Эротические рассказы

Spętani przeznaczeniem. Вероника РотЧитать онлайн книгу.

Spętani przeznaczeniem - Вероника Рот


Скачать книгу
zrobiłaś? – pyta głosem wygłuszonym przez moją koszulę. – Po tym, jak zmarł twój tata, a bracia…

      – Ja… po prostu starałam się znaleźć sobie jakieś zajęcie. Przez długi czas jadłam, myłam się, pracowałam, uczyłam. Tak naprawdę mnie tam nie było, a przynajmniej nie czułam, bym tam była. Ale… to trochę tak jak czucie, które powraca do zdrętwiałej nogi. Pojawia się wraz z lekkim mrowieniem, kawałek po kawałku.

      Unosi głowę, by spojrzeć na mnie.

      – Przepraszam, że nie powiedziałam ci, co zamierzam zrobić. Przepraszam też, że poprosiłam cię, byś poszła zobaczyć… to – mówi. – Potrzebowałam świadka, na wypadek gdyby coś poszło nie tak. Byłaś jedyną osobą, której mogłam zaufać.

      Wzdycham i wsuwam jej kosmyk włosów za ucho.

      – Wiem.

      – Powstrzymałabyś mnie, gdybyś wiedziała?

      Zaciskam usta. Prawdziwa odpowiedź brzmi „nie wiem”, ale nie chcę jej udzielić, w ten sposób nie zdobędę zaufania Isae. A ona musi mi zaufać, o ile mam zdziałać coś dobrego w czasie nadchodzącej wojny.

      – Nie – odpowiadam. – Wiem, że robisz to, co naprawdę musisz.

      Nie skłamałam. Ale nie oznaczało to, że nie przejęłam się łatwością, z jaką to zrobiła. Że nie widziałam jej nieobecnego spojrzenia, kiedy prowadziła mnie do magazynku. I tego idealnego wahania, które zaprezentowała Ryzekowi, czekając na odpowiedni moment, by go dźgnąć.

      – Nie przejmą naszej planety – mówi do mnie niepokojącym szeptem. – Nie pozwolę im.

      – To dobrze – odpowiadam.

      Bierze mnie za rękę. Trzymałyśmy się już wcześniej za ręce, ale to nie oznacza, że nie czuję napięcia, kiedy jej skóra przesuwa się po mojej. Wciąż jest do tego zdolna. Gładka i silna. Chcę ją pocałować, ale nie pora na to, nie wtedy, kiedy krew Ryzeka wciąż schnie pod jej paznokciami.

      Dotyk jej dłoni musi mi wystarczyć. Patrzymy razem w nicość.

      ROZDZIAŁ 6 AKOS

      AKOS BAWIŁ SIĘ ŁAŃCUSZKIEM NA SZYI. Pierścień należący niegdyś do rodziny Joreka i Ary miał znajomy ciężar. Przygnieciony zbroją odciskał się na jego skórze niczym znamię. Jak gdyby znaki na ramieniu nie wystarczały, by przypominać mu, co zrobił z Suzao Kuzarem, ojcem Joreka i brutalnym mężem Ary.

      Nie wiedział, dlaczego właśnie teraz, stojąc przed celą swojego brata, wspominał śmierć Suzao. Cóż, nadszedł czas, by podjąć decyzję, czy Eijeh nadal powinien znajdować się pod wpływem środków odurzających. I jak długo? Aż dotrą na Ogrę? A może jeszcze dłużej? A może, skoro Ryzek zginął, należałoby pozwolić chłopakowi krążyć po statku z czystą głową? Cyra i Teka im zostawiły decyzję – jemu oraz matce.

      Stała tuż obok niego, głową sięgając zaledwie kilka izytów ponad jego barki. Włosy, związane w węzełki, zwisały luźno wokół jej ramion. Niewiele zrobiła od śmierci Ryzeka. Zamknęła się na dziobie statku, szeptała o przyszłości, bosa chodziła w kółko. Cyra i Teka zaniepokoiły się, ale wyjaśnił im, że tak właśnie zachowują się wyrocznie. Albo przynajmniej tak zachowywała się jego matka. Czasami ostra niczym brzytwa, innym razem ukryta gdzieś poza własnym ciałem, żyjąca we własnym świecie.

      – Eijeh nie przypomina tego chłopaka, którego pamiętasz – powiedział. To było niepotrzebne ostrzeżenie. Wiedziała o tym, to po pierwsze, a po drugie, prawdopodobnie widziała go już takiego, a także ze sto jego różnych innych wersji.

