Józef Balsamo, t. 5. Aleksander DumasЧитать онлайн книгу.
rozpaczy wyrwał się z piersi Balsamo.
— Jeszcze nie skończyłem — mówił przewodniczący. — W kwadrans po przybyciu Lorenzy do policji ty także tam przyjechałeś. Ona posiała ziarno zdrady, ty zjawiłeś się, aby zebrać plon. Lorenza wyszła z policji sama, ty w towarzystwie pani Dubarry, aby zmylić ślady. Szkatułkę zostawiłeś... Na szczęście, dostrzegliśmy wszystko w porę.
Balsamo spuścił głowę w milczeniu.
— A teraz wnioski — rzekł przewodniczący. — Doniesiono zakonowi o zdradzie twojej i twojej wspólniczki, która wydała nasze tajemnice, chociaż jest niewinna. Czy to ty, Balsamo, mistrz i wielki ofiarnik naszych tajemnic?
Balsamo podniósł powoli głowę i oczy jego zaiskrzyły się.
— Czemu ją obwiniacie? — zapytał.
— Ach, wiedzieliśmy, że będziesz ją bronił, bo przedkładasz ją nad wszystko w świecie. Wiemy o wszystkim. W niej zamykają się dla ciebie wszystkie skarby nauki i mądrości. Ugodzimy w ciebie poprzez twoją kochankę.
— Kończ...
— A oto wyrok: „Zdrajca Józef Balsamo złamał daną przysięgę, jednak dorobek jego nauki przynosi korzyści stowarzyszeniu. Balsamo zatem winien żyć dla tych, których zdradził, należy do braci, których się zaparł.”. — Ach! — przerwał Balsamo z ponurym gniewem.
— „Wieczne więzienie czeka zdrajcę — czytał dalej przewodniczący — aby zakon był bezpieczny i aby mógł korzystać z jego nauki, czego zakon ma prawo wymagać od każdego ze swoich członków. Co zaś dotyczy Lorenzy Feliciani..”. — Poczekajcie — przerwał znowu Balsamo. — Zapomnieliście o jednym: powinniście wysłuchać obwinionego. Dosyć mi będzie jednego słowa, jednego dowodu. Nie wydawajcie wyroku, dopóki wam nie złożę tego dowodu.
Przybyli spojrzeli na siebie niepewnie.
— Ha! Myślicie, że chcę sobie odebrać życie — powiedział Balsamo z gorzkim uśmiechem. — Nie lękajcie się. Gdybym chciał to zrobić, zrobiłbym na waszych oczach. W moim pierścieniu znajduje się tyle trucizny, że starczyłoby jej na otrucie was wszystkich. Lękacie się, żebym nie uciekł, niech kto pójdzie ze mną.
— Idź! — zadecydował przewodniczący.
Balsamo wyszedł i wkrótce potem przybyli usłyszeli jego kroki, ciężkie, jakby dźwigał jakiś ciężar. Otworzyły się drzwi i Balsamo wszedł, niosąc na ramionach zwłoki Lorenzy.
— Oto ona! — zawołał. — Kobieta przeze mnie ubóstwiana, jedyny mój skarb, dobro moje, życie moje... Przypatrzcie się! Powiadacie, że zdradziła was... Bóg ją już ukarał za to. Weźcie ją i ukarzcie teraz wy!
I zsunął zwłoki z ramion, rzucając je pod nogi sędziów. Włosy zmarłej i sztywne ręce dotknęły ich nóg.
— Wydajcie teraz wyrok! — zawołał Balsamo. Przerażeni sędziowie poderwali się ze swoich miejsc i nie tając strachu, z krzykiem, wybiegli bezładnie z pokoju.
W chwilę potem z dziedzińca dobiegły odgłosy turkotu kół, skrzypienia bramy i stukotu kopyt. Wkrótce wszystko uciszyło się i zapanowała głucha cisza.
Obok śmierci i rozpaczy zasiadło znów uroczyste milczenie.
ROZDZIAŁ CXXXIV BÓG I CZŁOWIEK
ROZDZIAŁ CXXXIV
BÓG I CZŁOWIEK
Widząc, jak Balsamo wziął zwłoki Lorenzy i zszedł na dół, Althotas przestraszył się i myślał, że jego uczeń już nie powróci, że to już pożegnanie z najbliższym człowiekiem, którego serce tak okrutnie zranił. Althotas bał się samotności i śmierci, której tak bardzo chciał uniknąć. Zaczął wzywać ucznia.
