Poznań Fantastyczny. MIEJSKA PARALAKSA. Praca zbiorowaЧитать онлайн книгу.
się tak dobrze rozwijał jak dotychczas, to za dwa, trzy lata powinien się zacząć zwracać. Ta myśl radowała wielce Kałamajskiego i sprawiała, że nieco lżej oddychał. Kończył już zliczanie, gdy usłyszał delikatne pukanie do drzwi i nieśmiały głos kobiecy.
– Dobry wieczór. Nazywam się Michalina Bonczyk. Chciałabym rozmawiać z dyrektorem kina.
Kałamajski wstał i otworzył drzwi. Stała przed nim zgrabna, na oko trzydziestoletnia kobieta ubrana w zgrabną jasnozieloną garsonkę z białym kwiatem przypiętym na lewej piersi. W ręce trzymała białą torebkę. Na jej głowie spoczywał modny biały toczek z czarną woalką.
– Dobry wieczór, szanowna pani. Stefan Kałamajski, właściciel. – Dyrektor, ukłoniwszy się nieco przesadnie, uchwycił dłoń kobiety i nachylił się do pocałunku. Michalina szybko cofnęła rękę, wobec czego dyrektorski cmok zawisł w powietrzu.
– Cóż… – Kałamajski wyprostował się i uchwycił stojące przy biurku krzesło. – Proszę łaskawie usiąść. Czym mogę służyć?
– Znałam pana stryja, świętej pamięci Michała Michalskiego. Miał tu obok, przy ulicy Kantaka, kawiarnię i swój własny kinoteatr. – Michalina przysiadła na brzegu krzesła i skrzyżowała dłonie na białej torebce. – Wie pan, że przyszłam na świat na zapleczu tejże kawiarni? Moja mamusia zaczęła rodzić podczas projekcji filmowej. A pan Michalski, który się nami zajął podczas porodu, został później moim ojcem chrzestnym.
– Doprawdy? – Zdziwił się szczerze. – A to ci ciekawostka. Kamienica przy ulicy Kantaka należy teraz do mnie. Niestety kawiarni już nie prowadzę. Rozwijam za to, jak szanowna pani widzi, interes kinowy. Czy przyszła pani tutaj, żeby trochę powspominać?
– Poniekąd. Dowiedziałam się niedawno, że to pan odziedziczył spadek po stryju. – Michalina patrzyła dyrektorowi Kałamajskiemu śmiało w oczy. Ten lekko się nadął i już miał coś rzec, ale ona go ubiegła. – Proszę się nie obawiać, nie mam żadnych roszczeń wobec spadku. Chodzi mi o coś zupełnie innego. O stary projektor.
– Tak?
– Podobno używa pan nadal zabytkowego projektora, który pan Michalski nabył we Francji. Plotka głosi, że organizuje pan zamknięte seanse dla znajomych i rodziny. Cóż… Ponieważ byłam chrześnicą pańskiego stryja, mogę uważać się poniekąd za członka rodziny… Panie dyrektorze, powiem otwarcie. Chciałabym uczestniczyć w tych seansach. Nawet nie wie pan, jakie to dla mnie ważne. Nie chodzi mi o filmy, ale o samo uczestniczenie w seansach, o przebywanie w tym samym pomieszczeniu co działający projektor. Czy pan to rozumie?
– Przyzna pani, że to dość dziwne życzenie. – Stefan Kałamajski zamyślił się głęboko. – Nie wiem, pani Michalino, czy zdaje sobie pani sprawę, że te seanse mają pewną właściwość… nie do końca określoną. Niektórzy uczestnicy dziwnie reagują na projekcje. Dlatego nie każdy się na nie nadaje.
– Doskonale wiem, co się dzieje podczas seansów. Dla mnie mają one ogromne znaczenie sentymentalne. Przywołują wspomnienia kogoś bardzo mi drogiego, kto już niestety nie żyje. Dlatego tak bardzo mi zależy na uczestnictwie. Proszę to dla mnie zrobić, choćby przez pamięć o pańskim stryju. On pozwalał mi przychodzić na te seanse.
– No tak… – Dyrektor lekko się uśmiechnął. – Trudno odmówić tak ślicznie proszącym oczętom. Zapraszam zatem na najbliższą projekcję. W piątek o szóstej po południu. W moim mieszkaniu, w kamienicy przy ulicy Kantaka. Adres zna już pani dobrze.
– Oczywiście, panie dyrektorze. Bardzo panu jestem wdzięczna.
Albert Renert, nerwowo pojękując, przechadzał się wzdłuż swojego obszernego gabinetu. Chciał zebrać myśli, ale te uciekały od niego i sprawiały, że popadał w coraz większą panikę. Drzwi otworzyły się po cichu i do środka weszła recepcjonistka Monika.