      Mimo to rzuciła: „Wiem”.

      Akos zastukał kostkami palców w drzwi, po czym otworzył je kluczem, który dostał od Teki. Wszedł do środka.

      Eijeh siedział ze skrzyżowanymi nogami na cienkim materacu, który rzucili mu w kąt celi, obok stała pusta taca z resztkami zupy w misce. Kiedy ich zobaczył, podniósł się z ziemi. Dłonie trzymał tak, jakby chciał ścisnąć je w pięści i zacząć nimi gromić. Blady, roztrzęsiony, z przekrwionymi oczami.

      – Co się stało? – zapytał, omijając wzrokiem Akosa. – My… Ja coś poczułem. Co się stało?

      – Ryzek zginął – wyjaśnił mu brat. – Poczułeś to?

      – To twoja sprawka? – warknął Eijeh. – Nie byłbym zaskoczony. Zabiłeś Suzao. Zabiłeś Kalmeva.

      – I Vasa – dodał Akos. – Trzymasz gdzieś Vasa w tym posiekanym mózgu, prawda?

      – To był przyjaciel.

      – Człowiek, który zabił naszego ojca!

      Eijeh skrzywił się, ale umilkł.

      – A co ze mną? – zapytała płaskim głosem Sifa. – Pamiętasz mnie, Eijeh?

      Spojrzał na nią, jakby dopiero teraz ją zauważył.

      – Jesteś Sifa – stwierdził i skrzywił się. – Mama. Ja nie pa… Mam w głowie luki.

      Przesunął się w jej kierunku.

      – Czy kochałem cię? – zapytał.

      Akos nigdy dotąd nie widział, by Sifa cierpiała. Nawet kiedy byli młodsi i powtarzali jej, że jej nienawidzą, gdy nie pozwoliła im odwiedzić przyjaciół albo skarciła za kiepskie oceny ze sprawdzianów. Domyślał się, co prawda, że może cierpieć, bo przecież była nie tylko wyrocznią, lecz także człowiekiem. Przecież wszyscy ludzie cierpią. Nie spodziewał się jednak, że ten widok tak nim wstrząśnie. Te skrzywione brwi i usta zwrócone ku dołowi…

      Czy kochałem cię? Słysząc te słowa, Akos domyślił się, że całkowicie zawiódł. Nie uwolnił brata od Shotet, tak jak obiecał ojcu przed śmiercią. Bo to nie był Eijeh. A skoro Ryzek zginął, szansa na uratowanie brata przepadła.

      A więc Eijeh przepadł. Akos poczuł ucisk w gardle.

      – Tylko ty możesz to wiedzieć – powiedziała tymczasem Sifa. – Kochasz mnie?

      Jej starszy syn drgnął i cofnął rękę.

      – Ja… może.

      – Może… – Sifa kiwnęła głową. – W porządku.

      – Wiedziałaś, prawda? Że zostanę kolejną wyrocznią? – przypomniał. – Wiedziałaś, że mnie porwą. Nie ostrzegłaś mnie. Nie przygotowałaś mnie na to.

      – Były ku temu powody – stwierdziła. – Wątpię, byś uznał je za pocieszające.

      – Pocieszające – fuknął Eijeh. – Nie potrzebuję pocieszenia.

      Brzmiał jak Ryzek – ten dobór słów ubranych w język thuvet.

      – A ja owszem – przyznała. – Każdy potrzebuje.

      Kolejne fuknięcie, ale bez odpowiedzi.

      – Przyszliście znów mnie odurzyć, prawda? – Kiwnął głową w stronę Akosa. – W tym właśnie się specjalizujesz, prawda? W warzeniu trucizn. I byciu dziwką Cyry.

      Teraz to dłonie Akosa zacisnęły się w pięści na zmiętej koszuli Eijeha. Uniosły go do góry, tak by palce jego stóp ledwo dotykały ziemi. Był ciężki, ale nie zbyt ciężki. Zwłaszcza dzięki energii, która spalała się w Akosie. Energii, która nie miała nic wspólnego z nurtem.

      Uderzył bratem o ścianę.

      – Zamknij. Swoją. Gębę – warknął.

      – Obaj się uspokójcie! – powiedziała Sifa, kładąc dłoń na jego ramieniu. – Postaw go. Już! Powinieneś


Скачать книгу
Яндекс.Метрика