W grobie ci do twarzy. Andrzej F. PaczkowskiЧитать онлайн книгу.
ratuje mi życie? Co robić? No?
Instynktownie podbiegłam do szafki, wyjęłam z niej torbę i wrzuciłam do środka telefon, a potem sprawdziłam, czy mam portfel. Zdjęłam piżamę i ubrałam się w swoją sukienkę. Usiadłam na łóżku i czekałam z rękami splecionymi na kolanach. Jeżeli teraz wejdzie siostra, to po mnie.
Nagle gdzieś od strony korytarza rozległ się kobiecy miły głos, a następnie ogłuszający trzask, potem uderzenie, jakby worek z kartoflami rzucono na ziemię, i szybkie kroki biegnące w moją stronę.
– Marlena? – Ktoś cicho wymówił moje imię. – Wyjdź, bo nie wiem, gdzie dokładnie jesteś!
Szybko wstałam i poszłam w stronę światła. Kiedy ją zobaczyłam, odruchowo zrobiłam krok w tył. To miała być moja przyjaciółka? Ta gruba beczka? Z przetłuszczonymi włosami? I blada, jakby z prosektorium się przed chwilą wydostała? Z pewnością nie. Przecież musiałam mieć chociaż odrobinę klasy! Już raczej wolałabym mieć ulubionego psa niż to, co stało właśnie przede mną i patrzyło rozszerzonymi ze zdziwienia oczami.
– O matko, co oni ci zrobili? – Zakryła ręką usta. Wyglądała jak porażona prądem.
– Jak to co? Przecież żyję. Nic mi nie zrobili.
– Ale nie wyglądałaś aż tak źle, kiedy cię tu wieźli. Te bandaże powodują, że wydaje się, jakbyś była już w połowie mumią. Zdajesz sobie z tego sprawę? I jeszcze te podkrążone oczy! To naprawdę ty?
Grubaska podeszła na swoich pulchnych nóżkach i dotknęła mnie krótkim paluchem z obrzydzeniem malującym się na twarzy.
– Wypraszam sobie! – warknęłam, odtrącając palec.
– Ale się zrobiłaś drażliwa w tym szpitalu! To już cię człowiek nie może nawet dotknąć?
– A może powinnyśmy stąd raczej wiać? Zaraz ktoś przyjdzie i będzie po wszystkim! Nici z mojej ucieczki. Skończę w trumnie.
Gruba rozejrzała się na wszystkie strony.
– Racja. Wiejemy!
Rzuciła się do ucieczki. Stałam chwilę i patrzyłam, jak szybko przebiera nogami, kiedy odwróciła się i zawołała:
– Za mną!
Zaczęłam biec. Po chwili znalazłam się przy recepcji i kątem oka dojrzałam pielęgniarkę leżącą na ziemi.
– Zabiłaś ją? – zawołałam ze zgrozą w głosie.
– Zwariowałaś? Nie jestem morderczynią!
– Ale leży jak kłoda. Martwa, jakby… – Zaczęłam dyszeć, bo nagle zakręciło mi się w głowie. Korytarz wydawał się nie mieć końca, ale na szczęście już dojrzałam wyjście prowadzące do wolności.
– Bo jej porządnie przywaliłam. W końcu mam trochę siły w rękach.
– Nie wątpię – mruknęłam pod nosem, by nie usłyszała, i w tym samym momencie obie rzuciłyśmy się do drzwi. Niestety framugi okazały się zbyt wąskie dla nas dwóch i musiałyśmy się zatrzymać.
– Nie wpychaj się na siłę! – warknęłam, odtrącając ją łokciem.
– Ja miałam przejść pierwsza! – Wbiła we mnie wielką pierś.
– Ale to ja jestem chora!
– A ja znam drogę wyjścia!
– Też bym wiedziała, jak stąd wyjść!
Zrobiła krok do tyłu i podparła się pod boki.
– No to idź. Prowadź!
