Spętani przeznaczeniem. Вероника РотЧитать онлайн книгу.
ją.
– Polubiłeś ją? – powtórzyłam.
– Panna Noavek – powiedział i kiwnął głową w moją stronę, po czym odwrócił się do Akosa. – Tak, była trochę przerażająca, a ja najwyraźniej szukam tej cechy u przyjaciół.
Zaczerwieniłam się, kiedy znów oderwał od niego wzrok i oczami wskazał mnie. A więc Jorek uważał mnie za przyjaciela?
– Jak twoja mama? – zapytał Akos. – Jest tutaj?
Po naszej małej misji Jorek został z tyłu. Chciał się upewnić, czy jego matka wydostała się z chaosu na Voa.
– Cała i zdrowa, choć tutaj akurat jej nie ma – odpowiedział. – Stwierdziła, że jeśli kiedykolwiek bezpiecznie wyląduje na Ogrze, to z pewnością nie będzie chciała odlecieć. Została tam i pilnuje naszych spraw. Wprowadziła się do mojego brata i jego dzieci.
– To dobrze – stwierdził Akos. Podrapał się w kark, zahaczając końcówkami palców o cieniutki naszyjnik. Ten, na którym wisiał pierścień podarowany mu przez Arę Kuzar. Nie nosił go z sentymentu, jak zapewne Ara i Jorek liczyli. Traktował go jako brzemię. Przypomnienie.
Teka na chwilę zniknęła, ale wróciła z tęgą kobietą. Nieznajoma nie była ani wysoka, ani niska, włosy miała splecione w ciasny warkocz. Uśmiech, którym mnie obdarzyła, był raczej ciepły. Podobnie jak pozostali na Akosa nawet nie spojrzała, całą swoją uwagę skupiając na mnie.
– Panna Noavek – powiedziała, podając mi swoją dłoń. – Jestem Aza. Piastuję stanowisko w naszej radzie.
Spojrzałam na Akosa, zadając pytanie bez słów. Położył dłoń na mojej gołej skórze, w miejscu, w którym szyja łączyła się z ramionami, gasząc w ten sposób szalejące cienie nurtu. Wiedziałam, że nie zdołam teraz kontrolować mojego daru, czego nauczyłam się w kryjówce buntowników na Voa. Nie w wzmacniającej nurt atmosferze Ogry, z tak niewielką ilością snu na koncie. Całą moją energię pochłaniało powstrzymywanie daru, by nie eksplodował jak podczas lądowania.
Chwyciłam dłoń kobiety i uścisnęłam ją. Akos nie przykuł jej uwagi, lecz jego zdolność kontrolowania mojego daru owszem. W rzeczywistości wszyscy dookoła spojrzeli na niego, a dokładniej na dłoń, którą dotykał mojej skóry.
– Mów mi Cyra, proszę – powiedziałam Azie.
Jej spojrzenie było bystre i ciekawskie. Kiedy opuściłam dłoń, Akos odsunął swoją i natychmiast moje cienie nurtu powróciły. Jego policzki zarumieniły się, czerwień sięgała aż na kark.
– A ty kim jesteś? – zapytała go Aza.
– Akos Kereseth – powiedział nieco zbyt cicho. Nie przywykłam do takiej jego potulności, lecz wreszcie przestali otaczać nas ludzie, którzy porwali go lub zabili mu ojca bądź w inny sposób go dręczyli… cóż. Być może taki właśnie był w normalnych okolicznościach.
– Kereseth – powtórzyła Aza. – To zabawne. Przez cały okres istnienia tej kolonii banitów nigdy nie odwiedziła nas osoba wybrana przez los. A teraz mamy takie dwie.
– A właściwie to cztery – poprawiłam ją. – Starszy brat Akosa, Eijeh, znajduje się… gdzieś w pobliżu. I do tego ich matka, Sifa. Oboje są wyroczniami.
Rozejrzałam się za nimi. Sifa wyłoniła się z cienia za moimi plecami, zupełnie jakbym ją przywołała. Eijeh stał kilka kroków za nią.
– Wyrocznie. Dwie wyrocznie – powiedziała Aza. Najwidoczniej wreszcie była zaskoczona.
– Aza – odpowiedziała Sifa i kiwnęła głową.
Celowo uśmiechała się w sposób nieodgadniony. Niemalże przewróciłam oczami.
– Dziękuję za schronienie – dodała. – Wszystkim wam. Sporo przeszliśmy, by tutaj dotrzeć.
