowcami.
– Pechowcami! – Ast unosi brew. – Zakładam, że twój los nie przypadł ci do gustu?
– Nie, nie przypadł – odpowiadam cicho.
Zagryza dolną wargę. Jeden z paznokci ma tak brudny, że wygląda jak pomalowany.
– Przykro mi – mówi po chwili. – Nie zamierzałem narzucać ci się z bolesnym tematem.
– Nie szkodzi.
To nieprawda i czuję, że obydwoje to wiemy, ale nie naciska mnie.
Isae sięga po sukienkę leżącą na podłodze i narzuca ją sobie na ramiona, zapinając z przodu i tym samym dopinając ją. Omija jednak kilkanaście guzików, które pokrywają się z podkoszulkiem.
– Jak