Zamiana. Beth O'learyЧитать онлайн книгу.
bardzo… wysoko! – mówię, starając się zachować taktownie. Nie chcę jej mówić, że jest na to za stara, ale mam w głowie odcinek Izby przyjęć, w którym starsza pani spada z krzesła i łamie sobie sześć kości. Drzewo jest znacznie wyższe od krzesła.
Babcia zaczyna… zdrapywać się z drzewa. Naprawdę nie można tego inaczej nazwać.
– Powoli! Nie musisz się spieszyć, poczekam! – wołam, wbijając paznokcie w dłonie.
– Już! – Ostatni odcinek pokonuje jednym skokiem i ociera ręce o uda. – Jeżeli chcesz, żeby coś zostało zrobione porządnie, trzeba zrobić to samemu – informuje mnie. – Od miesięcy czekam na fachowca.
Lustruję ją wzrokiem. Wygląda na całą i zdrową. Właściwie wygląda świetnie, chociaż wydaje się trochę zmęczona – ma zaróżowione policzki, za okularami w zielonych oprawkach błyszczą brązowe oczy. Wyjmuję liść z jej falistych włosów obciętych na pazia i przygładzam je. Babcia ściska mi rękę.
– Witaj, skarbie. – Jej twarz rozjaśnia uśmiech. – Masz ochotę na gorącą czekoladę?
*
Babcia przygotowuje czekoladę na gorąco jak należy: na płycie, ze śmietanki i prawdziwej czekolady. Kubek czystej dekadencji. Carla mawiała, że jeżeli wypije się więcej niż jeden, nie będzie już miejsca na żaden posiłek do końca dnia. To mój absolutnie największy przysmak.
Staram się do czegoś przydać, więc gdy babcia miesza czekoladę, zdejmuję naczynia z suszarki przy zlewie. Nie byłam tu od miesięcy – ostatnim razem przyjechałam pod koniec zeszłego roku, kiedy odszedł dziadek Wade – ale wszystko wygląda dokładnie tak samo. Szafki w kuchni i listwy przy podłodze z pomarańczowego drewna, wypłowiałe dywaniki we wzorki, przekrzywione zdjęcia rodzinne na ścianach.
Nie można nawet dostrzec śladów, że dziadek odszedł – a raczej że w ogóle kiedykolwiek tu mieszkał. Pewnie nie zabrał ze sobą niczego oprócz ubrań. Zawsze miałam wrażenie, że Clearwater Cottage to bardziej dom babci niż jego. Zwykle zajmował fotel w kącie salonu, słuchał radia i wszystkich ignorował. Kiedy odszedł z instruktorką tańca towarzyskiego, przeżyłam szok – nie dlatego, że wydawało mi się, że kocha babcię, ale po prostu nie przypuszczałam, by był zdolny do czegoś takiego jak ucieczka z inną kobietą. Jest typem człowieka, który lubi mieć na co narzekać, ale w rzeczywistości nigdy niczego nie robi. Dochodzę do wniosku, że jeśli chodzi o uwiedzenie, całą czarną robotę musiała odwalić instruktorka.
– Cieszę się, że przyjechałaś, skarbie. – Babcia ogląda się na mnie przez ramię, nie przerywając mieszania czekolady w specjalnym rondelku.
– Przepraszam, powinnam cię już dawno odwiedzić. – Bawię się magnesami na lodówce.
– Nie mam ci za złe, że mieszkasz w Londynie – odpowiada. – Gdybym mogła, w twoim wieku zrobiłabym to samo.
Zerkam na nią. Babcia niezbyt często mówi o przeszłości – zawsze twierdzi, że woli patrzeć przed siebie niż oglądać się wstecz. Wiem jednak, że kiedy miała dwadzieścia kilka lat, upatrzyła sobie pracę w Londynie. Ale potem poznała dziadka, pobrali się, osiedlili tutaj i basta. Tak to zawsze podsumowuje: i basta.
Przychodzi mi jednak na myśl, że to wcale nie musi się na tym skończyć.
– Przecież możesz wyjechać do Londynu – zauważam. – Gdybyś chciała, mogłabyś się tam nawet przeprowadzić, skoro dziadek już cię tu nie trzyma.
Babcia nalewa czekoladę do kubków.
– Och, nie bądź niemądra. Nie mogę rzucić wszystkiego i jechać do Londynu, kiedy twoja matka mnie potrzebuje.