Odchrząknęłam i poszłam przodem. Wyjście znajdowało się parę metrów dalej. Chwyciłam z zadowoleniem klamkę i… nic. Drzwi okazały się zamknięte.
– Zamknięte – powtórzyłam blada ze strachu, bo oczami wyobraźni widziałam już dochodzącą do siebie pielęgniarkę, nadjeżdżającą policję i zastrzyk, który robią mi na siłę w celu zabrania mnie na skomplikowaną operację, której oczywiście nie przeżyję.
– Mówiłam ci – powiedziała z zadowoleniem na twarzy moja przyjaciółka, nadal podpierając się pod boki. – Proszę, idź. Wydostań się. Pomóż sobie sama, pani Chora Głowo.
Opuściłam ramiona.
– No dobra, co z tymi drzwiami?
– Okej. – Od razu do mnie podeszła. – Są tu jeszcze jedne. Te na noc zamykają, aczkolwiek nie wiem po co, tamte przecież są otwarte.
Pokręciła głową, potem odwróciła się w stronę, z której dopiero co przybiegłyśmy, i postukała się palcem w czoło. Następnie rzuciła się do ucieczki po schodach prowadzących w dół. Miała rację, kolejne drzwi okazały się otwarte i wyszłyśmy na świeże powietrze.
– Co teraz? – zapytałam.
– Pojedziemy do mnie autem. Przecież cię tu nie zostawię.
– Gdzie mieszkasz?
– Ty naprawdę nic nie pamiętasz? – Przyjrzała mi się uważniej z nadzieją w oczach.
– Nie. Przecież mówiłam.
– To może i dobrze – odetchnęła z wyraźną ulgą. – Chodź.
Wsiadłyśmy do stojącego nieopodal samochodu. Usadowiłam się na przednim siedzeniu i zapięłam pasy.
Gruba patrzyła na mnie z otwartymi ustami.
– Co? – zapytałam.
– Nigdy nie zapinasz pasów – odpowiedziała powoli.
– Nie chcę zginąć w wypadku samochodowym.
– Kiedyś było ci wszystko jedno.
– Naprawdę? – Jakoś nie potrafiłam w to uwierzyć. Czy rzeczywiście w ten sposób igrałam ze swoim życiem? Chyba nie byłam aż tak szalona i nieodpowiedzialna?
Przejechałyśmy może kilometr. Moja rzekoma przyjaciółka zatrzymała auto i zgasiła silnik.
– Dobra. To idziemy. Tylko jak już będziemy na miejscu, nie trzaskaj drzwiami.
– Niby czemu nie? Zawsze trzaskam?
– Nie, ale twoja matka zadzwoni po policję.
– Moja matka? Nie miałyśmy przypadkiem jechać do ciebie?
– Mieszkam w tej samej klatce. Dokładnie naprzeciwko drzwi do jej mieszkania.
– Czemu mi nie powiedziałaś?
– A co by to zmieniło?
– Nic.
– No właśnie. Chodź. Tylko cicho, bo ona często przesiaduje w oknie, które na nieszczęście wychodzi dokładnie na tę ulicę.
Starałam się najciszej, jak mogłam, zamknąć drzwi i udałam się w ślad za przyjaciółką. Weszłyśmy do obskurnej klatki schodowej. Oczywiście nie było tu windy, więc schodami poszłyśmy na ostatnie piętro. Głowa mnie tak rozbolała, że o mało mi nie pękła.
– Nie mogłaś mieszkać gdzie indziej? Przecież dzisiaj da się już żyć zupełnie inaczej. Czy coś ci mówi takie słowo jak winda? Technologia? Dwudziesty pierwszy wiek?
Gruba spojrzała na mnie jak na wariatkę.
– Boli cię głowa? Biedaczko moja. To musi być okropne uczucie.
– Nie bądź taka!
– Jaka? – Zrobiła niewinną minę.
– Złośliwa!
– Nie jestem! – oburzyła się i niechcący podniosła głos.
– Jesteś!
– Właśnie,