SAFA. Nie okaleczajcie mnie. Waris DirieЧитать онлайн книгу.
więc spokojnie, ale stanowczo:
– Spotkanie u notariusza w mieście jest już umówione. Możemy natychmiast wyruszyć i doprowadzić sprawę do końca.
Sześć lat później siedziałam z moją menedżerką i przyjaciółką Joanną w samolocie do Dżibuti i serce mi waliło z obawy, że umowa została złamana. Nie wiedziałam, czy dudnienie w uszach to był szum klimatyzacji w odrzutowcu, czy raczej skutek lęku o małą Safę, która tak przekonująco odtwarzała mnie na ekranie.
– Mam nadzieję, że pozostała nieobrzezana. To byłoby straszne, gdyby to, co tak realistycznie odtworzyliśmy w filmie, musiała przeżyć naprawdę – powiedziałam ze smutkiem do Joanny.
Milczała. Gdy na nią spojrzałam, opierała głowę o ścianę kabiny, oddychając mocno i głęboko. Zasnęła z wyczerpania.
Odchyliłam oparcie do tyłu i też zamknęłam oczy.
Dwie godziny później obudziło nas szczękanie naczyń. Atrakcyjne etiopskie stewardesy podały nam napoje i kolację. Jeszcze przed odlotem zarejestrowałam, że na mój widok kilka z nich coś do siebie zaszeptało. Chyba mnie rozpoznały. Ale dopiero teraz jedna ze stewardes uprzejmie zagaiła:
– Pani Dirie, chciałabym się pani z czegoś zwierzyć – powiedziała. Pochyliła się przy tym do mnie i bardzo zbliżyła do mojej twarzy, żeby siedzący w pobliżu pasażerowie jej nie słyszeli. – Przed trzema laty oglądałam z moją rodziną w Addis Abebie pani film. U nas w domu wszystkie kobiety są obrzezane. Po obejrzeniu długo dyskutowaliśmy o filmie i pani przesłaniu. Potem wspólnie postanowiliśmy, że w naszej rodzinie nie zostanie już obrzezana żadna dziewczynka. Nasi mężczyźni pierwszy raz na własne oczy zobaczyli, jak straszny jest ten rytuał.
Gdy jej słuchałam, w kącikach warg igrał mi uśmiech i skinęłam przyzwalająco, żeby mówiła dalej. Ciemne oczy stewardesy rozbłysły.
– Jesteśmy pani ogromnie wdzięczne za wszystko, co pani robi dla nas, kobiet w Afryce.
Potem ze swojego lewego przedramienia ściągnęła kolorową plecionkę.
– Chciałabym podarować pani coś na szczęście.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, zdjęła bransoletkę z ręki i mi podała.
– Proszę, niech pani to przyjmie, sprawi mi tym pani wielką radość.
Oniemiała ze wzruszenia sięgnęłam po talizman i objęłam towarzyszkę niedoli. Potem ona zawiązała mi kolorową ozdobę wokół nadgarstka i promiennie się do mnie uśmiechnęła.
Można i tak prosto, pomyślałam, zupełnie bez umowy, bez dostaw żywności, bez kłopotów. Koniec końców film zdziałał więcej, niżby mi się marzyło. Wspaniale, że przynajmniej kilkoro ludzi przekonał do konieczności przerwania tej bezsensownej rzezi.
Stewardesa nie wiedziała, jaką przyjemność sprawiły mi jej słowa, akurat teraz, w godzinach zwątpienia i niepokoju o los małej Safy.
3
Film
Długo broniłam się przed sfilmowaniem Kwiatu pustyni. Już wkrótce po ukazaniu się książki, w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym ósmym roku, zgłosiło się do mnie kilku producentów z Hollywood, którzy chcieli zekranizować historię mojego życia. Przedstawiano mi wówczas niezliczone koncepcje, ale wszystkie sprowadzały się do tego samego. Waris Dirie jako „afrykański Kopciuszek”, „z pustyni na wybiegi”, „od biednej koczowniczki do supermodelki” – takie podejście mnie nie przekonywało.
Bez wątpienia: moja ucieczka z pustyni, ubogie życie w Londynie, gdzie w restauracji szybkiej obsługi odkrył mnie pewnego dnia słynny brytyjski fotograf Terence Donovan, i fakt, że w końcu zostałam jedną z najlepiej opłacanych modelek świata – wszystko to był idealny materiał, z jakiego robiło się hollywoodzkie kasowe hity. Ale dla mnie to było za mało. Bo nikt nie chciał podjąć tematu, na którym mi w mojej biografii wyjątkowo zależało: FGM. Okaleczania kobiecych narządów płciowych wspaniała fabryka snów nie uważała za podstawę kasowego szlagieru. Wszyscy pragnęli sfilmować historię mojego sukcesu, ale nikt nie chciał pokazać tego niewyobrażalnego okropieństwa, które było nierozerwalnie związane z moim życiem. Wielu nie rozumiało, że właśnie z tego powodu przez całe lata odrzucałam wszelkie propozycje ekranizacji.
