Nieodnaleziona. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
– odparłam z lekkim uśmiechem.
Podniosła wzrok i ściągnęła brwi. Opuchnięte powieki jeszcze bardziej się uwydatniły.
– Ewidentnie dzisiaj nie pospałaś – zauważyłam.
– Nie każdy może wyglądać tak jak ty.
– Dzięki Bogu – odparłam, podnosząc kieliszek. – Inaczej mielibyśmy tu zatrzęsienie snobistycznych, nowobogackich damulek, które lansują się na arystokratki.
Jola otworzyła usta, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, kelner postawił przede mną wino musujące.
– Nie to miałam na myśli – zastrzegła.
– W porządku, mam do siebie duży dystans. Wszystko to zasługa prosecco.
– Ale chyba… chyba tak siebie nie postrzegasz?
Wzruszyłam ramionami, a Kliza się rozejrzała.
– Dla wielu jesteś… bo ja wiem, prawie ikoną. A już na pewno wzorem do naśladowania.
– W kwestii polowania na bogatych mężów?
– Raczej w kwestii stylu, elegancji i klasy.
Uśmiechnęłam się, bo jej nieporadność towarzyska uniemożliwiała wyłapywanie nawet tych najbardziej oczywistych żartów.
– Na podwyżkę nie licz – powiedziałam. – Chyba że usłyszę jeszcze kilka takich komplementów.
– Postaram się o coś lepszego – odparła, wskazując na tablet.
Obie spoważniałyśmy, uznając, że czas najwyższy przejść do rzeczy.
– Staraj się, staraj, bo sprawa może być głośna.
– Myślałam, że nie zależy nam na rozgłosie.
– Nie w sensie samej działalności. Ale jej rezultaty to już zupełnie inna sprawa.
Odsunęłam kieliszek i skrzyżowałam dłonie na stole. Siedziałam prosto jak struna. Drogi żakiet i jasnoniebieska koszula niemal w stu procentach z bawełny i tak układałyby się dobrze, ale po latach ćwiczeń przyjmowałam taką pozycję bezwiednie.
– Co ustaliłaś? – zapytałam.
– Że początkowo podejrzewano chłopaka.
– Damiana Wernera?
Skinęła głową.
– I że wstępne ustalenia mówiły o zabójstwie.
– Ale zwłok nie odnaleziono?
– Nie, chociaż śledczy przypuszczali, że chłopak wrzucił je do rzeki. Przeszukano koryto, ale zrobiono to wiele dni po tym, jak Werner zgłosił zaginięcie. Do tego czasu ciało mogło znaleźć się już w zupełnie innym miejscu.
– Dlaczego go podejrzewali?
Wydawało mi się, że to zasadne pytanie, mimo że służby zazwyczaj w pierwszej kolejności interesowały się bliskimi. To oni w osiemdziesięciu procentach przypadków okazywali się sprawcami. Popełniali niezaplanowane, powodowane emocjami zbrodnie, a statystyki policyjne dowodziły, że prawda najczęściej wychodziła na jaw już po czterdziestu ośmiu godzinach.
Oczywiście byli i tacy, którzy przez dwadzieścia lat chowali ciało małżonka w piwnicy, a wszystkim wokół wmawiali, że dana osoba zaginęła lub wyjechała.
– Nikt nie widział tej rzekomej sprzeczki przed pubem – odezwała się Kliza.
– A więc obrażenia Werner miałby zadać sobie sam?
– Przyjęli, że narzeczona mogła próbować się bronić.
– To dość pokrętna wersja – oceniłam. – Naprawdę przyjmowali ją jako realną ewentualność?
– Tak.
– Chłopak się oświadcza, potem gwałci narzeczoną, zabija ją i wrzuca do rzeki? Mają wyobraźnię.
– Albo doświadczenie.
Celna uwaga, skwitowałam w duchu. Z pewnością z nie takimi rzeczami spotkali się śledczy.
– Więc nie było żadnych świadków? – zapytałam.
– Żadnych. Klienci wspominali jedynie o grupie mężczyzn, którzy wyszli z pubu mniej więcej o tej porze, którą wskazał Werner. Ale wszystko inne opierało się na jego zeznaniach, więc… – urwała i wzruszyła ramionami.
– A materiał DNA?
– Pobrano ze stolika, przy którym siedzieli mężczyźni. Sprawdzono, ale nie było żadnych trafień w systemie.
– A ten z miejsca zdarzenia? Z tego… Zgromadzenia Kpiarzy?
– Z Loży Szyderców – sprostowała, a ja skinęłam głową. – Tam mieli prawdziwą zupę mitochondrialną. Tyle materiału, że obsłużyliby wszystkie laboratoria w Polsce.
– Ślady spermy?
– Nie znaleziono.
– Pot? Inne wydzieliny?
– Wszystkiego pod dostatkiem – odparła Jola, wciąż nie odrywając wzroku od tabletu. – Ale to rzekomo dość uczęszczane miejsce w Opolu, przynajmniej wtedy. Teraz jest tam ogródek pobliskiego pubu, większość przestrzeni zrewitalizowano.
Nabrałam głęboko tchu, a potem opróżniłam kieliszek i zamówiłam Joli bezalkoholowego drinka. Kelner był na każde skinienie, przysłuchiwał się rozmowie i nie odrywał od nas wzroku.
– Zapisy z monitoringu? – rzuciłam.
– Nie było tam wtedy żadnego. Najbliższy znajdował się kilkaset metrów dalej, ale nie zarejestrował w tamtym czasie żadnej grupy mężczyzn. Ci, którzy się przewinęli, zostali zidentyfikowani i przesłuchani. Nie byli tamtej nocy w okolicach Młynówki.
– Czego?
– To stare koryto Odry – wyjaśniła Kliza i machnęła ręką. – Zresztą nieważne.
– Nie ma tam jakichś śluz?
– Są. Po obu stronach.
– Więc…
– Jeśli chłopak wrzucił ciało do wody, z pewnością zatrzymało się na którejś, ale do czasu rozpoczęcia poszukiwań kilkakrotnie je otwierano. Musisz pamiętać, że najpierw traktowali to jako zaginięcie, dopiero potem uznali, że trzeba szukać zwłok.
– Ale ostatecznie wyeliminowali naszego klienta jako podejrzanego?
– Formalnie tak.
– A nieformalnie?
– Wygląda na to, że funkcjonariusz prowadzący, Tomasz Prokocki, obecnie w stopniu podkomisarza, do końca nie był pewien, czy to dobra decyzja.
– Bo?
– Werner wydawał mu się podejrzany. Więcej szczegółów na pewno jest w raporcie, ale nie mam do niego dostępu.
– Jeszcze nie.
Kliza zrozumiała niezbyt zawoalowaną aluzję i skinęła głową. Wiedziałam, że jest w stanie dotrzeć do każdej informacji, o ile da się jej wystarczająco dużo czasu. I o ile nie musi wchodzić przy tym w interakcje z innymi ludźmi.
Mnóstwo czasu zajęło mi sprawienie, że czuła się w moim towarzystwie na tyle komfortowo, by mogła mówić pełnymi zdaniami. Nie potrafiłam wyobrazić sobie, jak pokonywała podobne trudności w Kaiserslautern. A może nie pokonywała. Może zamykała się w pokoju, zatracała w nauce i stąd później tak imponujące wyniki akademickie.
Słuchałam jej relacji jeszcze przez