Wspomnienia w kolorze sepii. Anna J. SzepielakЧитать онлайн книгу.
cisza przerywana świergotem leśnych ptaków.
– Asiu? Jesteś tam?
– Jestem – odparła sztywno. – Rozumiem, z żoną. To naturalne. Dlaczego nie miałby przyjechać z żoną?
– No tak – mruknęła Marta. – Wolałam cię uprzedzić na wypadek, gdybyś ich spotkała. Ona jest… młoda. Chyba nawet bardzo młoda.
– I zapewne ładna. To naturalne. On zawsze był estetą – odparła Joanna, ciesząc się w duchu, że przyjaciółka nie słyszy, jak głośno bije jej w tej chwili serce.
– To co? Odezwę się, jak załatwię sprawę z Piotrem? – Marta zmieniła temat.
– Słucham? Aha, tak. Będę na was czekać.
– To pa, Asiu. Trzymaj się. A w razie czego dzwoń.
– Pa.
Joanna opuściła rękę z telefonem. Przez dłuższą chwilę patrzyła bezmyślnie na poruszane wiatrem łany zbóż.
– No tak – rzuciła apatycznie w przestrzeń. – To było do przewidzenia. Cóż w tym dziwnego? – Ze złością przypięła telefon do paska. – Dobra, trzeba się czymś zająć. Tofik!
Wróciła na ścieżkę i spojrzała pod słońce. Psa nie było.
– Tofik? – powtórzyła zdziwionym tonem.
Rozejrzała się wokół, ale odpowiedziała jej cisza wypełniona szumem listowia.
– Tofik! Ty świrze, wracaj tu! Gdzie się schowałeś?! – Podbiegła kawałek do przodu, wypatrując między drzewami brązowego zwierzaka. – Naprawdę nie mam dzisiaj siły na twoje fochy. Wracaj!… Tofik!
Zatrzymała się gwałtownie, gdy pod nogą trzasnęło drewno. Spojrzała w dół. Na ścieżce leżał patyk noszący wyraźne ślady psich zębów. Podniosła go i przez chwilę wpatrywała się ze zdziwieniem, jakby był największym odkryciem stulecia.
– Zostawiłeś swój patyk? – szepnęła. – To niemożliwe. Tofik! Piesku, gdzie jesteś?!
* * *
A.D. 1921, miasteczko w pobliżu Radomia
– Wolę mamę w jasnych kolorach – stwierdziła młodziutka dziewczyna, siedząca na krześle w kącie pokoju. – Czerń bardzo mamę postarzała.
– Dziecko! – fuknęła starsza kobieta. – Od kiedy to panienka mówi matce takie rzeczy? Zresztą żałoba…
– Mamo droga! – zaśmiała się dziewczyna. – Żyjemy w dwudziestym wieku, w nowych czasach. A żałoba po kochanym tatce skończyła się sześć lat temu.
– I cóż z tego? Tyle tragedii i smutku w ostatnich latach było na świecie, że wszyscy powinni się na czarno ubierać.
– Co też mama opowiada? Właśnie cieszyć się trzeba, że wreszcie mamy wolność! O smutku trzeba zapomnieć czym prędzej, bo życie jest jedno i szkoda go na łzy. Mama po prostu nie dba o modę, ot co.
– Cóż tam moda. – Stojąca przed wielkim lustrem kobieta wzruszyła ramionami. – Tyle lat żyliśmy z twoim ojcem w leśniczówce i byliśmy szczęśliwi bez tych wszystkich dziwactw. Panu Bogu moda nie potrzebna, tylko schludność i skromność. Ale tu jest miasto. – Sapnęła z pewną pogardą. – Gdyby nie to, że twojemu stryjowi jako powinowata wstydu nie chcę przynosić, wcale bym się tym nie zajmowała.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Od dłuższej chwili obserwowała matkę przymierzającą kolejne sztuki garderoby wyciągane z wielkiej szafy. Za każdym razem, gdy okazywało się, że stara suknia czy spódnica są na nią za ciasne, kobieta krzywiła się i mruczała coś pod nosem.
Córka, ubrana w ciemny szkolny mundurek ze śnieżnobiałym kołnierzem, wyglądała jednak na bardzo zadowoloną z tego, na co patrzyła. Nie mając wpływu na skromny codzienny ubiór i gładko zaczesaną fryzurę z przedziałkiem, znajdowała wyraźną przyjemność w towarzyszeniu matce podczas tej wyjątkowej dla nich obu sytuacji. Zapominając o właściwej postawie, przekrzywiła się na krześle, oparła łokcie na niedużym stoliku, obok którego siedziała, i patrzyła zafascynowana, jak matka przymierza kolejne ubrania.