Ale Acharat oddalił się bez słowa i Althotas znowu wpadł w gniew, jak to mu się często zdarzało.
— Ach ty, niewdzięczniku! — wołał. — Zwierzu ślepy! ”Wracaj! Daremnie przedkładasz nikczemny przedmiot zwany kobietą nade mnie, ułamek życia nad nieśmiertelnością! Oszukałeś mnie, zdradziłeś, bo zląkłeś się, bym nie żył dłużej, bo przewyższam cię w nauce! Strzeż się! Wiesz, że znam zaklęcia, które wywołują ogień.
Ale nie słychać było żadnej odpowiedzi i starzec wpadł zwolna w rozpacz.
— Czyż nie wiesz, że siły mnie opuszczają, nieszczęsny? — mówił głosem stłumionym. — Przychodzi po mnie śmierć, jak po zwyczajne stworzenie. O, wracaj, Acharacie! Przysięgam, że nic ci złego nie zrobię, zrzekam się zemsty... Nie opuszczaj mnie, pomóż, a nauczę cię wszystkiego, co umiem...
Zamilkł i przysłuchiwał się przez chwilę. Siły opuszczały go coraz bardziej.
— Nie wracasz... Myślisz, że w ten sposób mnie zabijesz... O, nierozumny! Nie zdołasz przejąć mojej wiedzy, tak długo gromadzonej, nie będziesz moim następcą. Acharacie, wracaj, chcę, żebyś był chociaż świadkiem ruiny tego domu!
Nie było żadnej odpowiedzi. Starzec wpadł we wściekłość.
— Nie wracasz, gardzisz mną! Ale zobaczysz! Ognia! Ognia! Jego wycie obudziło wreszcie ucznia z odrętwienia. Wstał i zaniósł ciało Lorenzy do jej pokoju, potem zjawił się u Althotasa.
— Ach, jesteś! — krzyknął starzec z radością. — Dobrze, że przyszedłeś, gdyż za chwilę podpaliłbym ten pokój.
Balsamo spojrzał na niego bez słowa.
— Pali mnie pragnienie — zawołał Althotas — daj mi pić! Balsamo nie poruszył się nawet. Patrzył na konającego jakby chciał być uważnym świadkiem jego śmierci. — Czy słyszysz, Acharacie?! Wody, wody...
Nie było już w oczach starca ognia, tylko złowieszcze płomyki, nie było oddechu w jego ustach, nie ruszał się. Tylko ręce kościste jeszcze drgały, wiotkie jak macki polipa.
— Ach, więc chcesz mnie zabić pragnieniem! Pożerasz oczami moje pisma i moje skarby. Myślisz, że to już twoje. Poczekaj...
I ostatkiem sił wyjął spod poduszki krzesła flaszeczkę. Kiedy ją otworzył, ze środka buchnął ogień. Althotas rozlał płomień wokół siebie.
W jednej chwili ogień ogarnął cenne rękopisy i zwoje dokumentów, zdobytych w Egipcie i w Pompei. Potok płomieni rozlał się po podłodze i dotarł do starca, który sądził, że Balsamo zacznie ratować wszystkie skarby.
Ale Balsamo ciągle patrzył na starca nie poruszony. Paliło się już krzesło pod konającym, a on stał i patrzał.
Kiedy płomień ogarnął Althotasa, twarz starca wypogodziła się, jakby radował się, że duch jego odchodzi w wyższe sfery. Oczy jego odzyskały żywy blask.
— Umieram bez żalu — rzekł. — Wszystko miałem, wszystko poznałem, dosięgałem już nieśmiertelności.
Balsamo zaśmiał się dziko.
— Tak, masz słuszność — powiedział Althotas — zapomniałem tylko o Bogu...
Były to jego ostatnie słowa. Oddał Bogu ostatnie tchnienie, które usiłował Bogu odjąć.
Balsamo westchnął i wyszedłszy zasunął przejście do pokoju Althotasa, nie bacząc, że szaleje w nim pożar. Wbrew jednak oczekiwaniom ogień strawił wszystko, co było dziełem starca, i wszystkie meble, ale w końcu zamarł.
Ostatni jego syk usłyszał Balsamo siedząc przy zwłokach Lorenzy, nieczuły na nic, nawet na niebezpieczeństwo śmierci.
ROZDZIAŁ CXXXV POWRÓT NA ZIEMIĘ
ROZDZIAŁ CXXXV