– Oczywiście – stwierdziła sztywno Aza. – Burze wkrótce przejdą i będziemy mogli znaleźć wam miejsce nadające się do odpoczynku. – Podeszła bliżej. – Muszę jednak o coś zapytać, Wyrocznio. Czy mamy się czego obawiać?
Sifa uśmiechnęła się.
– Dlaczego pytasz?
– Goszczenie dwóch wyroczni jednocześnie wydaje się… – Aza się skrzywiła – niezbyt pomyślnym omenem na przyszłość.
– Odpowiedź na twoje pytanie brzmi tak. Nastał czas niepokoju – powiedziała miękkim tonem Sifa. – Jednak to nie ma nic wspólnego z moją obecnością tutaj.
Przechyliła głowę, a wówczas jedna z ograńskich kobiet – o jasnej skórze usianej piegami, nosząca bransolety jarzące się bielą – wysunęła się do przodu. Dzięki bransoletom zobaczyłam jej twarz. Wykonała gest w moją stronę, szepcząc coś do ucha Ettreka.
– Panno Noavek – powiedziała po chwili, kiedy skończyła szeptać. Spojrzenie jej oczu, tak ciemnych jak moje, podążały za cieniami nurtu, które umościły się teraz na mojej szyi niczym dusząca mnie dłoń. Podobnie zresztą się czułam. – Nazywam się Yssa i właśnie dostałam wiadomość z jednej z naszych wież komunikacyjnych. To wiadomość dla ciebie. Z Siedziby Zgromadzenia.
– Dla mnie? – Uniosłam brwi. – Z pewnością się mylisz…
– Nagranie zostało wyemitowane w wiadomościach Zgromadzenia kilka godzin temu. Tyle jednak trwa dotarcie sygnału na Ogrę. Niestety, wiadomość ma ograniczenie czasowe – dodała. – Pochodzi od Isae Benesit. Jeśli chcesz na nie odpowiedzieć, musisz bezzwłocznie podjąć działania.
– Co? – zdenerwowałam się. Czułam wyraźny szum w piersiach, zupełnie jakby szmer nurtu przybrał na sile, stawał się bardziej instynktowny. – Muszę natychmiast odpowiedzieć?
– Tak – odparła Yssa. – W przeciwnym razie nie dotrze na czas. Opóźnienie w przekazywaniu wiadomości jest godne ubolewania, ale nie możemy tego zmienić. Nagramy twoją odpowiedź tutaj i wyślemy materiał na satelitę. Najbliższy opuści naszą atmosferę już za kilka minut. Na kolejny będziemy musieli czekać godzinę. Chodź ze mną, proszę.
Sięgnęłam po dłoń Akosa. Podał mi ją i mocno ścisnął. Ruszyliśmy za Yssą przez tłum.
Yssa zamierzała wyświetlić wiadomość na ekranie umieszonym na dalszej ścianie, tak szerokim jak moje rozciągnięte ramiona. Najpierw jednak kazała mi stanąć w odpowiednim miejscu na podłodze i przegoniła wszystkich, którzy kręcili się wokół – wliczając w to Akosa. Potem włączyła światła, które nadały mojej twarzy żółty odcień. Pewnie na potrzeby kamery, mającej nagrać moją wiadomość.
W kwestiach dyplomacji zostałam poinstruowana przez matkę, tyle że w dzieciństwie. Po jej śmierci ani mój ojciec, ani brat nie przejmowali się tą częścią mojej edukacji. Przyjęli – nie bez powodów – że nigdy nie będę potrzebowała takiej wiedzy. Dla nich byłam tylko uzbrojoną dziewczyną. Próbowałam przypomnieć sobie, co mama mówiła: Stój prosto. Mów w sposób jasny. Nie bój się zastanowić nad odpowiedzią – milczenie wydaje się dłuższe tobie niż twoim słuchaczom. Tylko tyle zapamiętałam, jednak musiało to wystarczyć.
Na ekranie pojawiła się większa niż kiedykolwiek Isae Benesit. Miała nieosłoniętą twarz – nie potrzebowała już jej skrywać, gdyż jej siostra nie żyła i nie można było ich pomylić. Blizny wybijały się na jej skórze. Rzucały się w oczy, lecz nie narzucały się. Choć resztę jej twarzy pokrywał makijaż, ich nawet nie dotknięto. Zapewne na jej wyraźną prośbę.
Czarne oczy kanclerz błyszczały. Ubrana była w suknię z wysokim kołnierzem wykonaną z grubego, czarnego materiału,