Z przepastnej szafy wynurzały się staroświeckie długie spódnice, płaszcze, rękawiczki, koronkowe bluzki, szale i nawet kilka kapeluszy. Nie były to rzeczy zbyt wykwintne, ale w dobrym gatunku i prawie zupełnie niezniszczone.
– Musi mama przyznać, że gdyby nie wizyty pana Niedwińskiego, ta szafa nadal byłaby zamknięta na głucho – stwierdziła dziewczyna z uśmiechem.
– Julka, za dużo sobie pozwalasz. – Niezadowolona i lekko zażenowana kobieta odwróciła głowę od lustra. – To są sprawy dorosłych. A ty lepiej patrz, jak siedzisz. Wyprostuj się i zdejmij łokcie ze stołu. I nie krzyżuj nóg w tak nieprzyzwoity sposób.
Upomniawszy córkę, przez chwilę krytycznie patrzyła na swoje odbicie. Miała na sobie prostą białą bluzkę ze stojącym kołnierzem i bufiastymi rękawami do łokci. Lekko rozkloszowana spódnica w jasnoszarym kolorze, bez sztywnych halek pod spodem, kończyła się tuż nad kostką. Obok na łóżku leżał żakiet pasujący barwą i krojem do spódnicy.
– Nie wiem – mruknęła, opierając dłonie na talii ściśniętej paskiem. – Po co mi to wszystko? W moim wieku już nie wypada chodzić w takich jasnych kolorach. I ten rozmiar… – zawahała się, spoglądając na obciśniętą w biuście bluzkę i szerokie biodra.
– Mama powinna sobie zamówić nowe ubrania u krawca – wtrąciła się dziewczyna. – Najwyższy czas po tylu latach chodzenia w starociach. W tych kolorach jest mamie ślicznie, ale krój jest wręcz przedpotopowy – wyrwało się jej.
– Słucham? Przecież twój świętej pamięci ojciec zamówił dla mnie ten komplet tuż przed śmiercią. Razem z butami. – Sięgnęła do szafy. – To był najnowszy fason.
W każdej dłoni trzymała jeden but z wydłużoną cholewką i zwisającymi sznurowadłami. Patrzyła na córkę ze szczerym zdumieniem.
– Niech się mama nie gniewa, ale na prowincję wszystko dociera znacznie później.
– I bardzo słusznie. Ja się do żadnych stolic nie wybieram. Jestem prostą mieszczanką.
– Mamo droga. – Julianna przybrała słodką minę, podskoczyła do kobiety i wyjęła jej buty z rąk. – Na dzisiejszy spacer z panem Niedwińskim ten kostiumik zupełnie wystarczy. Ale pantofle to już trzeba założyć te nowe, które dostałaś dzisiaj w prezencie od stryja. Koniecznie. Chcesz przecież zrobić dobre wrażenie, czyż nie?
Matka uniosła brwi.
– Nowe pantofle?
– Chyba nie chciałaś pójść w tych trzewikach?
– Ależ… to całą kostkę widać będzie spod tej spódnicy – zgorszyła się. – Prawie łydkę. Jakże ja się wśród ludzi pokażę?
– Mamo droga, rozejrzyj się po ulicy. Już nikt nie chodzi w czymś takim. I cóż, że łydka? Spójrz! – Dziewczyna pociągnęła matkę w stronę swojego łóżka. Sięgnęła pod poduszkę. – Popatrz. Tak wyglądają dzisiaj suknie w Paryżu. Takie powinnaś sobie sprawić. – Julianna pokazywała kolejne rysunki, przewracając kartki pomiętego żurnalu. – Teraz nosi się proste wydłużone kroje, a talii wcale się nie podkreśla. I spódnice krótsze. I materiały miękkie, zwiewne. I włosy czesze się z falami – ekscytowała się. – W tych fasonach wyglądałabyś ślicznie.
– Skąd ty to masz, dziecko? – Surowy głos kobiety przerwał potok rozgorączkowanych słów.
– Mańka przyniosła wczoraj do szkoły. – Dziewczyna dopiero teraz zauważyła minę matki. – Przecież to nic zdrożnego.