Krzywię się.
– Poradziłaby sobie, babciu. Nie jest taka delikatna, jak ci się wydaje.
Posyła mi spojrzenie, które mówi: „A ty skąd niby to wiesz?”.
Odwracam się i widzę leżący na stole otwarty terminarz. Babcia nigdzie się bez niego nie rusza – traktuje go tak jak ja swój telefon i jest przerażona, kiedy okazuje się, że nie ma go w torebce, nawet gdyby tylko wyskoczyła do sklepu po mleko.
– Co mamy na liście zadań na dzisiaj? – Marszczę czoło. – „Ma własne zęby”? – Tłumię okrzyk zdumienia. – „Pewnie nudny w łóżku”? Co to jest?!
Babcia łapie terminarz.
– Nic!
– Ty się rumienisz? – Chyba jeszcze nigdy nie widziałam, jak babcia się czerwieni.
Jej dłoń wędruje do policzka.
– Głupstwa wygadujesz – fuka. – Z rumieńcami pożegnaliśmy się w latach sześćdziesiątych.
Parskam śmiechem i odrywam jej dłoń od policzka.
– Nie, wyraźnie się zaróżowiłaś – informuję ją. – Powiesz mi, o co chodzi? To jakiś nowy projekt? Zwykle nie są takie dziwne.
Zaciska usta, aż brzoskwiniowa szminka zbiera się na linii łączącej wargi.
– Och, przepraszam, babciu. – Prowadzę ją do stołu, żeby usiadła. – Może to coś ważnego, a ja zachowuję się jak idiotka.
– Nie, nie – rzuca bardzo nieprzekonującym tonem.
Próbuję jej wyjąć terminarz z rąk; po chwili niechętnie mi go oddaje.
Przebiegam wzrokiem listę, którą sporządziła. Już nie mam wątpliwości, co to jest. Moje serce zalewa fala czułego ciepła, ale zaprawionego goryczą, bo chociaż lista jest taka urocza i taka babcina, to tchnie pewnym smutkiem.
Babcia siedzi spięta i przygląda mi się z nieufną miną, a ja wyrzucam sobie gruboskórność.
– Nie, stanowczo za skromnie – stwierdzam. Znowu zerkam na listę. – Basil to ten z wąsem, który ma na zderzaku naklejkę ruchu Britain First, zgadza się?
– Tak. – Wciąż patrzy na mnie podejrzliwie.
– Podoba ci się?
– No… – Milknie. – Nie bardzo – przyznaje w końcu. – Trochę dewot.
Sięgam po długopis i skreślam Basila z listy.
– Zaraz! – protestuje babcia. – Może mogłabym… go polubić…
Krzywię się, słysząc ton jej głosu. Brzmi w nim znużenie. Jakby nie mogła liczyć na kogoś lepszego od Basila. Nie jest sobą – Eileen Cotton nigdy nie zadowoliłaby się takim facetem. Z drugiej strony, zadowoliła się dziadkiem Wade’em, ale zawsze odnosiłam wrażenie, że zdaje sobie sprawę ze swojego błędu, a została z nim tylko z jakiejś upartej lojalności – ich związek był raczej rodzajem wypracowanego i uzgodnionego partnerstwa niż małżeństwem. Kiedy dziadek odszedł, potraktowała to nie jak zdradę, ale przejaw wyjątkowego grubiaństwa.
– Zasada numer jeden randek – odzywam się tonem, który przybieram, gdy Bee traci zapał i zastanawia się, czy nie umówić się jeszcze raz z którymś z obrzydliwców poznanych tydzień wcześniej. – Faceta nie można zmienić. Nawet jeżeli ma własne zęby. Następny na liście: pan Rogers. To nie jest ojciec pastorki?
– Uroczy człowiek – odpowiada z pewną nadzieją. Cieszę się, widząc, jak odrobinę rozluźnia napięte ramiona.
Przeglądam zanotowane przez nią plusy i minusy. Czytając jej uwagi na temat pana Rogersa, nie potrafię powstrzymać parsknięcia rozbawienia przemieszanego z zaskoczeniem, ale opanowuję się na widok miny babci.
– No tak… najwyraźniej szukasz trochę więcej… fizyczności, niż pan Rogers jest gotów ci zaoferować.
–