Elity Mediolanu. Tara PammiЧитать онлайн книгу.
swobodnie, ale wzrok nadal miał zimny. – Niech się pani nie przemęcza, ten aktorski popis jest zupełnie zbędny. Oboje przecież doskonale wiemy, co tu tak naprawdę jest grane.
Co tu tak naprawdę jest grane?
Cóż, jeśli toczyła się tu jakaś gra, ona reguł nie znała. Nikt nie raczył jej ich wyjaśnić. O co oskarżał ją chmurny, nieżyczliwy pan Mastrantino? Nie miała pojęcia. Zrozumiała jedynie, że sugerował, że młodzi mężczyźni nie bez przyczyny pojawili się tłumnie na przyjęciu, a interesowali się nią wyłącznie dlatego, że była wnuczką bogatego jak król Giovanniego Vita. Czy uważał, że dziadek zapłacił im za przybycie? Czy może nie musiał płacić, bo stoły suto zastawione najbardziej wyszukanymi daniami, niezliczone beczki przedniego wina i bar hojnie zaopatrzony w najdroższe alkohole, a do tego znakomita muzyka i miłe dla oka kelnerki, które nie miały nic przeciwko bardziej lub mniej niewinnym flirtom – to była wystarczająca rekompensata za chwilę rozmowy i ewentualnie jeden taniec z nieatrakcyjną, nudną jak flaki z olejem Pią Vito?
Cóż, niestety, jej krytyczny umysł nie pozwalał zlekceważyć tych insynuacji. Widziała aż nadto wyraźnie, że miały one wszelkie pozory prawdopodobieństwa.
Ale nie znaczyło to, że musiała pozwolić, by się z niej naigrawał. Tego akurat życie już ją nauczyło – że wielu ludzi uważa się za lepszych od niej. Cóż, mieli prawo do swojego zdania, ale do tego, by zabawiać się jej kosztem, już nie.
– Nie będę pana dłużej zatrzymywać, panie Mastrantino – powiedziała tak stanowczo, jak tylko potrafiła. – Jeszcze raz dziękuję za pomoc. I za rozmowę. Odwróciła się, by odejść, zbyt nieostrożnie, zbyt szybko. Jeden z obcasów pośliznął się, przekrzywił, noga niebezpiecznie wykręciła się w kostce. Pia krzyknęła głucho, zamachała rękami, usiłując odzyskać równowagę. Kiedy Raphael objął ją ramieniem, podtrzymał i obrócił twarzą do siebie, poczuła się jak idiotka.
– Nic się nie stało, to tylko te buty… – wyjąkała, czerwieniąc się z zażenowania. – Proszę mnie puścić.
– Jak panią puszczę, to się pani przewróci. – W jego oczach błysnęło rozbawienie.
Arogancki Makaroniarz! Czy miała mu powiedzieć, że jeśli chwieje się na nogach, to jest to jego wina? Przyznać się, że na sam jego widok miękną jej kolana, a dotyk jego rąk, dźwięk głosu i bliskość ciała wywołują zawroty głowy i dziwnie przyjemne uczucie słabości?
– Proszę dać sobie jeszcze chwilę na złapanie równowagi – zaproponował, nie wypuszczając jej talii z mocnego uścisku. – Chciałbym poprosić panią do tańca. Proszę się nie obawiać, zapewnię pani stabilne oparcie.
Zmusiła się do uśmiechu, z rezygnacją skinęła głową i niepewnie zerknęła na parkiet.
– Jeden taniec, panie Mastrantino. Potem naprawdę będę musiała… przeprosić towarzystwo. Okazuje się, że eleganckie przyjęcia wymagają kondycji, której, niestety, nie mam.
– Chętnie uznam, że pani daleka od entuzjazmu reakcja na propozycję tańca ze mną spowodowana jest zmęczeniem. – Raphael zrobił krok w tył, skłonił się szarmancko i wyciągnął dłoń. – Gdyby przyczyną była moja skromna osoba, czułbym się boleśnie dotknięty.
– Pańska osoba z całą pewnością nie jest skromna. – Ujęła jego rękę i pozwoliła poprowadzić się na parkiet. – Jest pan ponadprzeciętnie wysoki i wyjątkowo harmonijnie zbudowany; proporcje mięśni, tłuszczu i wody w pana organizmie wydają się na pierwszy rzut oka idealne, choć oczywiście nie tak łatwo to ocenić, gdy jest pan w ubraniu. Wątpię też, by cokolwiek, co mogłabym powiedzieć albo zrobić, wpłynęło choć w minimalnym stopniu na pańskie mniemanie o sobie, które oceniam jako wygórowane.
