Szantaż. Zygmunt Zeydler-ZborowskiЧитать онлайн книгу.
w milczeniu. Po chwili Anna powiedziała:
– Smakuje ci?
– Bardzo. Znakomita jajecznica.
Od początku małżeństwa nigdy jeszcze nie przeżywała takiego dziwnego nastroju. Coś się stało, coś, o czym Paweł nie chciał jej powiedzieć. To ją niepokoiło. Dotychczas był zawsze z nią zupełnie szczery, opowiadał o wszystkich kłopotach, zmartwieniach, dzielił się z nią zarówno wesołymi wiadomościami, jak i troskami. Dlaczego dzisiaj…?
Po kolacji zmyła pośpiesznie. Była zdenerwowana. Pogodny, wiosenny nastrój zniknął bez śladu. Wiedziała już na pewno, że stało się coś niedobrego.
– Chcesz obejrzeć telewizję?
Energicznie potrząsnął głową.
– Nie, nie. Nie mam dzisiaj nastroju. Chodźmy spać.
Zwykle w łazience nucił albo gwizdał jakąś melodię.
Nadsłuchiwała. Cisza. Mył się w zupełnym milczeniu. Kiedy położył się przy niej na tapczanie, dotknęła jego ręki. Dłoń miał muskularną, palce długie, mocne.
– Kochanie, co ci jest? Powiedz. Widzę przecież, że coś cię dręczy. Powiedz. Proszę.
– Ten człowiek bardzo chciał żyć – powiedział cicho.
– Kto? Jaki człowiek?
– Ten, którego dzisiaj operowałem.
– Nie udała ci się operacja?
Wzruszył ramionami.
– Nie mogła się udać. Całe wnętrzności zżarte przez raka. Nic tam nie było do zrobienia.
Przytuliła się do niego.
– Nie denerwuj się, najmilszy. Przecież nie masz sobie nic do zarzucenia.
– Mógł jeszcze pożyć miesiąc, dwa. Nie wiem…
– Bardzo cierpiał?
– Bardzo.
– To chyba lepiej, że przestał cierpieć.
– Tak. Ale on chciał żyć.
– Tyle lat już operujesz, tyle lat patrzysz na śmierć, na ludzkie cierpienie. Dlaczego właśnie dzisiaj…
Podniósł się i, wsparty na łokciu, zaczął mówić szybko, gorączkowo, tak jakby chciał wyrzucić z siebie wszystko to, co go dręczyło:
– Sam nie wiem. Nie umiem sobie tego wytłumaczyć. Widzisz… czasem tak bywa, że… Ten człowiek miał do mnie ogromne, bezgraniczne zaufanie. Wierzył we mnie, jak w Boga. Był pewien, że ja go uratuję. Nikt nie chciał się podjąć tej operacji. Wszyscy wiedzieli, że to nie ma sensu. Ja się zdecydowałem. On tak mnie prosił, że nie potrafiłem mu odmówić. Zdecydowałem się. Ostatecznie dopóki nie otworzy się jamy brzusznej, to nigdy na pewno nie wiadomo, chociaż w tym wypadku szansa była prawie żadna.
– Zrobiłeś co do ciebie należało.
– Tak. Postąpiłem tak, jak mi nakazywało moje sumienie. Ale nie mogę zapomnieć tej twarzy, tego błagalnego spojrzenia. On bardzo chciał żyć.
Przesunęła dłonią po jego włosach.
– Jesteś przemęczony, kochany, podenerwowany. Powinieneś odpocząć. Mógłbyś może wziąć urlop. Trzeba, żebyś gdzieś wyjechał na odpoczynek.
Uśmiechnął się.
– To byłoby dobre, ale wątpię, żeby mnie puścili. Masę teraz mamy roboty.
– Roboty zawsze będzie dużo. Musisz pomyśleć o swoim zdrowiu.
Przygarnął ją do siebie.
– Jesteś bardzo kochana, że tak się o mnie troszczysz. Pomówimy jeszcze o tym. Na razie chodźmy spać. Jestem piekielnie zmęczony.
Leżała wpatrzona w ciemność. Żal jej było tego wieczoru, na który tak się cieszyła. Zaraz jednak zawstydziła się tego uczucia. Egoistka, wstrętna egoistka. Nie można myśleć tylko o swoich przyjemnościach. Biedny Paweł. Tak się zdenerwował. Ale jeżeli ten jego pacjent miał raka, no to… Ostatecznie tyle ludzi codziennie umiera na świecie i każdy z tych ludzi chce żyć. Paweł musi koniecznie wyjechać gdzieś na odpoczynek. Ta jego dzisiejsza reakcja świadczy chyba najlepiej o tym, że jest krańcowo wyczerpany. Przewróciła się na drugi bok i, zasłuchana w daleki szum ulicy, myślała o jutrzejszym dniu.
Telefon hałaśliwie rozdźwięczał się w ciemności. Paweł już spał. Pośpiesznie chwyciła aparat. W słuchawce rozległ się podniecony kobiecy głos:
– Błagam pana, panie doktorze, niech pan nie operuje Filipa. On umrze. Błagam pana!
– Halo – powiedziała Anna. Połączenie zostało przerwane. Paweł poruszył się i spytał sennie:
– Ktoś dzwonił?
– Nic, nic, to pomyłka. Śpij.
Wyciągnęła rękę i dotknęła telefonu, jakby to mogło jej dopomóc w zrozumieniu słów, które przed chwilą usłyszała. „Błagam pana, panie doktorze, niech pan nie operuje Filipa…” Co to znaczy? Kim była ta kobieta o niskim, charakterystycznym tembrze głosu? Dlaczego odłożyła słuchawkę? Przecież mogła poprosić do aparatu Pawła. A może wcale nie chodziło o Pawła? Może to była po prostu pomyłka?
Niepokój rósł i wypełniał ciemności. W nocy wszystko wydaje się bardziej groźne, bardziej przerażające. Nie mogła zasnąć. Czuła, że idzie ku nim niebezpieczeństwo, że dni spokojnego życia są policzone. Bała się. Skurczyła się pod kołdrą, jakby chciała schować się przed czymś strasznym. Co robić? Jak przed tym czymś ochronić Pawła? Była bardzo szczęśliwa. Nie pozwoli odebrać sobie tego szczęścia. Gotowa była walczyć.
Zasnęła dopiero przed świtem. Kiedy zadzwonił budzik, była zmęczona, niewyspana, w fatalnym nastroju.
Paweł wrócił z łazienki. Zdążył się już ogolić. Pachniał mydłem i wodą kolońską.