Któregoś dnia przyszedł do mnie brytyjski gwiazdor muzyki pop Elton John, który również chciał się podjąć sfilmowania Kwiatu pustyni. Ufałam mu i podpisałam umowę wstępną z jego firmą produkcyjną Rocket Productions. Elton osobiście starał się o to, by scenariusz był zgodny z moimi wyobrażeniami. Zaprosił mnie nawet do swojego pałacu w Londynie, gdzie kilku scenarzystów miało go wraz ze mną opracować. Czy to z powodu mojej nadwrażliwości, jeśli chodzi o temat okaleczania genitaliów kobiet, który na całym świecie stanowi tabu, czy dlatego, że pomiędzy mną a tymi scenarzystami po prostu nie było chemii, projekt jednak upadł.
Dopiero jakiś czas później w osobach niemieckiego producenta Petera Hermanna i reżyserki Sherry Hormann spotkałam dwoje ludzi, gotowych wyprodukować opowiadający o mnie film, który nie pomijałby tematu okaleczania żeńskich narządów płciowych. Sherry Hormann miesiącami pracowała nad scenariuszem. Dzięki empatii wszystkich i temu, że miałam prawo głosu, powstał taki film, z którym – nie, raczej dla którego – mogłam żyć w następnych latach.
Po zakończeniu prac nad filmem nastąpiło promocyjne tournée, podczas którego czułam się jak eksponat wystawiony na spojrzenia gapiów. Nie było wywiadu, w którym nie musiałabym mówić o swoim okaleczeniu. Nie było takiej rozmowy w telewizji, w której nie zapytano by mnie o życie seksualne. Oczywiście, było dla mnie jasne, że trzeba zwracać uwagę opinii publicznej na ten film i tym sposobem na moją walkę z FGM. Mimo to po prezentacji filmu zwykle chowałam się zrozpaczona w jakimś hotelowym pokoju. Rozdarta pomiędzy świadomością, że ta praca jest konieczna, i bólem, który za każdym razem płonął w mojej duszy, gdy musiałam publicznie ujawniać to, co najbardziej intymne. W tych dniach niejeden raz kusiła mnie myśl, by po prostu uciec, zostawić wszystko i zacząć gdzieś indziej nowe, normalne życie. Niezliczone e-maile i listy, które przychodziły do Fundacji Kwiat Pustyni po tym, jak film wszedł do kin, i jakże wspaniały odzew ze strony ludzi na całym świecie były dla mnie jednak wystarczającą otuchą i potwierdzeniem, że nie należało porzucać wszystkiego, lecz walczyć dalej.
W ramach promocyjnego tournée objechałam wszystkie kontynenty, w tym oczywiście i Afrykę. Premiera w etiopskiej stolicy Addis Abebie była jednym z przełomowych momentów w mojej podróży. Moja matka, bracia, kuzynki i kuzyni, wszyscy przyjechali z Somalii, żeby obejrzeć film o ich Kwiecie Pustyni. Na spotkanie z moją matką wyjątkowo się cieszyłam. Przez długi czas się nie spotykałyśmy. I chociaż przez całe życie będę ją wiązać z moimi strasznymi przeżyciami w dzieciństwie, czułam ciepło na sercu, gdy w końcu przede mną stanęła. W długiej zielonej szacie koczowniczki i skórzanych sandałach wyglądała tak, jak gdyby była odtwórczynią głównej roli w moim filmie.
Mama niewiele się zmieniła. Wciąż była prostą kobietą, która pracowała cały dzień, troszczyła się o wnuki i pasła kozy. Jednak na wspólnej sesji zdjęciowej dla etiopskiej prasy zaskoczyła mnie. Ta koczowniczka, która spędziła dotychczasowe życie na pustyni z dala od cywilizacji, ustawiała się do fotografii z niewiarygodną swobodą. Z uśmiechem i wesołym błyskiem w oku pozowała wraz ze mną w błyskach fleszy, jakby nigdy nie robiła niczego innego. Ale ten wieczór miał przynieść też kolejne wielkie niespodzianki.
– Dlaczego pozwoliłaś na pokazywanie czegoś takiego? – zapytała mnie matka, gdy po premierze filmu przyjechałyśmy do naszego hotelu w Addis Abebie.
Od