Raphael Mastrantino zmylił krok. Pia zerknęła na niego z niepokojem. Wyraz pewności siebie zniknął z jego twarzy, zastąpiony na moment grymasem czystego zaskoczenia. A potem usłyszała jego cichy śmiech. I ze wzruszeniem zrozumiała, że ten śmiech jest całkowicie szczery. Jakby pochodził z głębi jego duszy, skąd wyrwało go nagłe zdumienie.
Nie miała tylko pojęcia, dlaczego był zdziwiony albo rozbawiony tym, co od niej usłyszał. Przecież precyzyjnie trzymała się faktów.
Wciąż patrzył na nią czujnie, z namysłem, jakby usiłował rozwikłać jakąś trudną zagadkę, kiedy smyczki i flety podjęły z początku nieśmiały, potem coraz bardziej szalony dialog, ujarzmiony tylko hipnotycznym, władczym, potrójnym rytmem walca. Pia odetchnęła z ulgą. Ogólnie taniec nie był dla niej rzeczą prostą – zwłaszcza jego nowoczesne, ekspresyjne odmiany. Zbyt nieprzewidywalny, jak na jej gust. Za mało uporządkowany.
Ale walc – to była zupełnie inna historia. Uwielbiała jego geometryczną precyzję. Zachwycała się lekkością posuwistych kroków i płynnością obrotów, które pozwalały odczuć upajającą moc działania siły odśrodkowej. Kiedy Raphael obrócił ją ku sobie i położył dłoń na jej plecach, wyprostowała się, odchyliła głowę nieco w tył, oparła dłoń o jego ramię i pozwoliła, by poprowadził ją w tańcu. Tutaj, na parkiecie, pewność siebie i arogancja tego mężczyzny stanowiły atut, czyniąc z niego znakomitego tancerza. Porwał ją w szalony wir coraz szybszych obrotów, a ona, bezpiecznie wsparta na jego silnym ramieniu, zupełnie zapomniała o tym, jak bardzo niewygodne ma buty. Miała wrażenie, że frunie nad ziemią, unoszona energią muzyki.
Piękna melodia walca, z jej nieparzystym metrum, malująca dźwiękiem, który intensywniał, to znów przygasał, fale modrego Dunaju, mogłaby, zdaniem Pii, trwać bez końca. To była cudowna chwila. Widziała przed sobą fascynującą twarz Raphaela i niewiele więcej – im szybciej wirowali, tym bardziej świat wokół nich się rozmywał, przemieniał w smugi barw, jak na obrazie jakiegoś szalonego ekspresjonisty. Zdążyła jednak zauważyć, że młodzi mediolańczycy, którzy wcześniej osaczali ją niczym sfora głodnych wilków, teraz wycofywali się, szukali innych obiektów zainteresowania, jeden po drugim opuszczali salon. Dokładnie tak, jak zachowują się słabsze samce, gdy wśród nich pojawi się basior. Ten, którego dominację uznaje całe stado…
Uśmiechnęła się, rozbawiona tym porównaniem. Jedno było pewne – dopóki towarzyszył jej pan Mastrantino, żaden inny mężczyzna obecny na sali nie ośmieli się nawet zbliżyć. To dobrze. Wolałaby oczywiście, żeby zostawiono ją w całkowitym spokoju, ale jeśli tak być nie mogło… cóż, bez wahania wybierała towarzystwo aroganckiego Raphaela Mastrantino. Był najbardziej interesującym mężczyzną obecnym na przyjęciu. Nie, poprawiła się, wpatrzona w jego ciemne oczy o nieodgadnionym spojrzeniu. Był najbardziej interesującym mężczyzną, jakiego spotkała w życiu…
ROZDZIAŁ DRUGI
Oficjalna część przyjęcia dobiegała końca. Muzyka umilkła, gwar ścichł. Goście, jedni po drugich, żegnali się i odjeżdżali. Pia stała u boku dziadka, dziękując wszystkim za przybycie. Uśmiechała się, pozwalała całować w rękę, przyjmowała komplementy, przepraszała, że tak słabo mówi po włosku, i czuła, że za chwileczkę oszaleje. Dozna załamania nerwowego, dostanie ataku histerii. Kto wie, może zacznie chichotać jak wariatka, a może tłuc głową w ścianę?
Zacisnęła na moment powieki, a potem uśmiechnęła się szeroko do matrony uczesanej w imponujący kok, którą – o ile dobrze pamiętała – przedstawiono jej przed kilkoma godzinami jako szwagierkę ciotecznej babki Marii, i powiedziała sobie twardo, że musi wytrzymać do końca. Była wnuczką Giovanniego Vita, i zachowa się tak, jak dziadek tego od niej oczekuje. Ta wielka włoska rodzina, której nie znała, była przecież jej rodziną. Jedyną, jaką miała.
Na szczęście pożegnania nie trwały długo. Przy barze w salonie zostało jeszcze kilkoro gości, którzy zasiedzieli się,