– Załatwione. Znajoma przywiozła ze szpitala kroplówkę. Już ją podłączyliśmy do pacjenta. Na razie możemy zrobić tylko tyle. Milczenie lekarki będzie jednak pana sporo kosztowało. No, ale przynajmniej pacjent nie umrze nam z odwodnienia. Przydałyby się jeszcze materace antyodleżynowe.
– Dobrze, załatw je – westchnął ciężko Renert. – Ale co dalej? Przesadziłem, droga Moniczko. Za bardzo pozwoliłem mu odjechać z tą jego obsesją utraconej miłości. Ostrzegałem, że wczesne wspomnienia są groźne i nie bardzo nadają się do modyfikacji. Pierwszy raz mam do czynienia z tak drastycznym przypadkiem zapaści. Nigdy przedtem żaden z pacjentów nie tracił przytomności w czasie seansu. Nie rozumiem…
– Może to jednak zgłosić na pogotowie – zaproponowała po chwili milczenia Monika.
Doktor zmierzył ją piorunującym spojrzeniem.
– W żadnym wypadku. Zacznie się dochodzenie i zabiorą mi projektor. Będę musiał zamknąć interes, a i ty stracisz pracę. Chyba nie chcesz tego…
– No nie. – Monika spuściła wzrok i zaczęła się powoli wycofywać w stronę wyjścia.
Doktor powstrzymał ją jednak. Zaczął mówić, patrząc w stronę okna.
– Żałuję, że zgodziłem się na tę terapię. I jeszcze sam proponowałem Przybeckiemu wydłużenie projekcji. Co za nieostrożność z mojej strony. Ten człowiek był niebezpieczny ze swoim poczuciem winy. Podejrzewam, że on nie chciał wcale modyfikować swoich wspomnień. Oszukał mnie, mówiąc, że ma alternatywny scenariusz. Jemu widocznie zależało na powrocie do tego wycinka czasu, w którym był szczęśliwy ze swoją ukochaną. I teraz utknął we własnym wspomnieniu. Jest mu z nim tak dobrze, że bardzo trudno będzie go stamtąd zabrać.
– To może spróbować wyłączyć projektor – zaproponowała nieśmiało Monika.
– W żadnym wypadku! – Doktor zdecydowanie pokręcił głową. – Nie wiemy, co by się stało z ciałem Przybeckiego. Pozbawiony świadomości mózg mógłby obumrzeć. Nie będziemy robić tu takich eksperymentów. Musimy poczekać, aż jego wspomnienie osłabnie na tyle, że świadomość zechce powrócić do rzeczywistości. To może stać się w każdej chwili. Pozostaje nam tylko bierne oczekiwanie.
W korytarzu zadźwięczał dzwonek do drzwi wejściowych. Monika wyszła z gabinetu. Wróciła po chwili i powiedziała ściszonym głosem:
– Przepraszam, doktorze, ale przyszła pani Bonczyk na swój cotygodniowy seans. Co mam jej powiedzieć?
– No, nie! Problemy zaczynają się nam spiętrzać. – Renert uderzył pięścią w biurko. – Najważniejszy jest Przybecki. Nie ma mowy, żeby teraz go odłączać. Pani Bonczyk musi przyjść za tydzień. Dziś seans odwołany.
– Będzie załamana – jęknęła Monika.
– Trudno, musi to jakoś przeżyć.
Telefon milczał. Michalina Bonczyk siedziała w swoim wygodnym fotelu w domu i wpatrywała się w dach sąsiedniej kamienicy. Doktor Renert obiecał zadzwonić i powiadomić ją, kiedy wreszcie będzie mogła przyjść na seans. Myślała teraz o Stanisławie. Jaka szkoda, że zginął podczas powstania w dziewiętnastym roku. Dostał śmiertelny postrzał podczas walk pod Szubinem. W czasie seansów nie mogła dojść do tego momentu, bo to nie były jej wspomnienia. Miesiąc przed śmiercią Stanisław przyszedł do niej na Młyńską ostatni raz, żeby się pożegnać. Wstąpił na ochotnika do armii generała Dowbora-Muśnickiego, zaraz po tym, jak odrzuciła jego oświadczyny. Jaka była wtenczas naiwna, licząc, że dopiero gdy wróci z powstania, to wyjdzie za bohatera. To przez nią ryzykował życie i zginął. Teraz zostały jej tylko seanse projekcyjne. Dzięki modyfikacji wspomnień czuła się najszczęśliwszą osobą na ziemi. Ona i Stanisław byli małżeństwem, żyli i kochali